Nawet największe niedowiarki powinny uchylić kapelusza, kiedy zobaczą, że na Broadwayu, tym samym Broadwayu, gdzie poległ musical „Metro”, jakoby dlatego, że producent nie zgodził się przekupić wpływowych krytyków, w „Kopciuchu” zagrał sam Christopher Walken – aktor, który kilka lat wcześniej otrzymał Oscara za rolę w „Łowcy jeleni”. Dzisiejsi dramaturdzy mogą tylko pozazdrościć takiego wejścia na rynek amerykański, a czy o tym sukcesie wiedzą dzisiejsi maturzyści marzący o szkołach teatralnych? Wątpię. Dlatego „Dramatyczne przypadki Janusza Głowackiego” to może być całkiem niezłe uzupełnienie wiedzy także dla słuchaczy wszelkich studiów wiedzy o teatrze, nie wspominając o kulturoznawstwie.
Elżbieta Baniewicz z wielkim znawstwem tematu opisuje wystawiane w polskich i zagranicznych teatrach utwory Janusza Głowackiego, zamieszcza autorskie streszczenia, nie stroni od publikacji opinii krytyków, które opatruje jakże współczesnym komentarzem. Zauważa, że często korzysta z dzieł literatury, uznanych bohaterów, których ironicznie adaptuje dla potrzeb współczesnej dramaturgii. Przeanalizowany dorobek pisarza zachwyca przede wszystkim doborem tematów i paradoksalną ponadczasowością. Ot choćby „Mecz” z 1977 roku. Trwający da razy po 45 minut z przerwą spektakl obnażający zakulisowe machinacje w piłce nożnej na długo przed filmowym „Piłkarskim pokerem”. Ale co tam „Mecz”. Wspomnianego „Kopciucha” kończy przecież scena samobójstwa, w której reżyser filmu kręconego w zakładzie poprawczym dla dziewcząt, przechwytuje kamerę i sam kręci „śmierć na żywo”, zdając sobie sprawę z „mocy” tego tematu. Janusz Głowacki napisał ten tekst w roku 1979, kiedy nawet Radio Wolna Europa nie miało wielkiego wpływu na ludzi, nie wspominając o zakłamanym Dzienniku Telewizyjnym. Wniosek może być jeden – Głowacki nie dość, że od pierwszego napisanego opowiadania czy reportażu miał niebywały słuch na język otaczającego go świata, to jeszcze dokonywał błyskotliwych i dalekowzrocznych analiz.
Bardzo gorzko i bardzo prawdziwie brzmią słowa Elżbiety Baniewicz przyrównujące sławnego absolwenta I LO w Białymstoku, Edwarda Redlińskiego, do Janusza Głowackiego. Podczas gdy autor niezmiennie kultowej „Konopielki” spędził na Greenpoincie 10 lat zamykając się w polskiej diasporze i pisząc wyłącznie po polsku, Głowacki wybierając w stanie wojennym wyjazd do USA, walczył o to, by zaistnieć w amerykańskich pismach, teatrach, zostać dostrzeżonym przez krytyków. I kiedy napisał „Polowanie na karaluchy”, rzecz o polskich emigrantach, zrobił to w taki sposób, iż w każdym kraju, w jakim wystawiano ten tekst, był bardzo aktualny i dobrze odebrany. Oczywiście poza Polską. Elżbieta Baniewicz nie zostawia suchej nitki na większości polskiej krytyki teatralnej, i z perspektywy czasu zdaje się mieć niezaprzeczalną rację.
Urodzeni w XXI wieku raczej nie mieli okazji zobaczyć na scenie dramatów Janusza Głowackiego, ale dzięki opatrzonej fotosami książce i świetnym charakterystykom jego tekstów mają szansę nadrobić zaległości. I szukać archiwalnych przedstawień choćby w internecie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?