Z Andrzejem Sikorowskim, krakowskim poetą i muzykiem, rozmawia Jerzy Doroszkiewicz.
Kurier Poranny: "Bardzo smutną piosenkę retro" śpiewała cała Polska, bo podbiła ona festiwal piosenki w Opolu. A czy teraz jest takie miejsce jak Opole?
- Takich miejsc już chyba nie ma. I trudno mi nawet pomyśleć, żeby pojawić się na koncercie premier z nową piosenką i współzawodniczyć z młodymi ludźmi. Tę piosenkę bardzo ostro lansowało radio i tak jest do dziś, tyle że zmieniły się stacje radiowe.
Czy z pisania piosenek da się wyżyć?
- Teraz mogę powiedzieć, że można żyć z pisania piosenek. Od biedy z tantiem da się wyżyć. Gdyby taki utwór podbił Anglię, prawdopodobnie do końca życia mógłbym już nic nie robić.
A jak Andrzej Sikorowski i grupa Pod Budą weszli w kapitalizm?
- Tak jak cała Polska, nawet napisałem o tym piosenkę. Polski show-biznes dość szybko się ocknął i sprywatyzował. Przestały obowiązywać zarządzenia, ile można maksymalnie dostać za koncert.
To ile Pan dostawał w latach 80.?
- Pod koniec komuny około 600 złotych za koncert. Teraz artysta, którego chcą organizatorzy, stawia warunki, kłóci się o swoje pieniądze i albo się zgadza, albo nie. Kultura stała się towarem i nic na to nie poradzimy.
To w XXI wieku, kiedy sam Pan może ustalać warunki, żyje się lepiej niż w wieku XX?
- Zdecydowanie. Jestem spełniony i nie muszę się martwić o jutro. Mam w kieszeni paszport - to jest nieporównywalne. Wtedy żyłem w ponurym zaścianku, a teraz czuję się Europejczykiem.
Dwa ustroje poznał i Pan, i krakowska legenda - Piotr Skrzynecki, animator Piwnicy pod Baranami.
- Ja jestem jednym z nielicznych "niepodpiwniczonych" artystów. Chodziłem tam spotkać się z przyjaciółmi albo napić wódki. Kiedy Skrzynecki prosił mnie, żebym zagrał, nie odmawiałem. Mam do niego szacunek za to, co zrobił dla polskiej kultury i Krakowa.
Za to rezydentem Piwnicy pod Baranami był Grzegorz Turnau, który będzie Panu towarzyszył w czasie koncertu w Białymstoku. Jak się spotkaliście?
- Usłyszałem go po raz pierwszy na festiwalu piosenki studenckiej w Krakowie. Podpisując werdykt, bo byłem wtedy jurorem, przyłożyłem rękę do jego kariery. Potem napisałem piosenkę "Nie przenoście nam stolicy do Krakowa" i szukałem krakowianina o podobnych poglądach na świat, i tak się zaczęła nasza współpraca. Wspólnie występujemy od prawie dziesięciu lat.
Ma pan 60 lat, jaki to wiek?
- U człowieka, który zajmuje się estradą, taki wiek budzi respekt, przede wszystkim dlatego, że się tak długo udało. Jestem prawie 40 lat na estradzie. Normalny człowiek - pracujący w biurze - myśli już o emeryturze, a człowiek estrady dystansuje się, nabiera pewnej pokory, musi godzić się z pokoleniową zmianą warty, że nie będzie tego robił do końca swoich dni. Jeżeli przestają funkcjonować palce i traci się biegłość w posługiwaniu gitarą czy głosem, trzeba powiedzieć sobie "dość". I jestem przekonany, że tak się kiedyś stanie. Przedłużeniem mojej aktywności jest córka Maja, która śpiewa na estradzie i z którą czasami występuję. Mam obowiązek wprowadzić ją w to życie. Jako 60-latek czuję się zadowolony i spełniony jako człowiek, bo przytrafiła mi się bardzo fajna przygoda.
Wyobraża Pan sobie swoich słuchaczy?
- Śpiewam dla tych, którzy potrafią zrozumieć moje piosenki i są im one potrzebne. Zawsze znajdują się słuchacze. Oczywiście, że są bliżsi wiekowi dojrzałemu niż nastolatkom. Dopóki w tym kraju nie umrze ostatni inteligent, to wierzę, że jeszcze będzie dla kogo śpiewać.
Dziękuję za rozmowę.
18 kwietnia, o godz. 18, Andrzej Sikorowski i Grzegorz Turnau wystąpią w Filharmonii Podlaskiej z recitalem "Pasjans na dwóch".
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?