Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Białystok: Miejskie rozgrywki kulturą i sztuką

Aneta Boruch
Nie wiadomo, jak potoczą się losy słuchaczy studium
Nie wiadomo, jak potoczą się losy słuchaczy studium Fot. www.szkolatalentow.edu.pl
Nowe pomysły i instytucje w Białymstoku rodzą się w bólach i często w okolicznościach, w których trudno dopatrzeć się jakiejś logiki. Bo najostrzejsze starcia z radnymi władze miały o wydawałoby się tak niekontrowersyjne dziedziny, jak kultura i edukacja.

Pierwsza batalia toczyła się o utworzenie w naszym mieście Studium Wokalno-Aktorskiego. Szkoła, której pomysłodawcą był Marcin Nałęcz-Niesiołowski, miałaby być kuźnią kadr artystycznych dla budującej się opery. W lutym ubiegłego roku radni podjęli w tej sprawie uchwałę intencyjną. Na tej podstawie prezydent podpisał w czerwcu porozumienie z ministrem kultury o utworzeniu i prowadzeniu studium. Miało ono rozpocząć działalność od 1 września 2009 roku.

Na sesję rady miejskiej w połowie czerwca trafił projekt uchwały o jego założeniu. Jednak radni, na wniosek Krzysztofa Bila-Jaruzelskiego, zdjęli go z porządku obrad. Chcieli, by władze miasta porozmawiały z marszałkiem (opera to inwestycja samorządu wojewódzkiego), o finansowaniu studium. Sprawa - jak bumerang - wróciła pod koniec roku. Opozycja atakowała na różnych frontach, proprezydenccy radni dzielnie bronili idei szkoły dla artystów. Władze miasta przekonywały, że studium warto utworzyć. Ale radni znów odesłali projekt do wnioskodawcy.

Magistrat zapowiedział jednak trzecie podejście do utworzenia szkoły i słowa dotrzymał. Sprawa wróciła na lutowej sesji i najwidoczniej zimowa aura ostudziła nieco emocje wokół nowej placówki edukacyjnej w mieście. Radni zgodzili się na jej utworzenie. W zadziwiających okolicznościach i chyba trochę przez przekorę, by nie rzec, że na złość magistratowi.

Rano w dniu sesji od odpowiedzialnego za edukację wiceprezydenta Tadeusza Arłukowicza radni usłyszeli, że pieniędzy na edukację w mieście będzie mniej niż planowano. I dlatego Arłukowicz poprosił ich, by sprawę studium zdjąć z porządku obrad. Radni jednak się nie zgodzili. I zaklepali utworzenie szkoły. Wniosek jest jeden: jeżeli prezydentowi bardzo, ale to bardzo na czymś zależy, to powinien w ostatniej chwili wycofywać ten punkt z porządku obrad. Sukces u radnych wtedy ma murowany.

Nie mniej dziwaczne były okoliczności zeszłotygodniowego rozwodu Centrum im. Ludwika Zamenhofa z Białostockim Ośrodkiem Kultury. To pierwsze na chybcika powstało przed rokiem, aby miasto miało się czym pochwalić przed gośćmi, którzy z całego świata przyjechali na Światowy Kongres Esperanto. Jednak placówka ta nigdy i nigdzie w nazwie nie miała słowa esperanto. To ważne w sytuacji, gdy nie brak osób, w tym radnych, którzy postulują, by jego szefostwo posługiwało się tym językiem. Zakres jej działania jest o wiele szerszy niż skupianie się tylko i wyłącznie na działalności środowisk esperanckich.
Minął rok i zrodził się pomysł, by Centrum Zamenhofa oddzielić od BOK. Prawdziwe powody znają chyba tylko ich szefowie i władze miasta. Szerszej publiczności pomysł został sprzedany pod hasłem, że zakres działania obu placówek jest różny, a przez rok centrum pokazało, że doskonale poradzi sobie samo. Tak naprawdę jednak w grę wchodziły chyba raczej kwestie ambicjonalne szefów obu instytucji.

W roli sędziów orzekających o rozwodzie wystąpili radni. W maju nie spodobał się im pomysł rozdzielenia instytucji. Pomimo że miejska komisja kultury pozytywnie zaakceptowała wniosek w tej sprawie, na sesji radni odesłali ten projekt do wnioskodawcy, czyli prezydenta.

Władze miasta już po miesiącu zdecydowały się podjąć kolejną próbę. Drugie dno całej sprawy odsłoniło się podczas ostatniego posiedzenia komisji kultury przed sesją. Światło dzienne ujrzał wówczas konflikt pomiędzy szefami obu placówek. Spór, do tej pory cichy, nagle nabrał rozgłosu. Na czerwcowej sesji wokół tej sprawy zrobiło się już gorąco. Najbardziej zaskakującą woltę wykonała na niej szefowa miejskiej komisji kultury Alicja Biały, która podczas posiedzenia komisji głosowała przeciwko rozdzieleniu instytucji, a na sesji - za. Podobnie jak większość kolegów, dzięki czemu rozwód obu placówek stał się faktem.

Obie historie pokazują, że obecni radni nie pałają chyba szczególną sympatią do zajmującego się kulturą i edukacją w mieście wiceprezydenta Tadeusza Arłukowicza. Bo to on pilotował oba pomysły. Ale uczą też, że nie zna się dnia ani godziny, gdy radni przygotują władzy niespodziankę.

Niedawno świętowaliśmy 20-lecie odrodzenia samorządu. Na specjalnej sesji pojawili się członkowie pierwszej, demokratycznie wybranej rady miejskiej Białegostoku. Jej przewodniczący dr Janusz Dolecki wspominał, że była to pierwsza i ostatnia rada, na której nie było koalicji ani opozycji, a po prostu spotkała się grupa społeczników, która miała szczery zapał do zmieniania miasta na lepsze. Chciałoby się westchnąć: gdzie te czasy.

Jak poradzą sobie zarówno Centrum Zamenhofa, jak i szkoła dla artystów - dopiero się przekonamy. Ta ostatnia początki ma całkiem niezłe. Podczas pierwszej rekrutacji zgłosiło się po pięciu chętnych na jedno miejsce.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny