Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dr Adam Eberhardt: Pucz Prigożyna pokazał, że Rosja gnije

Agaton Koziński
Agaton Koziński
Wagnerowcy w Rostowie nad Donem w trakcie marszu na Moskwę 24 czerwca 2023 r.
Wagnerowcy w Rostowie nad Donem w trakcie marszu na Moskwę 24 czerwca 2023 r. PAP/EPA ARKADY BUDNITSKY
- Kryzys sprowokowany przez Prigożyna pokazał elicie, że system putinowski jest kruchy i jak przezwyciężą strach, to może dojść do zmiany. Poparcie Prigożyna wśród rosyjskich elit jest bardzo wysokie. To zresztą smutne, że w oczach Rosjan gangster-kryminalista wyrósł na twarz lepsze Rosji - mówi dr Adam Eberhardt, dyrektor Centrum Studiów Strategicznych

Co właściwie dzieje się w Rosji? Prywatna armia Jewgienija Prigożyna nagle ruszyła na Moskwę - ale wszystko zakończyło się tak szybko jak zaczęło. Jak to interpretować?

System gnije. Ciągnąca się od 500 dni wojna przeciwko Ukrainie wywołała napięcia i frustrację w ramach elity. Dotyczy to zarówno elity politycznej, która płaci wysoki rachunek zerwania z Zachodem oraz nałożonych sankcji, ale również części struktur wojskowych, które na froncie zderzają się z nieudolnością najwyższego dowództwa. Prigożyn ma własną armię, więc łatwiej mu się zbuntować, ale myślę, że jego emocje podziela wielu. Nie tylko w elicie. Gdy Putin grzmiał, że pucz to cios w plecy Rosji, to mieszkańcy Rostowa i Woroneża robili sobie zdjęcia z Wagnerowcami. Choć pucz zakończył się ostatecznie kompromisem, to powstało zarazem wrażenie, że Rosja jest krucha, a Putin słaby.

Prigożyn jednak się zatrzymał i zgodził przenieść się na Białoruś.

Znamienne jest coś innego - fakt, jak łatwo zdestabilizował Rosję, jaki strach wywołał na Kremlu. Przez kilka godzin Moskwa szykowała się na posuwający się z południa konwój grupy Wagnera jak na apokalipsę. Putin w orędziu zapowiadał stłumienie buntu, trybunał dla puczystów, żeby po kilku godzinach za pośrednictwem Łukaszenki udzielić Prigożynowi gwarancji bezpieczeństwa. I absolutnie nieistotne jest, czy tych gwarancji dotrzyma, pozwalając mu zamieszkać na Białorusi, czy też przy pierwszej okazji zlikwiduje go w ramach zemsty za upokorzenie. Elita polityczna zauważyła, że Rosja Putina to dziś domek z kart. Odpowiedzią Kremla, sposobem na ratowanie twarzy i władzy będzie nasilenie terroru.

Jak wpłynie to na wojnę?

Będzie to prowadziło do osłabienia zdolności rosyjskiej armii, której morale dodatkowo osłabnie. Kryzys ten zakończy się likwidacją Grupy Wagnera, co wprawdzie zmniejszy napięcia, ale zarazem pozbawi stronę rosyjską najbardziej bitnych i doświadczonych jednostek, które zostaną rozparcelowane w strukturach sił zbrojnych.

Te wydarzenia sprawiły, że na plan dalszy zeszła ukraińska kontrofensywa? Jak Pan ocenia jej efekty?

Osiągnięcia ostatnich tygodni nie są nadmiernie imponujące. Wprawdzie Ukraińcy przejęli inicjatywę, ale ich zyski terytorialne mają charakter symboliczny. Trzeba pamiętać, że Rosjanie do ukraińskiej kontrofensywy przygotowywali się od wielu miesięcy, budowali kolejne linie fortyfikacji, szczególnie w obwodzie zaporoskim, stawiali pola minowe. To co w mijającym miesiącu obserwowaliśmy na froncie, to raczej rozpoznanie bojem, próba znalezienia słabych punktów rosyjskiej obrony.

Przede wszystkim nie można powiedzieć o żadnym przełomie - a to jest kluczowe w tego typu działaniach.

Na wojnie potrzeby polityczne są często ważniejsze od militarnych. Dowództwo armii było pod silną przywództwa politycznego, a ono z kolei pod presją opinii publicznej, żeby przejść do ataku. Od ostatniego sukcesu, jakim było wyzwolenie Chersonia, minęło już ponad pół roku. Myślę, że w przypadku kontrofensywy chodziło też o wysłanie sygnału przed lipcowym szczytem NATO w Wilnie, pokazanie państwom zachodnim, że Ukraina robi dobry użytek z zachodniego sprzętu.

Na razie wydaje się, że sygnał jest odwrotny - że mimo prób nie jest w stanie przejąć inicjatywy.

Ale od czasu upadku Bachmutu, to jednak Ukraińcy atakują Rosjan, a nie na odwrót. Władze ukraińskie dobrze rozumieją, że chętniej pomaga się tym, którzy sobie radzą. Nikt nie będzie miał motywacji do przekazywania kosztownego uzbrojenia stronie, która w powszechnym przeświadczeniu jest skazana na porażkę. Choć zarazem, gdyby Ukrainie nagle zaczęło wieść się zbyt dobrze, to niektóre państwa zachodnie zaczęłyby kalkulować, że nie należy nadmiernie upokarzać Rosji.

Ukraińcy radzą sobie od początku tej wojny, którą przecież mieli przegrać w trzy dni. Nie wystarczy to, co pokazali do tej pory

Ukraina musi cały czas zabiegać o wsparcie finansowe i w sprzęcie wojskowym. To jest konieczność przełamywania kolejnych mentalnych czerwonych linii Zachodu. Przecież początkowo nawet dostawy hełmów na Ukrainie stanowiły problem. Później tak samo było ze starymi czołgami, później z Leopardami. Dziś wchodzimy w finalny etap dyskusji o dostawach F-16.

Jak duże są potrzeby w zakresie zachodniego wsparcia?

Potrzeby są gigantyczne. Instytut z Kilonii oszacował, że tylko w pierwszym roku wojny Ukraina uzyskała z zagranicy wsparcie finansowe, humanitarne i militarne w wysokości 140 mld euro. Kijów jest niezmiennie na zachodniej kroplówce - i pod względem płynności finansowej i zdolności prowadzenia działań militarnych. Ograniczenie wsparcia w ciągu kilku tygodni przełożyłoby się na sytuację na froncie. A pamiętajmy, że z każdym kolejnym miesiącem trudniej jest zabiegać o pieniądze. To nie tylko kwestia woli politycznej i przyzwolenia społecznego do nieustannego transferowania środków na Ukrainę, ale również kurczących się zasobów dostępnego uzbrojenia.

Kraje NATO ciągle pomocy udzielają. Z drugiej strony ich reakcja na wysadzenie tamy w Nowej Kachowce jest bardzo powściągliwa - a to przecież potężna zbrodnia, a jednocześnie katastrofa ekologiczna. Mimo to nie wzbudziła ona głębszego poruszenia na Zachodzie. Sygnał zmęczenia tym konfliktem?

Choć właściwie wszyscy zdają sobie sprawę, że za wysadzeniem zapory stali Rosjanie, to poruszamy się tutaj w obszarze poszlak, a nie twardych dowodów. Stąd pewnie brak stanowczej reakcji w postaci nowych sankcji, jakiej byśmy oczekiwali. Przyjęty właśnie kolejny, jedenasty pakiet sankcji nie tylko nie jest przełomem, ale wręcz rozczarowaniem. Będzie przede wszystkim służył uszczelnieniu systemu, utrudnieniu omijania przez państwa trzecie nałożonych już restrykcji.

To tylko poprawianie istniejących już rozwiązań.

Rzeczywiście, jeśli chodzi o przyzwolenie na nowe sankcje, to pole działań wydaje się być coraz mniejsze. Wyraźnie brakuje woli politycznej w niektórych państwach, żeby rozszerzać ograniczenia na nowe sektory, na przykład współpracę w zakresie energetyki atomowej, czy wprowadzenie zakazu importu rosyjskich diamentów, czego domaga się Polska. Brakuje również woli politycznej przejęcia, na poczet przyszłych reparacji, zamrożonych rosyjskich rezerw walutowych. Mówimy o gigantycznej kwocie ponad 300 mld dolarów.

O przejęciu tych sum mówi się od dawna. Dlaczego nic się w tej kwestii nie dzieje?

Temat jest podnoszony na forum G-7, ale poszczególne kraje odmawiają podjęcia zdecydowanych kroków z obawy przed podważeniem wiarygodności swoich systemów bankowych. Podnoszony jest też argument, m.in. przez Japonię, że w odwecie za przejęcie aktywów Rosja znacjonalizuje inwestycje firm z państw G-7 na swoim terytorium.

Zachód posiada możliwości i zasoby pozwalające rzucić Rosję na kolana?

Jasne. Zachód mógłby zdecydować się na dla katastrofalny Rosji pełny decoupling - rozerwanie powiązań gospodarczych w zakresie handlu, w tym energetyki, oraz sektora bankowego. Rosja to nie potężne Chiny, od których eksportu Zachód jest w olbrzymim stopniu uzależniony. Ale do tego typu działań jest potrzebna wola polityczna, która może się pojawić dopiero wtedy, gdyby wydarzyło się coś drastycznego, na przykład Rosja użyła taktycznej broni jądrowej.

Zniszczenie elektrowni atomowej w Zaporożu mogłoby przynieść taki efekt?

Ten scenariusz ostatnio często się pojawia, przestrzegają przed nim Ukraińcy. Nie jest on bardzo prawdopodobny, ale nie można wykluczyć rosyjskiej dywersji, prowadzącej do ograniczonego skażenia. To może być dla Kremla atrakcyjny scenariusz, ponieważ świat zinterpretuje go w sposób niejednoznaczny.

Niejednoznaczny?

Tak, podobnie jak w przypadku zapory w Kachowce nie złapiemy Rosjan za rękę, będą więc oni przerzucać odpowiedzialność na Ukraińców. Przede wszystkim jednak przerażenie w obliczu chmury radioaktywnej mogłoby okazać się niezwykle skutecznym sposobem na wzmocnienie w państwach zachodnich - zwłaszcza w Niemczech - partii pokoju, żądającej kompromisu z Rosją. Ten scenariusz niósłby ponadto dla Putina znacznie mniejsze ryzyko stanowczej odpowiedzi USA oraz oburzenia w ważnych dla Rosji krajach globalnego Południa, niż w przypadku ostentacyjnego użycia taktycznej broni jądrowej.

Jak Rosjanie patrzą na tę wojnę?

Społeczeństwo rosyjskie ciągle tej wojny w dużej mierze nie dostrzega. Owszem, sytuacja gospodarcza kraju jest trudna, ale budżet rosyjski ciągle się dopina, poza tym kraj posiada poduszkę finansową, rezerwy gwarantujące stabilne funkcjonowanie jeszcze przez co najmniej półtora roku. Wielu Rosjan uciekło w emigrację wewnętrzną, nie interesuje się wojną toczoną przez Putina. Często mamy do czynienia wśród Rosjan z mieszanką apatii, oportunizmu, ale również cynizmu - postrzegania wojny w kategoriach kibiolskiego dopingowania swoich. Pamiętajmy, że zdecydowana większość mieszkańców Rosji jest pod przemożnym wpływem propagandy kremlowskiej, która niezmiennie porównuje obecny konflikt z wielką wojną ojczyźnianą.

Przecież to jest „specjalna operacja wojskowa”.

Tutaj właśnie mamy do czynienia z paradoksem. Z jednej strony niezmiennie istnieje formalny zakaz używania słowa „wojna” na opisanie obecnego konfliktu. Z drugiej strony mamy do czynienia z nasilającym się przekazem propagandowym, porównującym obecny konflikt z II wojną światową - wielką wojną ojczyźnianą, tym razem prowadzoną przeciwko Zachodowi. Nawet gdzieś w rosyjskich mediach natrafiłem na określenie „wielka ojczyźniana specjalna operacja wojskowa”... Propaganda rosyjska forsuje przekaz, że Ukraina została - zgodnie z pierwotnymi założeniami - pokonana w trzy dni, a kolejne prawie 500 dni walk to tak naprawdę starcie z Amerykanami, Polakami i resztą Zachodu.

Może Zachód coś zrobić, żeby Rosjanie realnie odczuli koszty tej wojny?

Nie w społeczeństwie rosyjskim szukałbym nadziei na zmianę sytuacji w Rosji. Dużo bardziej od przeciętnych Rosjan z tego konfliktu niezadowoleni są tamtejsi oligarchowie i elity okołokremlowskie. Oni wszyscy utracili dużo więcej: pieniądze, prestiż, luksus życia według najwyższych zachodnich standardów. To dla nich reżim putinowski jest coraz większym obciążeniem. I jeśli te elity uznają, że Putin już im nic nie jest w stanie dać, za to stanowi dla nich wyłącznie obciążenie, to znajdą one metody uruchomienia czynnika społecznego.

Czy zachowanie armii Prigożyna jest elementem takiego scenariusza?

Kryzys sprowokowany przez Prigożyna pokazał elicie, że system putinowski jest kruchy i jak przezwyciężą strach, to może dojść do zmiany. Myślę, że poparcie Prigożyna wśród rosyjskich elit jest bardzo wysokie. To zresztą smutne, że w oczach Rosjan - i elity i społeczeństwa - gangster-kryminalista wyrósł na twarz lepszej, mniej skorumpowanej Rosji. Obraz Rosji i rosyjskiego społeczeństwa czasu wojny jest wysoce rozczarowujący.

Pan często podróżuje na Ukrainę. Jak wygląda sytuacja w tym kraju?

Właściwie wszyscy Ukraińcy są przeświadczeni, że wojna zakończy się ich zwycięstwem oraz wykluczają jakiekolwiek koncesje terytorialne na rzecz Rosji. Potężne morale pozwala społeczeństwu wytrzymać trudy wojny, daje oparcie władzom, ale również to potencjalne zagrożenie dla Wołodymyra Zełenskiego.

Zagrożenie?

Tak, gdy pojawi się czas negocjacji i w obliczu presji Zachodu będzie konieczność poszukiwania rozstrzygnięć, które zakończą ten konflikt. Pole manewru władz w Kijowie będzie wówczas bardzo ograniczone. A optymalny scenariusz bezwarunkowej kapitulacji Federacji Rosyjskiej jest jednak mało prawdopodobny.

Jedyny kompromis, jaki Ukraińcy są w stanie zaakceptować to odzyskanie Krymu?

Być może niektórzy Ukraińcy, choć daleko nie wszyscy, zgodziliby się na czasowe odłożenie rozstrzygnięć dotyczących statusu Krymu. Ale nie umiem sobie wyobrazić akceptacji społecznej dla utrzymania przez Rosjan kontroli nad Donbasem, nie wspominając nawet o obszarach utraconych po agresji z 24 lutego 2022 r.

W jakim stanie znajduje się państwo ukraińskie?

Ukraina funkcjonuje nadspodziewanie sprawnie. Na skutek skupienia się tylko na najbardziej newralgicznych aspektach działania oraz olbrzymiej mobilizacji społecznej skuteczność państwa ukraińskiego nawet rośnie. Niesamowitym przykładem była zdolność do utrzymania oraz odtworzenia systemu elektroenergetycznego, zniszczonego zimą w 40 proc. na skutek rosyjskich ataków rakietowych. Zachodzi również przyspieszony proces zrywania z paraliżującym kraj przez ostatnie trzy dekady modelem biurokratyczno-oligarchicznym. Potężni dotąd oligarchowie utracili dużą część majątku, a także wpływy polityczne. Mniej jednoznaczne efekty obserwujemy w kwestii korupcji. Tocząca się wojna oraz towarzyszące jej olbrzymie wsparcie międzynarodowe to pokusa dla wielu.

Załóżmy hipotetycznie, że ta wojna kończy się korzystnym dla Ukrainy rozstrzygnięciem. Jaki wtedy ona może stać się państwem?

Na pewno taka Ukraina będzie nadal potrzebować ogromnego wsparcia finansowego, żeby odbudować kraj i zmodernizować gospodarkę. Będzie musiała radzić sobie z ogromnym problemem demograficznym, wynikającym nie tylko ze starzenia się społeczeństwa, ale także z emigracją czasu wojny, obejmującą głównie młodych ludzi w wieku zawodowym. No i pozostaje kluczowa kwestia bezpieczeństwa. Nadal Ukraina będzie sąsiadować z Rosją, która może chcieć odbudować potencjał i uderzyć ponownie. Oznacza to, że powojenna Ukraine będzie musiała być twierdzą - państwem z potężnymi siłami zbrojnymi, szczególnie jeżeli nie uda się zakorzenić jej obecności w strukturach europejskich i atlantyckich.

Politycznie ta Ukraina stanie się krajem silnie nacjonalistycznym?

Może nie nacjonalistycznym, ale na pewno będzie asertywnym, twardym graczem w polityce międzynarodowej. Przede wszystkim z głęboką nienawiścią do wszystkiego, co rosyjskie na kolejne pokolenia. Nowa Ukraina będzie budować swoją tożsamość narodową poprzez negowanie więzów historycznych z Rosją. To szansa dla Polski, o ile w kwestiach historycznych będziemy potrafili wyjść poza kwestie wołyńskie, odwołując się również do wspólnego dziedzictwa I Rzeczypospolitej. Podobna płaszczyzna tożsamościowa może ułatwić promowanie polskich interesów nad Dnieprem, również gospodarczych.

Już trwają dyskusje o odbudowie Ukrainy, właśnie odbyła się kolejna konferencja w tej sprawie w Londynie przy udziale Zbigniewa Raua, szefa MSZ. Czy mimo wszystko nie za szybko?

Ten temat nie może czekać do zakończenia wojny - trzeba się szykować do odbudowy, a nawet ją realizować na obszarach bardzie odległych od linii frontu. Przede wszystkim jednak na odbudowę Ukrainy należy patrzeć szeroko. Nie jako na proces odtwarzania tego, co zostało zniszczone przez Rosjan, ale jako na szeroko rozumianą modernizację państwa, także na tych obszarach, które nie zostały zniszczone w wyniku działań wojennych. I tak rozumiana odbudowa, czy raczej przebudowa Ukrainy, powinna zacząć się jak najszybciej.

Jaka powinna być rola Polski w tym zakresie?

Naszą słabością jest brak wielkich korporacji, które dysponowałyby zasobami kapitałowymi. Skoro nie jesteśmy potężni siłą naszych przedsiębiorstw, musimy nadrabiać aktywnością, szukać przewag nad konkurentami, promować nasze firmy średniej wielkości. Naszą siłą jest bliskość geograficzna, powiązania infrastrukturalne, znajomość ukraińskiego rynku, w tym lepsze rozeznaniem szans i zagrożeń, a także kapitał zaufania społecznego i politycznego na Ukrainie. Wielkich projektów inwestycyjnych nikt nam nie da, więc powinniśmy schodzić na maksymalnie najniższy poziom lokalny - gmin, powiatów - i tam szukać możliwości udziału polskiego biznesu w projektach modernizacyjnych. Proszę pamiętać, że tuż przed wojną Ukraina przeprowadziła dość skuteczną reformę samorządową i przekazała bardzo dużo uprawnień, także związanych z finansami, na poziom gmin. Trzeba to wykorzystywać. Dlatego w ramach Warsaw Enterprise Institute otworzyłem właśnie biura wsparcia polskiego biznesu, działające w Kijowie oraz na zachodniej Ukrainie: w Łucku, Lwowie i Winnicy. Sądzę, że Polska powinna też wchodzić w partnerstwa z dużymi aktorami - najbardziej perspektywiczni są chyba Japończycy, najlepiej się uzupełniamy w zasobach i kompetencjach.

Jakie inwestycje w ramach odbudowy Ukrainy są dla nas najważniejsze?

Powinniśmy lobbować przede wszystkim przeznaczanie środków międzynarodowych na poprawę infrastruktury transgranicznej, łączącej Ukrainę z Polską. Potrzebne są połączenia kolejowe normalnotorowe, infrastruktura drogowa, graniczna, przeładunkowa, energetyczna. Powinniśmy zarabiać na handlu Ukrainy z Europą i światem, wykorzystując ograniczenia w funkcjonowaniu portów czarnomorskich. Nawet w przypadku ukraińskiego rolnictwa więcej jest szans niż zagrożeń, jeżeli będziemy potrafili postawić na wysokomarżowy przemysł przetwórczy oraz pośrednictwo w eksporcie. Wierzę, że tocząca się wojna, przy wszystkich niebezpieczeństwach i kosztach, które niesie, to szansa na korzystne przebudowanie naszego sąsiedztwa - zarówno politycznie, jak i gospodarczo.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Dr Adam Eberhardt: Pucz Prigożyna pokazał, że Rosja gnije - Portal i.pl

Wróć na poranny.pl Kurier Poranny