Na drzwiach naszych pokoi powieszono karteczki, że następnego dnia mamy się wyprowadzić. Na łeb na szyję, w środku zimy każda z nas musiała znaleźć jakieś lokum. Do rodzinnych domów nie wrócimy, bo musimy chodzić na wykłady - mówi jedna ze studentek mieszkających w internacie Szkoły Policealnej nr 2 Pracowników Medycznych i Społecznych w Białymstoku.
Podobnie jak 33 inne studentki została pozbawiona dachu nad głową. - Regulamin internatu mówi co prawda o tym, że nie można tu mieszkać podczas ferii zimowych, ale my ich nie mamy. Poza tym, że uczymy się w tej szkole, studiujemy na białostockich uczelniach. A tam trwa w najlepsze rok akademicki. Poza tym, dwie z nas w ogóle nie ma nic wspólnego z tą szkołą - żali się studentka.
Dodaje, że w internacie mieszka nie pierwszy rok. - Nigdy nie było problemu, by zostawać na ferie. Schody zaczęły się teraz, gdy rozpoczęła urzędować nowa kierowniczka - tłumaczy. Boi się podać swoje imię i nazwisko, bo jak twierdzi, w internacie nie miałaby już czego szukać.
- Dziewczyny doskonale wiedziały, że nie będą mogły zamieszkać tu w czasie ferii. Informowaliśmy o tym już na początku roku szkolnego. Regulamin dotyczy wszystkich mieszkańców, także tych studiujących - odpiera zarzuty Beata Szewioła, kierowniczka internatu.
Regulamin daje też możliwość odwołania się od takiego zakazu. Dziewczyny złożyły odpowiednie pisma na biurku kierowniczki. Wszystkie, oprócz jednej, nie doczekały się odpowiedzi.
- Mówiłam im, że odwołania należy składać nie do mnie, ale do dyrektorki szkoły. Tak przewiduje regulamin - podkreśla Beata Szewioła.
Na pytanie, czy nie mogła przekazać pisma dyrektorce, zaprzecza. - Nie będę do niej latać z każdą błahostką - argumentuje.
Pisma zostały więc u niej. - Mam 14 dni na odpowiedź. W jednym przypadku zrobiłam to wcześniej, bo mieszkanka powiedziała, że zależy jej na czasie. Napisałam, że nie ma takiej możliwości, by mieszkać u nas podczas ferii. Jesteśmy pedagogami, nie możemy ustanawiać zasad po to, by je łamać - opowiada kierowniczka.
Usunięte z internatu studentki mówią, że uczelni chodzi o oszczędności. - Jeśli nie będzie nas przez dwa tygodnie, szkoła zapłaci mniej np. za prąd i wodę - podkreślają.
Kierowniczka jako główny powód przymusowej wyprowadzki podaje to, że w pokojach trzeba zrobić dezynfekcję i m.in. odkamienić zlewy. - Nie możemy tego robić, gdy są mieszkańcy - tłumaczy.
Kiedy jednak dziewczyny zadzwoniły ze skargą do urzędu marszałkowskiego (szkoła podlega pod samorząd) usłyszały wprost: chodzi o pieniądze.
- Zarząd województwa wciąż powtarza, że należy ciąć koszty w edukacji. Samorząd dopłaca do niej rocznie po kilka milionów złotych - mówi Bartłomiej Andruk, dyrektor departamentu edukacji, sportu i turystyki w urzędzie marszałkowskim.
Obiecuje, że przyjrzy się tej sprawie. Przyznaje, że jest ona dla samorządu kłopotliwa.
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?