Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Być może to jedyna szansa Białegostoku

Redakcja
Wizualizacja kampusu Uniwersytetu w Białymstoku
Wizualizacja kampusu Uniwersytetu w Białymstoku
Tylko te uczelnie, które znajdą sposób na przetrwanie, utrzymają swoje miejsce na mapie akademickiej i naukowej, będą mogły starać się, by atrakcyjnymi programami ściągnąć do siebie tych studentów. Na pewno program otwarcia na Wschód, przy jednoczesnym otwarciu na Zachód, jest ogromną szansą Białegostoku. Być może jedyną. Z profesorem Markiem Konarzewskim, z Instytutu Biologii Uniwersytetu w Białymstoku, do niedawna radcą-ministrem ds. współpracy naukowo technologicznej w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, rozmawia Tomasz Maleta

Obserwator: Skąd u biologa przekonanie, że dyplomacja światowa powinna opierać się nie na prymacie własnego interesu, a współpracy. Przecież natura podpowiada zupełnie coś innego: w środowisku przetrwa ten, kto jest silniejszy.

Prof. Marek Konarzewski: Ten sąd wygłosiłem po pięciu latach pobytu w Waszyngtonie, pracy w dyplomacji i podglądaniu z bliska, jak to się dzieje w praktyce. Jeśli mówimy o nauce, jako pewnym mechanizmie budowy zaufania i relacji, które rozszerzają się także na inne sfery życia, to historia jest pełna takich przykładów. W latach 60. ocieplenie między USA i ZSRR zaczęło się od sfery naukowej, dopiero potem doświadczenia te przenoszono na grunt polityki. Podobnie było w latach 70. między USA i Chinami. Wizyta amerykańskiego sekretarza stanu Henry'ego Kissingera w Pekinie było poprzedzona bardzo długim okresem współpracy naukowej.

To było w czasach dwubiegunowego podziału w stosunkach międzynarodowych. Dlaczego dziś, w świecie bezwzględnej konkurencji, nauka powinna być nośnikiem lub zwiastunem dobrych relacji między społecznościami, narodami, krajami.

- Po pierwsze: zawsze można mówić o problemach, które są apolityczne. Zagrożenia klimatyczne czy choroby nowotworowe nie znają granic. To są wyzwania, o których trzeba rozmawiać odsuwając politykę na bok. Później można do niej wrócić, ale mając już podbudowę w postaci porozumień dalekich od interesów politycznych.

Ponadto jest to narzędzie oddziaływania na sferę polityczną w nieco bardziej pośredni sposób. Przypomnę chociażby program Fulbrighta, którego 50-lecie niedawno obchodziliśmy. Był on używany przez Stany Zjednoczone nie tylko do wzmacnia współpracy w czasach słusznie minionych, ale również do tego, by przekonywać przedstawicieli elity komunistycznej do zmian ustrojowych (co się zresztą udało). Jeśli spojrzymy w cv niektórych osób wciąż prominentnych w dzisiejszej polskiej polityce, to odnajdziemy tych, którzy w latach socjalizmu korzystały właśnie ze stypendium Fulbrighta.

Wśród nich jest podlaski senator Włodzimierz Cimoszewicz, były premier i szef polskiej dyplomacji. W kończącym się roku nie brakowało jednak przykładów nie tylko w relacjach dwustronnych między państwami czy też grupami państw, że nad wizją rzeczywistości międzynarodowej opartej na współpracy nadal swój cień kładzie realpolityka. Bo z jednej strony mieliśmy rozwiązanie kryzysu związanego z syryjskim arsenałem chemicznym, z drugiej sprawę Snowdena czy afery podsłuchowe między sojusznikami. Ten pierwszy przykład potwierdza Pana tezę o nauce, jako forpoczcie przyszłej koncyliacji międzynarodowej, dwa pozostałe pokazują zupełnie coś innego: współpraca współpracą, grunt by nasz interes był na wierzchu.

- Nie zgadzam się z taką interpretacją. Akurat sprawa Snowdena niewiele ma wspólnego z dyplomacją. Wszyscy zdobywają informacje w sposób mniej lub bardziej nieformalny Zostało jedynie ujawnione to, co było wiadomo od dawna. Z perspektywy polskiej, podlaskiej istotne są szanse, które w dobie globalizacji otwierają się przed naszym krajem, regionem i możliwości ich wykorzystania. Także przez otwarcie naszego rynku akademickiego.

Naprawdę mało kto wie, że w tej chwili w Polsce studiuje 1100 Amerykanów na anglojęzycznych kierunkach medycznych. Absolutnie nie mam zamiaru ich w tym momencie szeregować, ze względu, na jakość kształcenia. Chcę pokazać inny kontekst ich pobytu w naszym kraju. Skoro mamy u nas 1100 młodych Amerykanów, którzy zdobywają nad Wisłą wykształcenie, to po ich powrocie za Ocean mamy 1100 ambasadorów polskiej sprawy w Stanach Zjednoczonych. To jest sytuacja, w której nie tylko uczelnie pozyskują znaczne środki finansowe, ale mamy tę wartość dodaną w postaci krzewienia polskiej kultury i to krzewienia dogłębnego. Wiem o tym, bo wielokrotnie spotykałem się z amerykańskimi absolwentami polskich uczelni medycznych.

Znając realia polskiej polityki, niejeden jej przedstawiciel - bez względu na to, po której stronie się znajduje - zapewne wolałby, by zamiast tych 1100 studentów, tyle samo w Polsce stacjonowało żołnierzy amerykańskich, może jakieś nowe F-16 czy na stałe bateria Patroit albo osławiona tarcza antyrakietowa.

- Tyle, że ci studenci są przykładem modelowym nowej dyplomacji opartej właśnie na paradygmacie współpracy, bardzo mi bliskiej. Tym bardziej, że za ich sprawą mamy pewien stan jakości: skoro są studenci z USA, to za ich przykładem przyjadą inni. Może już z nie tak prominentnych krajów, ale tak samo przywożący twarde pieniądze. W ten chociażby sposób możemy w jakiejś mierze przeciwstawiać się tym negatywnym tendencjom demograficznym, które są realnym zagrożeniem dla bytu polskich uczelni.

No właśnie. W tym duchu można odbierać pomysł Rektora Uniwersytetu w Białymstoku budowy transgranicznej siedzi uniwersyteckiej. Z jednej strony ta ekspansja na Wschód wydaje się koniecznością, z drugiej - niełatwym wyzwaniem.

- To, co jest wyróżnikiem Białegostoku, to bardzo ścisła łączność z uniwersytetami po obu stronach granicy, bardzo dobre zrozumienie specyfiki takiej współpracy i wpasowanie się z tym projektem w szersze ramy polskiej polityki zagranicznej. Mam tu na myśli Partnerstwo Wschodnie, które poza warstwą polityczną, powinno przynieść wymierne obustronne korzyści. Ci studenci, jeśli u nas się pojawią, to na pewno nie za darmo. Oczywiście oddzielnym pytaniem jest to, skąd weźmiemy pieniądze, by ten transgraniczny projekt zadziałał, ale oferta jest. To wszystko, czym my tutaj dysponujemy jest bardzo unikalne i Białystok, być może także Lublin, mogą brać realny udział w budowaniu partnerstwa naukowego i akademickiego z takimi państwami jak Białoruś, Ukraina czy nawet sięgając dalej na Wschód.

Chciałbym jednak byśmy równolegle otworzyli też wrota przed tymi, których na zachodzie Europy, również w Stanach Zjednoczonych, kusi Wschód. Wiem, że jest takie zainteresowanie. Tylko trzeba to wszystko ubrać w konkretne mechanizmy finansowania. To jest ogromna szansa, która stoi przed naszą uczelnią.

Czy brak tych mechanizmów finansowania to jedyna bariera, która może pokrzyżować szyki dyplomacji opartej na współpracy naukowej lub akademickiej?

- Podstawowym problemem jest bariera mentalnościowa. Musimy zrozumieć, że jest to jedyna szansa, by przetrwać w coraz bardziej konkurencyjnym świecie akademickim, również w Polsce. Wkrótce będziemy świadkami, skądinąd oczekiwanej, konsolidacji uczelni. Swoje podwoje będą musiały zamykać szkoły wyższe, które powstały na fali wyżu demograficznego. Tylko te uczelnie, które znajdą sposób na przetrwanie, utrzymają swoje miejsce na mapie akademickiej i naukowej, będą mogły starać się, by atrakcyjnymi programami ściągnąć do siebie tych studentów. Na pewno program otwarcia na Wschód, przy jednoczesnym otwarciu na Zachód, jest ogromną szansą Białegostoku. Być może jedyną.

Czy to jednak nie jest tak trochę w myśl zasady mądry Polak po szkodzie? Gdy kilka lat temu ówczesny rektor Uniwersytetu w Białymstoku zaproponował konsolidację białostockich uczelni, pomysł ten stał się klasyczną idee fixe.

- Wtedy chodziło o to, by sfederalizować się w obrębie środowiska akademickiego w Białymstoku. Myślę, że ten pomysł wciąż jest aktualny, ale jest to coś zupełnie innego niż budowa sieci z naszymi partnerami na wschód od granicy. Jedno drugiego nie wyklucza. Proszę zwrócić uwagę, jak choćby znakomicie sprzyja nam otoczenie geograficzne. Białostockie uczelnie położone są blisko siebie, jakby jeszcze połączyć je ciągami komunikacyjni - wiem, że jest to rozważane - dałoby to nam taką synergię i spowodowałoby, że Białystok tym bardziej byłby atrakcyjnym miejscem do studiowania. Każdy student to nie tylko pieniądze związane z dotacją dla uczelni, ale też pieniądze, które ci młodzi ludzie zostawiają w mieście. To też jest ogromna szansa dla Białegostoku. Nie musimy się o tym przekonywać, choć czasami wydaje mi się, że nie jest to do końca doceniane.

A polityczny szlaban na granicy z Białorusią może być przeszkodą w rozwoju tej transnarodowej wizji współpracy naukowej?

- W pewnym sensie tak, choć nie jest to jedyna przeszkoda. Natomiast nie zatrzyma to procesu zbliżenia. Jednak bardzo bałbym się wiązania współpracy z warunkami politycznymi. Środowisko akademickie nie jest od uprawiania polityki sensu stricte. Chcielibyśmy współpracować i będziemy to robić z każdym po drugiej stronie granicy, kto chce robić porządną naukę. Proszę pamiętać, że nauka najwyższej próby opiera się na wartościach nadrzędnych. Jest transparentna, a liczą się w niej ci, którzy są naprawdę najlepsi, a nie ci, którzy mają najlepsze koneksje. Jeżeli w duchu tej kultury będziemy uprawiać naukę, i nie jest to naiwne wyobrażenie, będziemy tymi wartościami promieniować na inne dziedziny współpracy. To jest ta nasza nadzieja na przyszłość.

Co zrobić, by studenci po zdobyciu wykształcenia zostali w Białymstoku, Polsce.

- Nie ma prostej odpowiedzi. Przede wszystkim musimy wykorzystać kolejną unijną perspektywę budżetową, o której wszyscy mówią, jako o ostatniej finansowej szansie, i przekuć potencjał intelektualny Polski na wzrost gospodarczy. Na rynku lokalnym sukces ten będzie zależał od naszej aktywności w ściągnięciu tych pieniędzy. Po drugie, i to jest chyba najważniejsze, utworzenie takiego klimatu intelektualnego, w którym pomysły rodzące się na uczelniach naprawdę przerodzą się na zastosowania w przemyśle. Tego przemysłu jeszcze tutaj nie ma, ale to nie oznacza, że nie powstanie. Jeśli popatrzy się historycznie, gdzie powstawały wynalazki, które promieniowały później wzrostem technologicznym, to nie były to wielkie centra naukowe, ale miejsca często bardzo oddalone od dużych ośrodków kultury. W żaden sposób geografia nie jest tu barierą, ważne jest to, abyśmy za pomocą tych funduszy byli w stanie stworzyć takie warunki, aby młodzi ludzie zechcieli z nami zostać, a nie szukali swojej przyszłości w Warszawie, Krakowie czy - nie daj Boże - poza Polską. Świat jest dzisiaj otwarty i jeśli nie będzie odpowiednich warunków, to oni sobie stąd pojadą.

Myśli Pan, że powstający park naukowo-technologiczny - miejsce spotkania środowiska naukowego i biznesu - może powstrzymać ten proces? Pytam także, że dotychczas różnie bywało ze współpracą tych dwóch białostockich światów. Czasami się wydaje, że slogan o "komercjalizacja osiągnięć naukowych" to taka tabula rasa.

- Oczywiście, że różnie z tą współpracą bywało i nadal będzie różnie. Zapominamy jednak o jednym. To nie jest tak, że nam się wszystko nie udaje, a w Stanach Zjednoczonych, które doskonale znam pod tym względem, wszystko wychodzi jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Nie, tam również na dziesięć pomysłów wypala zwykle jeden. I to jest ten procent sukcesu, na który w naszym regionie powinniśmy liczyć. Bo ten jeden procent, powiedzmy góra 2-3, pozwala sfinansować wszystkie porażki, które doprowadziły do sytuacji, w której ten jeden sukces był możliwy. Tego typu myślenie musimy u nas również zakorzenić. To nie jest tak, że ten, komu się nie uda, jest nieudacznikiem i do końca życia będzie chodzić z piętnem tego, który nie potrafił efektywnie wykorzystać przyznanych mu pieniędzy. I dlatego nie należy dać mu drugiej szansy. W Stanach Zjednoczonych takie podejście nie jest do zaakceptowania. Jeśli porażka wynika jedynie z okoliczności obiektywnych, to często taki wynalazca słyszy: OK, nauczyłeś się, następnym razem nie popełnisz tych samych błędów i spróbujesz jeszcze raz.

Co stoi na przeszkodzie, by podobna zasada obowiązywała także w naszym kraju?

- Przede wszystkim mentalność. U nas przyzwolenia na to, że "się nie udało po to, by udało się następnym razem", wciąż nie ma. Musimy to zmienić o 180 stopni, ale bez ciężkiej pracy się nie obejdzie. Nie da się zadekretować, że od jutra będziemy mieli pieniądze, które spłyną do naszych biznesmenów, małych firm i oni we współpracy z parkami naukowo-technologicznymi czy uczelniami zrobią nam tutaj Dolinę Krzemową. Tak to nie działa. Musimy natomiast stworzyć ekosystem intelektualny, w którym będzie to możliwe. I liczyć na to, że 2-3 proc. tych, którzy spróbują z nim związać swój los, będą na tyle skuteczni, że ta inwestycja nam się zwróci.

Czy nauka może być marką promocyjną Białegostoku?

- Może i powinna.

A czy dobrze pod tym względem jest wykorzystywana?

- Myślę, że coraz lepiej. Na przestrzeni kilku lat, chociaż byłem długo poza Białymstokiem, widzę jak do świadomości włodarzy miasta i regionu, coraz bardziej to dociera.

W końcu profesor uniwersytetu jest prezydentem miasta.

- No właśnie. To samo z siebie jest istotną dźwignią w promocji akademickiego Białegostoku. Troszeczkę mam pretensję do samego środowiska naukowego, które jest zbyt defensywne. Jeśli mamy czymś się chwalić, to powinniśmy się chwalić. Doprawdy, nikt nie przyjdzie nas odkrywać. To my powinniśmy pokazywać, że pieniądze płacone od podatników do nich wracają. Jeśli nie w postaci konkretnych produktów, to przynajmniej w przyroście wiedzy, który w dalszej perspektywie przełoży się na to, że nam wszystkim będzie lepiej.

Prof. Marek Konarzewski jest specjalistą w dziedzinie ekologii ewolucyjnej. 3 grudnia 2013 roku został doktorem honoris causa Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny