Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hańczy nie można pokonać. Hańcza może pozwolić, aby ją przepłynąć

Zdzisław Surowaniec
Po udanym przepłynięciu Hańczy osłabiony, ale szczęśliwy Sebastian wychodzi z pomocą nurków
Po udanym przepłynięciu Hańczy osłabiony, ale szczęśliwy Sebastian wychodzi z pomocą nurków Magdalena Miernicka
Wielu nurków twierdziło, że nie da się przepłynąć po dnie jeziora Hańcza, głębokiego na 100 metrów. Zrobił to z pogruchotanym kręgosłupem Sebastian Marczewski ze Stalowej Woli.

Urodził się w Stalowej Woli, choć korzenie rodziców od strony mamy sięgają Suwałk, po drugiej stronie Polski. W Stalowej Woli ukończył Szkołę Podstawowa numer 3, potem była zawodowa szkoła gastronomiczna i Liceum Ogólnokształcące przy ulicy Staszica. No i wreszcie Szkoła Chorążych Wojsk Inżynieryjnych we Wrocławiu o profilu chemicznym i potem służba zawodowa w jednostce wojskowej w Nisku.

Połowa Korony Świata

Zanim został ranny uprawiał alpinizm wysokogórski. Udało mu się zdobyć połowę Korony Świata, bo dwukrotne wszedł samotnie zimą na Mont Blanc we Francji zwany Dachem Europy, zdobył Kilimandżaro w Tanzanii i najwyższy szczyt Kaukazu - Elbrus. Także najwyższy szczyt środkowej Europy czyli Gerlach i Mount Kenya w Kenii, które nie są zaliczane do Korony Ziemi. Po wypadku w Afganistanie znalazł sobie nowe zajęcie - nurkowanie. - Zostałem nurkiem technicznym. To jest ta namiastka wymarzonej formacji desantowej i chęć przeżycia niezwykłej przygody. Jestem pierwszym weteranem poszkodowanym w Wojsku Polskim, który został instruktorem nurkiem - wyznaje.

Karkołomna praca

Jednak zanim w sobotę 23 lipca wszedł do wody, przygotowywał się do tego dwa lata. - Bo nurkowanie na stu metrach jest bardzo skomplikowane logistycznie, technicznie, fizycznie, psychicznie. No, pod każdym względem. Trudno to wszystko zorganizować, przeprowadzić treningi - mówi. Bo to była karkołomna praca, planowanie, liczenie zużycia gazów. Stosował wiele mieszanek gazów typu trymix i triox. Trimix to mieszanina tlenu-helu-azotu, stosowana w nurkowaniach poniżej 50 metrów. Triox to mieszanina gazów używana do oddychania w czasie nurkowania, stanowiąca alternatywę dla powietrza, nitroxu i trimixu na głębokości 30-45 metrów.

W ubiegłym roku przepłynął jezioro na głębokości 50 metrów. To był trening w październiku, w zimnej wodzie. - Trenowałem płynięcie wzdłuż liny rozciągniętej na długości 4,5 kilometra. Musiałem kilkakrotnie nurkować, sprawdzać linę punktowo, odcinkami. Kiedy lina była niedokładnie ułożona, to musiałem wyciągnąć ciężarki, poprawić, opuścić linę na dno i popłynąć skuterem dalej. Wszystko w zupełnych ciemnościach. Od 35 metrów w wodzie jest już strefa ciemności - opowiada.

Ryzykowny program

- To był bardzo ryzykowny program, obarczony potężnym ryzykiem. Nurkowanie nie mogło być zdane na przypadek. To były treningi, treningi, treningi. Przez dwa lata nigdzie nie chodziłem do towarzystwa, bo musiałem trenować. Koledzy szli na pizze i piwo, a ja piłem soki owocowe, szedłem spać, rano do pracy i po pracy na basen trenować - wylicza. Kontrolował wagę. Ma 180 centymetrów wysokości i 80 kilo wagi. - I taką wagę musiałem trzymać, nie mogłem za bardzo chudnąć czy nabrać kilogramów - zwierza się.

Jak wyjaśnił Sebastian, na całej długości jeziora była rozciągnięta 4,5-kilometrowa lina o odpowiedniej grubości i wyporności. Służyła do poruszania się po linii prostej wzdłuż dna. Przy pomocy podwodnego skutera nurek miał przemieszczać się z prędkością 50 metrów na minutę, dokonując co jakiś czas przy pomocy wspierającego go nurka wymiany butli w jednym z banków gazów, rozmieszczonych po drodze. Najgłębsza niecka, znajdująca się 100 metrów pod powierzchnią wody ma 500 metrów długości, a jej pokonanie miało zająć około 20 minut.

- W wodzie nie czujemy ciężaru, dlatego cały sprzęt jest mi podawany do wody. Krótki odcinek przechodzę po dnie z butlami na plecach i jak najszybciej zanurzam się. Support przynosi mi wszystkie elementy do nurkowania, które podczepiam. Tego jest trzydzieści kilo - mówi Sebastian, który nie byłby w stanie dźwigać takiego ciężaru chodząc po ziemi z uszkodzonym kręgosłupem.

- Największe emocje były, kiedy wchodziłem do wody - wspomina rozpoczęcie bicia rekordu. - Na drugim brzegu zobaczyłem dziesiątki ludzi, którzy czekali, bili brawo, trzymali kciuki. To mi dało niesamowitego powera. Podczas pierwszego etapu nurkowania byłem niesamowicie skupiony, chciałem, żeby poszło dobrze. Pomyślałem o ludziach ze Stalowej Woli, którzy mówili do mnie „trzymam za ciebie kciuki, na pewno dasz rade, będzie OK.”. Motorem napędowym był prezydent Stalowej Woli Lucjusz Nadbereżny, który powiedział o mnie „stalowy człowiek ze Stalowej Woli”. A psychika w takich momentach jest najważniejsza. Trema znikła, kiedy miałem już głowę pod wodą. Wtedy jest ciach, jestem sam w jeziorze, z którym całe życie jestem zżyty. Włączyłem skuter, popatrzyłem na manometry, skontrolowałem wszystko i popłynąłem.

Skaliste ściany

W polodowcowym jeziorze są strome, wąskie, długie, przepiękne skaliste ściany. - Przez pewien czas na dużej głębokości towarzyszył mi duży miętus. Miał około sześćdziesięciu centymetrów długości i bardzo mnie rozbawił. Jego widok to było takie oderwanie od napięcia. Na dnie na dużej głębokości leżą też potężne drzewa. Opadły kilkaset lat temu. Warto sobie wziąć instruktora Sebastiana i pojechać tam na kurs - śmieje się nurek.

Najbardziej niebezpieczne było przebywanie w najgłębszej niecce, gdzie temperatura wynosi 3 stopnie Cejsjusza. Było duże nasycenie organizmu helem i azotem. - Kiedy zbliżyłem się do drugiego banku z butlami to już było lepiej. A jak zobaczyłem nurka, który zszedł do mnie z ciepłym napojem, pokazałem mu ręką OK i zrobiłem banana (uśmiech), bo wiedziałem, że jest sukces - wspomina uradowany.

Mieszanka gazów

Na nurkowanie Sebastiana poszło około 50 tysięcy litrów gazu. To 23 butle różnych mieszanek. Ten gaz trzeba było przygotować i do tego byli najlepsi blenderzy, bo od nich zależało życie nurka. - Musiałem mieć przez cały czas nurkowania jasność umysłu, żeby nie przeżyć wstrząsu na głębinie, bo byśmy nie rozmawiali teraz. Gdyby coś się wydarzyło, to natychmiastowe wynurzenie spowodowałoby natychmiastowy zgon czy paraliż neurologiczny - miał tego świadomość.

- Bałem się, myślałem o śmierci. Tak było, kiedy chodziłem po górach i teraz. Kiedy nurkuję, to przypominam sobie słowa himalaisty Jerzy Kukuczki, który powiedział, że nie można wygrać z górami. Podobnie nie można pokonać jeziora. Jezioro może pozwolić, aby je przepłynąć, albo nie. Kiedy wychodziłem z wody i widziałem lustro, wiedziałem, że pokonałem nie jezioro, tylko siebie, swoje słabości, swój lęk. W końcu się udało.

Zdecydowała komisja

- Udało? Nie można powiedzieć, że to się udało. To był sukces zespołu, który pracował na mnie. A ja nie mogłem ich zawieść. Trzymałem dietę, miałem odpowiednie ćwiczenia bezdechu. Finał w postaci nurkowania to była karkołomna praca całego zespołu. Na to pracował zespól dziesięciu ludzi - ciągle to podkreśla

Komisja weryfikacyjna, która zebrała się na briefingu dziennikarskim sprawdziła komputery nurkowe, które po nurkowaniu zostały natychmiast zdjęte. Dwie niezależne komisje się zebrały, aby nie było żadnych wątpliwości. Doktor Dariusz Popielarczyk z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego przeanalizował nurkowanie sondą głębinową. Była także komisja w składzie Elżbieta Benducka - rekordzistka świata w głębinowym nurkowaniu kobiet z 2012 roku oraz Irek Słucki - instruktor nurkowania i właściciel bazy nurkowej. Komisja orzekła, że nie ma żadnych wątpliwości, że nurkowanie zostało zrobione tak, jak to było w założeniu.

- Podczas bicia rekordu byliśmy przygotowani na najgorsze, ale i na najlepsze. I teraz możemy świętować. Czas na pizzę i piwo! - woła uradowany Sebastian. A swoim sukcesem chce się podzielić z 2,5-letnim Patrykiem Ordonem z Tarnobrzegu. Chłopiec ma wadę ciała, potrzebuje protezy. Sebastian zachęca do przekazywania pieniędzy przez Stowarzyszenie Dobro Powraca. Będzie także aukcja dla Patryka. Jednym z eksponatów będzie lina, dzięki której nurek przepływał po dnie Hańczy.

Żołnierz z jednostki z Niska

Młodszy chorąży Sebastian Marczewski z 3 Batalionu Inżynieryjnego w Nisku to wysoki, przystojny, młody żołnierz. Patrząc na niego trudno uwierzyć, ale ma status weterana - poszkodowanego. Został ranny w Afganistanie, gdzie kręgosłup pogruchotała mu eksplozja miny podłożonej przez talibów. Uraz kręgosłupa jest bolesny i Sebastian każdy dzień zaczyna od spożywania leków przeciwbólowych. Z bólem kręgosłupa, ale z radością wstaje do pracy - przyznaje. Jest technikiem w kompanii logistycznej, zajmuje się sprzętem, żeby zawsze był sprawny, zawsze gotowy do wyjazdu. Jest żonaty, ma syna. Ale żona nie chce mówic o tym co czuje kiedy mąż bije rekordy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny