- Żałuję, że przeniosłam tutaj swój stragan – mówi pani Joanna, która sprzedaje konfekcję damską na giełdzie przy Andersa. Wcześniej miała stoisko na rynku przy Jurowieckiej, jednak po tym, jak władze miasta postanowiły go zlikwidować musiała przenieść swój biznes.
Tam teraz lebioda rośnie
– Tam było dużo lepiej, nie ma nawet porównania – wspomina. – Każdemu było po drodze, klientów było o wiele więcej, zwłaszcza tych młodych. Tu jest zdecydowanie więcej osób starszych, którzy raczej chodzą i oglądają, a bardzo rzadko coś kupią, i to nagadają się przy tym, że za drogie. Nieco lepiej jest w weekendy, kiedy ludzie przyjeżdżają po warzywa.
– Nie ma o czym mówić – denerwuje się pan Adam, sprzedający spodnie. – Wygonili nas z Jurowieckiej na siłę, bo niby był inwestor. I gdzie on jest? Plac stoi pusty już rok, lebioda tam rośnie. A co śmieszniejsze to nikt tego nie chce.
Uciekają na Wierzbową
Rozmowy wśród kupców wzbudziło otwarcie bazaru przy Wierzbowej. Niektórzy z nich już wkrótce przeniosą swój biznes właśnie tam.
– Uciekamy... – mówią pani Hanna i Wiesława. – Mamy cichą nadzieję, że tam będzie lepiej. Są cztery szkoły, dojeżdża więcej autobusów. U nas tutaj zlikwidowali dwie linie. Prosiliśmy, żeby je przywrócili, ale z komunikacji powiedzieli nam, że te linie są nierentowne. To na co mamy czekać?
Choć kupcy narzekają na zbyt mały ruch, to klienci są zadowoleni, że giełda się powiększyła.
– Często przyjeżdżam tu po warzywa i jedzenie – mówi Alicja Szczęsnowicz z Wasilkowa. – Teraz przy okazji mogę wyskoczyć na większe zakupy. i jest gdzie zaparkować samochód.
Mówią na nas „szuje z Jurowieckiej”
Spora część kupców z Jurowieckiej przeniosła się na rynek przy ul Kawaleryjskiej. Ci na brak klientów raczej nie narzekają.
– Przyjeżdża dużo osób z Białorusi, Rosji, Litwy – mówi Tamara Jarocka, sprzedająca bieliznę. – Oni nie oszczędzają na chińszczyźnie, kupują to co droższe i lepsze.
Jednak jak mówią największym problemem okazały się potyczki z władzami rynku.
– Zarząd dał nam kawałek miejsca na uboczu, a tu nikt nie przychodzi – mówi kobieta sprzedająca biżuterię . – Niektórzy pobudowali sobie tutaj stragany, a handlują w przejściu, bo tam jest więcej klientów.
– Trzeba sobie jakoś radzić – mówi Mirosława Cieszko. – Tam rzadko kto przychodzi, a za miejsce trzeba zapłacić. Handluję tutaj, bo tu przynajmniej ludzie chodzą.
Jednak to nie jedyne problemy, z jakimi borykają się kupcy z Jurowieckiej.– Od kiedy przyszliśmy tutejsi sprzedawcy mówią na nas „szuje z Jurowieckiej” – żali się pani Halina. – Jest naprawdę ciężko. Wiele razy dochodziło do „pyskówek”.
– Mi nawet podpalili stragan! – mówi oburzona sprzedawczyni. – Wszystko się spaliło: towar, stragan, wszystko. Zarząd rynku machnął na to ręką, policja też nic nie zrobiła. A ja musiałam zaczynać od nowa.
Czas pokutować
Zarówno sprzedawcy z giełdy przy Andersa, jak i ci z rynku przy Kawaleryjskiej zarzucają sobie jedno: że za szybko ustąpili władzom, gdy te wyganiały ich z centrum.
– Nie powinniśmy byli tak łatwo rezygnować – mówi Andrzej Sikorowski. – Może gdybyśmy walczyli, to udałoby się przetrzymać rynek, do tego dnia, kiedy naprawdę zostałby on sprzedany.
– Narzekali na brud i wygląd? A co teraz tam się dzieje? – dodaje oburzona sprzedawczyni. – Ten plac wygląda jak jedno wielkie pobojowisko. Skoro tak to przeszkadzało, to mogli nam powiedzieć, żebyśmy zlikwidowali budy i postawili pawilony, dać czas. Zapożyczylibyśmy się, żeby tylko zostać na Jurowieckiej. Tam zawsze można było zarobić na chleb. Czy na czarno, czy na biało, ale praca była. Teraz jest ciężko... za ciężko...
Strefa Biznesu: Rewolucyjne zmiany w wynagrodzeniach milionów Polaków
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?