W 2022 roku dokonałeś zjazdu z dwóch szczytów w Karakorum - Broad Peaku (8051 m n.p.m.) i Gaszerbrumu II (8035 m n.p.m.), a kilka miesięcy temu, wiosną, z kolejnych dwóch himalajskich - Annapurny (8091 m n.p.m.) i Dhaulagiri (8167 m n.p.m.). Które z dokonań cenisz sobie najbardziej?
Bartek Ziemski: Dhaulagiri, nie tylko dlatego, że okazało się, że to pierwszy w historii himalaizmu zjazd z tego ośmiotysięcznika, ale ze względu na to, że nie odpinałem nart od wierzchołka do samej bazy. To był rzeczywiście czysty i pełny zjazd, po prostu super. Na Annapurnie na trzech odcinkach musiałem korzystać z liny nie wypinając przy tym nart. Przez to nie uznaję tego za pełny zjazd. To pokazuje różnicę.
Czy trudności techniczne i wysokość były największym wyzwaniem na wszystkich ośmiotysięcznikach?
Nie, nie było to finalnie takie trudne, choć oczywiście na tych wysokościach jest trudno. Najtrudniejsze to znalezienie linii zjazdu wytyczenie jej w konkretnych warunkach śnieżnych, które się zmieniają co roku. Na szczęście z pomocą w wytyczeniu linii zjazdu przyszły osoby, które były na tych szczytach już wcześniej i znały je dobrze.
Masz już plany na najbliższe miesiące, nowy sezon w górach najwyższych? Domyślam się, że na tych czterech zjazdach z ośmiotysięczników nie skończy się…
Plan jest, oczywiście. Najbliższy na zimowe miesiące, by do maksimum wykorzystać zimę w Europie i przejechać do wiosny, przed kolejną wyprawą w Himalaje, jak najwięcej metrów na nartach.
A potem?
Kanczendzonga (8586 m n.p.m.). To był w pewnym sensie wybór oczywisty. To ostatni ośmiotysięcznik bez udokumentowanego zjazdu narciarskiego. To wysoki ośmiotysięcznik, pomijając rozległość i trudności, które są największe w kopule szczytowej, więc sam jestem ciekawy, jak sprawdzę się na takiej wysokości. Nigdy tak wysoko nie byłem. Dlatego plan wyprawy zakłada aklimatyzację, czyli wejście bez dodatkowego tlenu i zjazd z Czo Oju (8201 m n.p.m.) - kolejnego niższego ośmiotysięcznika.
Pochodzisz z Bielska-Białej, gdzie góry, co prawda niższe czyli Beskid Śląski, są na wyciągnięcie ręki, ale ze śniegiem bywa różnie w ostatnich latach…
Ja nie mam z tym problemu. Trenuję w Alpach, a szczyty o przewyższeniu ponad 2000 m mam teraz pod domem, 10 minut jazdy samochodem. Mieszkam na wsi, pod Salzburgiem.
Jak trafiłeś w ten rejon Austrii?
Na studiach na Politechnice Warszawskiej otrzymałem możliwość semestralnego wyjazdu z programu Erasmus. Salzburg to był jedyny możliwy kierunek, by studiować i mieć blisko góry. Potem przedłużyłem pobyt o pół roku i... ostatecznie mieszkam w Austrii od pięciu lat.
Byłeś członkiem Grupy Młodzieżowej PZA, Klubu Wysokogórskiego SAKWA, ale zanim tam trafiłeś, a później do programu Polski Himalaizm Sportowy, jak rozpoczęła się twoja przygoda z nartami i górami wysokimi?
Narciarstwo, choć nie zawodowo, uprawiali rodzice. Nie miałem wyjścia, byłem skazany na narty. Nauczyłem się jeździć szybciej niż mówić, bo z tym długo miałem problemy, jak wspominają rodzice. Na nartach zacząłem jeździć w wieku trzech lat. Do KW SAKWA trafiłem na studiach. Szukałem po prostu ludzi z którymi mógłbym jeździć na skiturowe wyprawy w Tatry czy Alpy. Tym sposobem ,,wkręciłem się'' w środowisko wspinaczkowe.
Na Annapurnę i Dhaulagiri pojechałeś już z Oswaldem Rodrigo Pereirą, byłym dziennikarzem i menadżerem programu Polski Himalaizm Zimowy. Oswald wspina się teraz, i co więcej dokumentuje twoje wyczyny narciarskie na ośmiotysięcznikach, choć sam miał do tej pory niewielkie doświadczenie wysokogórskie. Jak się poznaliście?
Na wyprawie PHZ w 2019 roku pod Lhotse. Polubiliśmy się i tegoroczne wyprawy pokazały, że dobrze nam się współpracuje. Na Kanczendzongę chcemy jechać razem. Oswald jest bardzo wytrwały i ambitny.
Właśnie wróciliście z Korei Płd., gdzie na festiwalu górskim prezentowany był film Oswalda dokumentujący wyprawy na Annapurnę i Dhaulagiri. Czy ta promocja i sukcesy pomagają w pozyskiwaniu środków na nowe projekty?
Na razie mamy ofertę dla sponsorów w związku z planowaną wyprawą na Kanczendzongę i zaczynamy powoli rozglądać się za pozyskaniem środków finansowych. Za wcześnie, by móc powiedzieć, że po tegorocznych sukcesach jest nam łatwiej. Na szczęście pod względem sportowym i zawodowym mam komfort. Jako programista nie mam problemu z wygospodarowaniem czasu na treningi i wyprawy, a obecnie trening w Alpach nie jest żadnym wyzwaniem finansowym. Góry mam przecież na wyciągnięcie ręki.
A ile czasu codziennie zajmuje ci trening?
To zależy od dnia tygodnia, pracy, pory roku. Po prostu kiedy mam wolną chwilę, przed czy po pracy, wsiadam w samochód i po dziesięciu minutach jestem w górach. Nie korzystam z profesjonalnego, przygotowanego dla mnie planu treningowego. Miałem taki przez półtora roku, ale ciężko było go skrupulatnie realizować. Trenuję intuicyjnie. Jeżdżę na nartach, biegam. Robię to, co lubię.
(PAP)