Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Białkowo: Polesia czar

Dariusz Chajewski [email protected]
W centrum Białkowa powstaje skansen – obejście jakby żywcem przeniesione z poleskich mokradeł. Eugeniusz Niparko opowiada z detalami o tym, jak wyglądała praca w takim gospodarstwie.
W centrum Białkowa powstaje skansen – obejście jakby żywcem przeniesione z poleskich mokradeł. Eugeniusz Niparko opowiada z detalami o tym, jak wyglądała praca w takim gospodarstwie. Gazeta Lubuska
W Białkowie wszyscy wiedzą co to jest czuczeło, że w chłodne dni przydaje się hruba. I nikt nie dziwi się, że miejscowa drużyna piłkarska nosi nazwę Polesie.

Białków Polesiem żyje. A jak wszyscy w okolicy zgodnie przyznają siłą napędową tego powszechnego sentymentu jest Eugeniusz Niparko, który jako pięćdziesięcioparoletni młodzik przedwojennych Kresów nie zna, nie pamięta.

- Pamięta, pamięta - reaguje pan Eugeniusz. - Bo przecież pamięć to nie tylko to, co się samemu przeżywa.

I tutaj następuje opowieść z czasów dzieciństwa. Nie w poleskim Zalesiu, a w lubuskim Białkowie. Jednak były to czasy zanim w domach zapanował telewizor. Natomiast w każdym stał piec, a przy nim ława, na której zasiadali rodzice, dziadkowie, sąsiedzi i opowiadali. O krainie, gdzie każdy chutor, każda osada były jak wyspy, ale mimo to ludzie żyli razem. Nie obok siebie. Razem.
Zostały tylko kaliny

Maria Dobryniewska i Witold Weryszko urodzili się w Petelewie. Dziś po tej liczącej niegdyś kilkanaście domów miejscowości nie ma już śladu na mapie. Gdy byli w rodzinnych stronach miejsca po sadybach przodków wskazywały jedynie stare drzewa owocowe i krzewy kaliny. Jak mówią ta wieś istnieje już tylko w ich sercach. Wszyscy zamieszkali w Białkowie.

- Proszę zobaczyć, czy tam nie było pięknie? - pani Maria pokazuje sielankowe fotografie. Ludzie na dziwnych, jakby niezgrabnych łodziach, którymi przewożone były także konie, bydło. - A gdy po deszczu podnosi się mgła i czuć ten zapach. Śpiew ptaków. Mój dziesięcioletni wnuczek powiedział mi, że tam jest tak pięknie, iż chciałby na Polesiu zamieszkać. Nie powiem, wzruszyłam się.

Niparko nie kryje podziwu dla swoich przodków, dla wszystkich, którzy tam żyli. Największe wrażenie na nim, jako na rolniku, robiła samowystarczalność tamtej społeczności. Ludzie z tego co wokół znaleźli potrafili zrobić niemal wszystko. Wsie i chutory były rozrzucone wśród mokradeł i borów, gdzie kontakty między ludźmi były co najmniej skomplikowane. I opowiada, że głód na Polesiu wcale nie panował wówczas, gdy zima była nadzwyczaj sroga, ale właśnie gdy była łagodna. Wówczas nie można było dotrzeć do wyżej położonych miejsc, gdzie było zgromadzone przygotowane zawczasu siano. Inny Poleszuk wspomina, że starano się, aby kobiety rodziły zimą, gdy w przypadku komplikacji można było dotrzeć do najbliższego lekarza.
- Do szkoły chodziłem kilka kilometrów - wspomina pan Witold. - Zazwyczaj po ciągnących się przez mokradła specjalnie położonych deskach. Po nich jeździły też wozy. Gdy sowieci te pomosty rozkradli trzeba było skakać z kępy na kępę. Ile razy mokry docierałem do szkoły.

Polak to katolik

Powiat Prużana, kilkadziesiąt kilometrów od Berezy Kartuskiej. Na pytanie, czy Poleszuk to Polak wszyscy się obruszają. Może dlatego, że podobne pytania stawiali sowieci, gdy ludzie z Polesia przygotowywali się do wyjazdu na zachód próbowano udowodnić, że są Białorusinami, Rusinami. W teren wówczas ruszyli agitatorzy przekonujący, że na zachodzie czyha zło i głód. Wyznacznikiem narodowości była religia - katolik to Polak. Dlatego też wiele osób, które z polskością zbyt wiele wspólnego nie miały, zabiegało wówczas o metrykę od katolickiego proboszcza. Wiedzieli, że jeśli teraz nie ruszą na zachód prawdopodobnie zostaną wywiezieni na wschód.

- Wyznacznikiem przynależności narodowej nie mógł być tam język - dodaje pan Eugeniusz. - Bo tam wszyscy mówili po swojemu (z akcentem na "o" - dop. red.). Jeszcze całkiem niedawno, gdy słyszałem jak rozmawiali między sobą starsi ludzie, byłem w stanie stwierdzić, z której wsi przyjechali. Chociażby po tym, że mowa we wsiach położonych bardziej na południu nosiła wyraźne ślady ukraińskiego. Moi rodzice myśleli zawsze "po swojemu", ale dbali, podobnie jak wszyscy sąsiedzi, aby dzieci mówiły już czystą polszczyzną. Mam przykład kolegi, którego wychowywali dziadkowie i naukę polskiego zaniedbali. Musiał w szkole nadrabiać. I co dziwne. Ci, którzy przyjechali na zachód są przekonani, że są patriotami bo podjęli taką decyzję. Ci, którzy na Polesiu zostali wierzą, że ich decyzja to wyznacznik prawdziwego patriotyzmu.
I Niparko wspomina jak w okolicy Siemiatycz, Hajnówki usłyszał ludzi, którzy mówią "po swojemu". Nie mogli nadziwić się, że białkowianie, gdzieś hen, spod zachodniej granicy, uważają, że to także jest ich rodzinny język. I na dodatek są katolikami.

Jednak tak naprawdę wówczas większość ludności nie potrafiła określić swojej przynależności narodowej i mówili o sobie "tutejsi". Co bardziej świadomi twierdzili, że są Poleszukami.

Tolerancja nie od święta

Wskaźnik analfabetyzmu był tutaj największy w Polsce. W okresie II Rzeczypospolitej było widać zabiegi państwa polskiego o to, aby Polesie bardziej poczuło się Polską. Nie tylko po tym, że wówczas zjechało z innych regionów Polski wielu nauczycieli. Wspierano wspólnoty handlowe, scalanie gruntów, powstawanie silnych chutorów. Gospodarstwa rolne liczyły po kilka hektarów, ale coraz więcej było tych większych. I jak opowiadają Poleszucy, nie było tam jednak śladu nacjonalizmu. No może jedynie przy zabiegach, aby handel i rzemiosło nie było zdominowane przez Żydów. Nacjonalizmy pojawiły się wraz z bolszewikami, którzy stosowali sprawnie zasadę dziel i rządź. Pojawiły się donosy, wywózki, konfidenci.

- Ludzie szanowali swoje wyznania - dodaje pani Maria. - Gdy święta mieli katolicy, prawosławni głośno nie pracowali, nie wyjeżdżali w pole. Tym samym rewanżowali się sąsiedzi. Symboliczne może być, że gdy do Berezy zjechał biskup bramę powitalną przygotowali i katolicy, i prawosławni, i żydzi.

- A wiecie co to jest pieczka? - pyta Niparko. I opisuje konstrukcję pieca, który służył nie tylko do pieczenia, gotowania i był nie tylko jedynym źródłem ciepła. Oto w każdej pieczce znajdowały się dwie puste przestrzenie. W tej dolnej, między podłogą i paleniskiem, trzymano rozmaite przybory oraz suszyło się drewno na opał, a czasem grzały się pisklęta. Przestrzeń między pokryciem paleniska a powałą służyła do przechowywania produktów spożywczych, a także jako miejsce dla starszych ludzi, gdzie mogli wygrzać kości.

- Ludzie tam, u nas, byli może i biedniejsi, ale znacznie zaradniejsi - dodaje pan Witold. Wszystko potrafili, chociaż wielu miało swoje specjalizacje. I opowiada o jednym z krewniaków, który postanowił szukać szczęścia z dala od ojcowizny. W Australii. Tam zapytano go czym się zajmuje. Ten odpowiedział, że optyka. Jako zawód wpisano mu "optyk". Tymczasem on zajmował się "optykaniem" mchem zbudowanych z drewnianych bali chat.
Towkacz, czyhun i hładyszka

Pani Maria z nieukrywaną dumą oprowadza gości po swoim królestwie, niewielkim muzeum zorganizowanym w wiejskiej świetlicy. Pokazuje lniany ruczniczek (ręcznik) z posagu jej mamy. Pięknie wyszywany, z inicjałami. Jednym tchem także wymienia potrawy, które pamięta z dzieciństwa, i które nadal stara się gotować. Jest zatem jej ulubiona kasza jaglana na mleku z płatkami masła, toukienia (zapiekane w glinianej misie tłuczone ziemniaki ze skwarkami), smażony biały ser czy ziemniaki zapiekane z mięsem. Obok garnki drutowane przez prawdziwego fachowca, hładyszka (naczynie na mleko), trepaczka (trzepaczka do lnu). Zresztą słownik polesko-polski może być całkiem okazały. Mamy zatem towkacz (tłuczek do ubijania kapusty w beczce), czyhun (garnek żeliwny), hrubę (piec do ogrzewania pomieszczeń mieszkalnych), kozub (plecione naczynie w kształcie dzbanka), czuczeło (straszydło), knichę (czajka) i wreszcie potaskuchę (pani o niezbyt dobrej reputacji).

W tym samym czasie pan Witold pokazuje okazałe dyplomy - to z kolei ślad po tym jak jego krewniacy, którzy zarabiali na chleb za oceanem, przesyłali datki na wzmocnienie polskiej armii i oświaty.

- Naród tam był bardzo religijny - dodaje pani Maria. - U nas bezwzględnie przestrzegano świętowania niedziel i świąt. Wszystkie zresztą składały się z trzech dni i wówczas był przyświatok, czyli właśnie trzeci dzień Bożego Narodzenia, Wielkanocy, Zielonych Świątek.
W czasie między Bożym Narodzeniem i Nowym Rokiem nie wolno było przerabiać starych rzeczy do ponownego użycia. Aż do Trzech Króli wieczorami nic nie robiono - to weczorki, czyli czas cichego świętowania. Przed Wielką Nocą, w Wielki Piątek nie wolno było wbijać gwoździ, gdyż można było "zabić" deszcz. Gusła? Nic podobnego. Tam wszystko było pełne ukrytych znaczeń i mądrości.

Czar księżycówki

W Białkowie przybysze z Polesia wywodzili się głównie z trzech rodów - Weryszków, Radkiewiczów i Kondarewiczów. Stąd problem z rozróżnieniem spośród wielu osób o tym samym nazwisku. I przydomki, które często stawały się jak nazwiska. Byli zatem Krawec, Chachoł, Gajowy, Wujaszko, Prymak, Weresniak, Kapitan, Usaty.

Dlaczego Białków? Jak chce przekazywana z pokolenia na pokolenie opowieść, gdy w 1945 roku transport Poleszuków dotarł do Poznania tory wiodły w trzech kierunkach. Kierownik transportu sprawdził na mapie i zadecydował, że jadą tam, gdzie jest najwięcej lasów i łąk. Aby nowa ojczyzna jak najbardziej przypominała Polesie. I ruszyli na zachód. A tory kończyły się w Cybince.

- Długo jeszcze nie wierzyli, że to już na zawsze, mieszkali po trzy rodziny w każdym domu - mówi Niparko. - Zakładali, że będą musieli wracać.

W centrum wsi powstaje poleski skansen. Stoją już dwa budynki, a docelowo znajdzie się tutaj całe obejście. Jak przeniesione żywcem z poleskich mokradeł. Niparko opowiada z detalami jak przerabiało tam się len i jak budowało chaty, wozy. Jednak, jak przyznaje, nie udało mu się rozszyfrować jednego - końcowego etapu obróbki tzw. czaru Polesia. Co to jest za czar?
- A księżycówka - pada odpowiedź jednego ze starszych wiekiem białkowian. - Potrafi zaczarować.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny