Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Warszawska 7: Niechciana kamienica Tryllingów

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
Reklama fabryki Trillinga z 1932 r.
Reklama fabryki Trillinga z 1932 r.
Szkoda, że nie ma już w Białymstoku Tryllingów. Oni z pewnością wiedzieliby, co zrobić ze swoją kamienicą. Rodzina ta znana była ze swojej przedsiębiorczości. Wspierała też hojnie instytucje publiczne.

Z prasowych łamów nie schodzi sprawa kamienicy Trillingów z Warszawskiej 7. A to raz miała być siedzibą rady miejskiej, a kiedy indziej CBA. Swego czasu mawiano nawet, że i konserwator zabytków widział w niej swoje biuro. Przerzuca się tym budynkiem ot tak jakby był jakimś pierwszym lepszym z brzegu.

Obserwując te wszystkie działania odnosi się wrażenie, że jego uroda, historia i sama rodzina Trillingów są w tym swoistym ping pongu najmniej istotne. Oby nie skończyły się te przepychanki deweloperską modernizacją w stylu Sienkiewicza 63 itp.
Nasuwa się przy tym jedyna rozsądna myśl podpowiadająca melancholijną, niemożliwą do zrealizowania wersję historii - szkoda, że nie ma już w Białymstoku Trillingów. Oni z pewnością wiedzieliby, co zrobić ze swoją kamienicą. Rodzina ta znana była ze swej przedsiębiorczości. Jako jedni z niewielu wyszli obronną ręką z opresji 1915 roku, zakładając pod Moskwą dwie duże fabryki. Nieobce były jej też i akcje wspierające instytucje publiczne. W marcu 1922 roku białostocki Inspektorat Szkolny otrzymał 50 tysięcy marek przeznaczonych na zakup pomocy naukowych dla miejscowych szkół.

Hojnymi ofiarodawcami byli Helena Trilling i jej kuzyn Oswald. Dla Oswalda Trillinga pomimo jego biznesowej aktywności był to duży wysiłek. W tym samym bowiem czasie białostocka policja intensywnie poszukiwała sprawcy kradzieży, która miała miejsce w jego domu przy Warszawskiej 5. Tak. Proszę sobie wyobrazić, że jeden z najpotężniejszych białostockich fabrykantów mieszkał w parterowym, skromnym domku.

Łupem złodzieja padły srebra stołowe i szpila brylantowa wyceniona na milion marek.
10 kwietnia 1922 roku złodziej został schwytany. Okazał się nim niejaki Józef Gawrula, a Trilling odzyskał swoje srebra. W mieście komentowano, że miał szczęście. Przypominano sobie przecież głośną sprawę rabunku w domu Flakiertów na Wysokim Stoczku. Dziś w zabudowaniach po ich fabryce pluszu znajduje się popularny i znakomity Biawar.

Otóż 24 stycznia 1920 roku, w sobotę wieczorem do niespodziewających się żadnego niebezpieczeństwa Flakiertów wdarła się uzbrojona szajka bandytów. Z relacji Juliusza Flakierta wynikało, że zrabowała ona "wiele złota, srebra, materiału sukiennego i papierów wartościowych". W protokóle policyjnym zapisano, że łupem bandytów padły "2 złote zegarki, 2 złote bransolety, 1 medalion emaliowany, kilka złotych pierścieni, jeden pierścień z brylantem, 3 srebrne zegarki, 12 małych srebrnych łyżeczek, 12 dużych srebrnych łyżek, razem złota i srebra na 60 000 marek. Z szafy zrabowano 4 arszyny sukna koloru wojskowego, 4 arszyny koloru ciemnogranatowego i 20 arszynów ciemnoszarego razem na 5000 marek i z żelaznej kasy zrabowano wartościowe papiery rosyjskiej kasy oszczędnościowej na 155 000 marek".

Przerażeni domownicy, sterroryzowani bronią, przyglądali się temu systematycznemu rabunkowi. Modlili się, aby tylko z tej opresji ujść z życiem. Rabusie, gdy dokończyli swego dzieła stwierdzili, że nic tu po nich i "odeszli, uprzedzając aby być spokojnym, zachować milczenie i nie podejmować alarmu".

Obie sprawy Flakiertów i Trillingów zgodnie komentowano, że takie przypadki dotykają jedynie bogaczy. Trillingowie w międzywojennym Białymstoku za takowych uchodzili. Czasem zdobywali się na wspaniałe gesty, jak choćby ten uczyniony przez Helenę, która w 1928 roku ufundowała szpital, a czasem wzbudzali oburzenie, wręcz nienawiść białostockiej ulicy, która obserwowała wyczyny syna Oswalda Trillinga, Maksa.

Głośnym echem rozszedł się też po mieście proces sądowy o półtora miliona francuskich franków. Toczył się w kwietniu 1927 roku, ale dotyczył lat wcześniejszych. Otóż Dom Handlowy Chaima Trillinga, którego właścicielką była wdowa po nim Helena pozwany został przez pewien francuski bank. Posiadał on pełnomocnictwa Trillingów i w ich imieniu dokonywał licznych transakcji na europejskim rynku giełdowym. Trillingowie, zdaniem bankierów nie wywiązali się ze swych zobowiązań. Tym samym narazili bank na stratę owego półtora miliarda franków.

Takiego procesu jeszcze w Białymstoku nie było. Sprawę rozpatrywano w oparciu o polskie, francuskie i rosyjskie kodeksy. Po kilku dniach zawiłych procedur prawnych powództwo oddalono, odsyłając Francuzów z kwitkiem.
Ech, gdyby tak dziś mieć owe półtora miliona i okrągłą tą kwotką podreperować kamienicę na Warszawskiej 7. Odrestaurować jej wnętrza i oddać młodym ludziom. Niech zrobią w niej coś, z czego i Trillingowie byliby zadowoleni.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny