Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Podlaskiem bez zmian, czyli PiS w drodze do hegemonii

Tomasz Maleta
Krzysztof Jurgiel (na zdjęciu podczas przedwyborczej konwencji) ma powody do radości. Jego ugrupowanie osiągnęło historyczny wynik w kraju, jak i regionie.
Krzysztof Jurgiel (na zdjęciu podczas przedwyborczej konwencji) ma powody do radości. Jego ugrupowanie osiągnęło historyczny wynik w kraju, jak i regionie. Andrzej Zgiet
Prawie dwieście tysięcy głosów, co piąty oddany w okręgu, historyczna liczb mandatów, czyli ponad połowa podlaskiej reprezentacji - te wartości najpełniej oddają skalę wyborczego zwycięstwa Prawa i Sprawiedliwości w regionie.

Plebiscytowy wymiar głosowania przeciwko Platformie pokazuje wygrana PiS w 14 województwach. W Podlaskiem zdobył trzy razy więcej głosów niż rządzące ugrupowanie. Jeszcze nigdy przepaść między tymi dwoma ugrupowaniami nie była tak głęboka. Sam Krzysztof Jurgiel zdobył więcej głosów niż tercet posłów-elektów PO, czy też lista Kukiz15, PSL, .Nowoczesnej.

PiS w Podlaskiem miał ułatwione zadanie. Łaska wyborców zawsze mu sprzyjała (nie przekładało się to jednak na zdolność rządzenia). Ponadto najlepiej potrafił tak kształtować listę wyborczą, by chęć odzwierciedlenia reprezentatywności w miarę wszystkich powiatów nie spowodowała rozproszenia głosów.

Ta sama szpica od lat

Jeśli spojrzymy na listy PiS z 2005, 2007, 2011 i 2015 roku, to na pierwszy rzut oka bucha z nich niemal wojskowy dryl. Jeśli już dochodziło do odchylenia od tego wzorca, to zazwyczaj jako pokłosie wydarzeń niezależnych od regionalnych struktur partii: ustawa parytetowa, zadośćuczynienie koalicjom krajowym, zmniejszenie liczebności (z 15 do 14) podlaskiej reprezentacji w Sejmie. Kolejna zmiana wymuszona była śmiercią Krzysztofa Putry w katastrofie smoleńskiej. Lidera miejskiego środowiska PiS zastąpił w 2011 roku Dariusz Piontkowski. Przed czterema laty startował z trzeciego miejsca, w tym roku poseł trwał przy swojej pozycji. I z tym samym niezmiennym zadaniem (podobnie jak ś.p. Krzysztof Putra w 2007 roku): jak najlepszy wynik ze stolicy Podlasia. Do spółki z jedynką Krzysztofem Jurgielem, który skutecznie ubezpieczał teren (zdobywał tam więcej głosów niż w Białymstoku). Ten duet rozdzielał Jarosław Zieliński, od lat z jednym celem - obrona Suwałk. W szpicy listy zawsze ponadto byli posłowie także z 10-letnim stażem: Lech Kołakowski (Łomża) i Jacek Bogucki (Wysokie Mazowieckie). I ten układ o trwałym od dekady charakterze znalazł po raz kolejny potwierdzenie 25 października (ich mandat był pewny jak amen w pacierzu).

Tercet pozabiałostocki plus siódmy na liście Kazimierz Gwiazdowski z Radziłowa (to on najbardziej odczuł w 2011 roku utratę przez region - ze względu na zmiany demograficzne - jednego przedstawiciela w Sejmie) w swoich matecznikach zawsze cieszył się poparciem, które wzmacniało zespołowy wynik PiS w Podlaskiem, ale indywidualnie było na tyle silne, że blokowało awans na Wiejską kolejnym partyjnym kandydatom. Jedynie Białystok - ze względu na liczebność i sprzyjające okoliczności wynikające (jak pokazały majowe wybory prezydenckie i samorządowe w 2014 r,) z problemów najważniejszego rywala - dawał większe szanse na kolejne mandaty. Na tyle, by osiągnąć historyczny wynik, jakim byłoby zdobycie przez jedno ugrupowanie ponad połowy mandatów poselskich w regionie. I to PiS się udało, ale wbrew dotychczasowej logice partyjnej .

Zupełnie oddzielną sprawą jest mandat Jacka Żalka. Od kiedy znalazł się na liście, wiadomo było, że jest pewniakiem do ław poselskich. Był on w tym roku największym beneficjentem koalicyjnego ustępstwa PiS na rzecz Zjednoczonej Prawicy. Ze wszystkich dotychczasowych podejść w barwach PO, teraz miał najwyższą (piątą) pozycję startową, choć nie tak atrakcyjną jak ostatnie miejsce cztery lata temu. Mimo to zdobył największą liczbę głosów w porównaniu z latami 2007-2011. Jest to mandat wywalczony niewątpliwie z listy PiS, ale tak jakby trochę poza nią.

Profesor nie dał rady

Wydawało się, że w drodze do historycznego zwycięstwa podlaski PiS sięgnie po tych, którzy byli autorami ubiegłorocznego sukcesu w wyborach do rady miasta Białegostoku. Tym bardziej, że już w przeszłości przedstawiciel młodego pokolenia - Mariusz Antoni Kamiński - tuż po zdobyciu mandatu radnego wywalczył sejmowy. A przecież niektórzy obecni samorządowcy uzyskali lepsze wynik do rady niż w 2006 roku późniejszy uczestnik zakończonej niesławą kilometrówkowej eskapady do Madrytu. Wydawało się, że zastąpienie jednego z trójki banitów nie będzie stanowiło żadnego problemu. Jednak podlaskie struktury PiS tym razem nie spuściły białostockich młodych wilków z uwięzi. Te, choć nieoficjalnie były przymierzane do startu, musiały obejść się ze smakiem. Oczywiści nikt ani myślał krytykować takiego rozwiązania. W tak zhierarchizowanej i karnej partii to się nie zdarza. Pozostali przy nadziei, że kiedyś im też będzie dane spijać poselską śmietankę.

W zamian szansę otrzymał dziekan ekonomii prof. Henryk Wnorowski. Tyle że wbrew oficjalnemu sloganowi nie dał rady zastąpić pewniaków z rady miasta. Do tego stopnia, że ten bonusowy mandat, dający ogółem podlaskiemu PiS historyczny triumf, stał się dziełem bezpartyjnej kandydatki z Łomży. Bernadeta Krynicka (podczas przedwyborczej konwencji w Teatrze Dramatycznym otrzymała największą owację po Beacie Szydło) dokonała historycznego przełomu w samym PiS. Po pierwsze przełamała w Łomży monopol Lecha Kołakowskiego. Po drugie: jest pierwszą kobietą, która wywalczyła dla PiS mandat poselski. Po trzecie: przesądziła o tym, że partyjna reprezentacja dawnego łomżyńskiego po raz pierwszy ma przewagę nad Białymstokiem (4:3, ósmy mandat dla Suwałk). Niby to nic nadzwyczajnego, bo Łomża od zawsze była mocnym filarem PiS, ale do tej pory Białystok - ze względu na swój potencjał - był górą. Jednak niewystawienie na liście chociażby Mariusza Gromki czy Sebastiana Putry nie tylko przyczyniło się do tych symbolicznych przetasowań wewnątrz partyjnych, ale pozbawiło PiS kolejnego mandatu. I już teraz pozycji niemal hegemona.

Koło ratunkowe Platformy

To asekuracyjne podejście na swój sposób zapewniło Platformie powrót do status quo mandatowego 2005 roku, czyli trzech posłów. Nie było to takie pewne przy plebiscytowym charakterze wyborów, zawalonej kampanii prezydenckiej (szefem był lider podlaskich struktur PO) czy kształcie listy wyborczej. Jej nadrzędnym celem było zwiększenie reelekcyjnych szans dotychczasowej trójki posłów, a przede wszystkim Roberta Tyszkiewicza. I ten plan został wykonany w 66 proc. (drugi mandat Bożeny Kamińskiej z Suwałk), choć początkowo wydawało się, że bez takiego desantu z zewnątrz jakim był choćby start Grzegorza Schetyny w Kielcach, będzie to niezwykle trudne. Do tej pory podlaska Platforma szczyciła się tym, że nigdy na swoich listach nie miała partyjnego spadochroniarza, ale przy balaście kampanii prezydenckiej było naturalnym, a zarazem koniecznym posunięciem. Problem w tym, że nikt się nie palił do startu z Podlaskiego. Bo też przypadłaby mu rola nie tyle lokomotywy wyborczej, co raczej konia pociągowego. Przysłowiową deską ratunku okazał się jednak Tomasz Cimoszewicz.

Bezpartyjna Bernadeta Krynicka dokonała historycznego przełomu w podlaskim PiS

Z jednej strony syn byłego premiera „pozbawił” w Sejmie miejsca Damiana Raczkowskiego, ale z drugiej zapewnił PO właśnie ten trzeci mandat. Bez jego ponad 14 tysięcy głosów ugrupowanie kierowane przez Roberta Tyszkiewicza miałoby jeszcze gorszy wynik. Start młodego Cimoszewicz pozwolił z jednej strony zmniejszyć straty po odejściu Jacka Żalka i Aleksandra Sosny, z drugiej powalczyć o ten elektorat, który w 2011 stał się łupem Ruchu Palikota. Widać to dobitnie w Białymstoku, w którym Tomasz Cimoszewicz zdobył prawie 5,5 tys. głosów. Choć nie sposób odnieść wrażenia, że tylko dlatego, że jest synem swojego ojca.

Zblokowani na amen

To także gorzki symbol dla podlaskiej lewicy. Paradoksalnie osiągnęła ona najlepszy od dwóch lat wynik wyborczy. I to bez swojego tradycyjnego parowozu wyborczego - Eugeniusza Czykwina, który przegrał walkę o Senat w południo-wschodniej części województwa. Jeszcze nigdy bowiem Krzysztof Bil-Jaruzelski nie był tak blisko Wiejskiej jak w tym roku. Przez lata bezskutecznie pukał do bram parlamentu z alternatywnych wobec SLD opcji, aż w końcu wystartował z LiD. I znowu nic. Później, po nieudanym mariażu z PO, osiadł w SLD, by stać się jego regionalnym baronem. Bezskutecznie walczył o fotel prezydenta Białegostoku i miejskiego radnego, jego ugrupowanie przestało się liczyć w sejmiku. Jednak 25 października Zjednoczona Lewica osiągnęła w Podlaskiem na tyle dobry wynik, że w zasadzie jej lider miał mandat w kieszeni. Bez wątpienia dobrym posunięciem było wciągniecie na listę Aleksandra Sosny. Ponad osiem tysięcy głosów, które zdobył były poseł PO, miało swoją wagę. Dopełni szczęścia zabrakło jedynie przekroczenia progu wyborczego. Gdyby lewica pod wodzą Barbary Nowackiej uciułała w skali kraju jeszcze te pół procenta, to na Wiejskiej zasiadłby Krzysztof Bil-Jaruzelski (jego mandat przypadł .Nowoczesnej i Krzysztofowi Truskolaskiemu).

Ale jest też druga strona medalu. W 2011 roku zarówno Ruch Palikota i SLD startując oddzielnie zdobyły w Podlaskiem razem 76 tys. głosów. Przełożyło się to na dwa mandaty. Teraz, gdy zawarły koalicję, nie zbliżyły się nawet do połowy wyniku (w głosach) sprzed czterech lat. Ta skala odpływu elektoratu pokazuje, dlaczego mimo zjednoczenia, lewica nie była w stanie przekroczyć 8-procentowego progu wyborczego. Można powiedzieć, że zblokowała się już na amen.

Widoki na przyszłość

Niedzielne wybory w Podlaskiem były przewidywalne. W tym sensie należy widzieć mandaty Kukiza 15 i .Nowoczesnej. Prawidłowością stało się, że jeśli dane ugrupowanie ma „branie” w kraju, to także w naszym regionie. Tak było z antysystemową Samoobroną, i tak jest teraz z równie antysystemowym ugrupowaniem Pawła Kukiza. Tak było z liberalnym Ruchem Palikota w 2011 r, i tak jest teraz z .Nowoczesną (choć w jej przypadku mandat jest ewidentnie pokłosiem nieprzekroczenia przez ZL progu wyborczego, z drugiej wciągnięcia na listę zambrowianki Marty Konopko - bez jej głosów przypadłby PiS).

Przewidywalny był też wynik PiS, bo jeszcze przed wyborami można było obstawiać w ciemno nie tylko minimalną liczbę mandatów, ale i kto je zdobędzie. Z drugiej strony ugrupowanie pod wodzą Krzysztofa Jurgiela osiągnęło wynik historyczny. Potwierdził dominację PiS w okręgu nr 24, choć nie da się ukryć, że gdyby bardziej otworzył się na młodych w Białymstoku, to przy plebiscytowym charakterze niedzielnego głosowania, już teraz byłby o krok od hegemonii. O krok, bo do odgrywania takiej roli, potrzebna jest jeszcze większość w sejmiku.

Kolor zielony tegorocznej jesieni nie był trendy

To nawiązanie do wyniku Polskiego Stronnictwa Ludowego w wyborach samorządowych w 2014 roku. Wtedy ludowcy otrzymali ponad 24 procentowe poparcie w skali kraju. PSL, w odróżnieniu od wyborów parlamentarnych, w samorządach zawsze cieszył się dużym poparciem. Ale ubiegłoroczny wynik był wyjątkowy, obserwatorzy zwracali uwagę, że to efekt tzw. książeczki do głosowania, numeru pierwszego PSL i dużej liczby głosów nieważnych. W niedzielnych wyborach parlamentarnych PSL ledwo uniknął losu Zjednoczonej Lewicy. Próg wyborczy przekroczył o 0, 14 proc. W Podlaskiem uzyskał, tak samo jak przed czterema laty, jeden mandat. Jeśli jednak spojrzymy na liczbę zdobytych głosów, to widać najlepiej jak stracił poparcie w regionie. W 2001 roku głosowało na ludowców 47 338 wyborców, teraz już tylko 35116. Gdyby nie ściągniecie w ostatniej chwili na listę Jarosława Matwiejuka, byłoby ich mniej o 5589.

Senat dla PiS

Z chwilą, gdy Włodzimierz Cimoszewicz ogłosił wycofanie się z polityki, stało się jasne, że w tym roku to PiS obsadzi trzy, podlaskie miejsca w senacie. Warto jednak spojrzeć na sukces PIS w Senacie trochę szerzej niż tylko przez pryzmat nazwisk, bo oddaje charakter jednomandatowych okręgów wyborczych. Sprawa jest prosta tam, gdzie startuje tylko dwóch kandydatów. A tak było w okręgu południowo-wschodnim, gdzie starli się Tadeusz Romańczuk i Eugeniusz Czykwin. Brak trzeciego rywala z miejsca zwiększył szanse kandydata PiS, w którego szanse nieoficjalnie przed wyborami powątpiewali działacze PiS. Najlepiej pokazuje to przykład Białegostoku. Jan Dobrzyński pokonał Macieja Żywnę o 20 tys. głosów, ale tylko większością względną. Bo 30 tys. głosów zebrało czterech pozostałych kandydatów. Niewątpliwie najwięcej namieszał Krzysztof Krasowski startujący pod szyldem „ Spoza sitwy”. Większością poniżej 50 proc. wygrał też w Łomży Bohdan Paszkowski.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny