Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tadeusz Truskolaski. Od partyjnego inkumbenta do postobywatelskiego prezydenta

Tomasz Maleta
Tadeusz Truskolaski. Od partyjnego inkumbenta do postobywatelskiego prezydenta
Tadeusz Truskolaski. Od partyjnego inkumbenta do postobywatelskiego prezydenta Anatol Chomicz
W najbliższych miesiącach możemy spodziewać się kolejnych medialnych posunięć zmierzających z jednej strony do odbudowania nadszarpniętego wizerunku, z drugiej - do amortyzowania społecznego niezadowolenia.

Procesja Bożego Ciała, 30 maja 2013 roku. Jak co roku na Rynku Kościuszki i Lipowej zgromadziły się tysiące mieszkańców. Wśród nich prezydent Tadeusz Truskolaski, który od kilku lat razem z małżonką co roku uczestnicy w tej publicznej manifestacji wiary. Nie tylko z poczucia wiary, ale też jako gospodarz miasta. W odstępie metra po lewej stronie prezydenckiej pary szli Krzysztof Jurgiel i były wojewoda Jan Dobrzyński. Sto centymetrów przerwy urastało niemalże do rangi symbolu. Podobnie jak scena, która rozegrała się na skrzyżowaniu Lipowej i Kalinowskiego: wzrokowe rozglądanie się prezydenta w poszukiwaniu jakiejkolwiek przyjaznej pary oczu w wielotysięcznym tłumie. Tak jakby potrzebował dodatkowej afirmacji swoistej obecności na procesji nie ze względu na legitymizację religijną, ale administracyjną, samorządową, polityczną. A przecież taką "samotność" trudno był sobie wyobrazić w poprzednich latach.

I druga scena, też z centrum miasta, o tydzień późniejsza. 4 czerwca, godz. 12. Tadeusz Truskolaski częstuje przechodniów tortem wolności. Na pamiątkę 24. rocznicy pierwszych, częściowo wolnych wyborów do Sejmu i całkowicie wolnych do Senatu (klika miesięcy wcześniej prezydent nie wykorzystał szansy, by Białystok jako pierwsze miasto w Polsce nazwało ulicę właśnie imieniem 4 Czerwca). Wśród mieszkańców dominowali młodzi ludzi, co nie omieszkał zauważyć też prezydent. Choć większość z nich przyszła z nauczycielami, co podkreślali inni obserwatorzy. Jednak wśród białostoczan, którzy zjawili się wtedy w centrum, była też starsza pani na wózku elektrycznym. Zapytała, kto częstuje tortem. Gdy usłyszała, że prezydent miasta dopytywała: Truskolaski? - Tak, przecież innego nie mamy - ponownie usłyszała. - Może już nie długo będziemy mieli, może już niedługo - skwitowała i odjechała.

Te dwie sceny, majowa i czerwcowa, pokazują sytuację, w której znalazł się gospodarz miasta i stojąca za nim Platforma Obywatelska wiosną tego roku. Przez pierwszą kadencję i dwa lata drugiej Tadeusz Truskolaski kreował się na prezydenta apolitycznego. To podkreślanie przez prezydenta jego bezpartyjności wydawało się zrozumiałe (nie tylko dlatego, że formalnie nie był członkiem PO). W polskiej rzeczywistości to, co partyjne (zarówno na szczeblu rządowym, jak i samorządowym) nabrało już tak pejoratywnej konotacji, że nic dziwnego, że potencjalni adresaci bronią się jak tylko mogą przed jednoznacznym zaszufladkowaniem. Stąd slogany o ich bezpartyjności, czy szerzej apolityczności. I ten ton w wypowiedziach prezydenta Truskolaskiego też słychać było od początku urzędowania.
Paradoks polegał jednak na tym, że w praktyce byliśmy świadkami zupełnie czegoś przeciwnego. I to już od wiosny 2007 roku. Co prawda prezydent od zawsze podkreślał, że czuje bliski związek ze środowiskiem, które rekomendowało go na urząd, ale zarazem jednak - bliskość ta obnażała deklaracje o jego apolityczności. Apogeum tego swoistego związku partnerskiego nastąpiło zimą ubiegłego roku, gdy okazało się, że objęcie ważnej funkcji w mieście jest możliwie, ale dopiero po zapisaniu się do partii. Taki warunek postawiła pani wiceprezydent partia wspierająca Tadeusza Truskolaskiego. Tym samym odżyły praktyki wydawałoby się ponad dwadzieścia lat temu pogrzebane na wieki. Platforma zaś z obywatelskiej w Białymstoku coraz bardziej stawała się partią instytucjonalną. Parafrazując slogan z poprzedniej epoki: miasto z partią, partia z miastem.

W perspektywie elekcji w 2014 roku można było się spodziewać dalszej instytucjonalizacji tego związku. Jego gwarantami miała być z jednej strony hermetyczność białostockiego systemu władzy (nic niepożądanego nie może się poza niego wydostać), a z drugiej - spójna i jednolita wizja przyszłości połączona z pomysłami na rozwój miasta, której kreatorem będzie lider łączący charyzmę z urzędniczą solidnością. Co prawda po pierwszym roku drugiej kadencji Tadeusz Truskolaski mówił, że osiem lat jest optymalnym czasem na realizowanie swoich zamierzeń, ale tak na dobrą sprawę nigdy nie padło to sakramentalne amen. Zresztą można było odnieść wrażenie, że ostateczność tej deklaracji zależała od tego, jak potencjalnie kształtowały się jego szanse na jedynkę na podlaskiej liście Platformy do europarlamentu w 2014. Od kiedy jednak stało się jasne, że aspiracje do ponownego wyjazdu do Brukseli sygnalizuje prof. Barbara Kudrycka, to wizja tego, że prezydent powalczy o kolejną kadencję stawała się coraz bardziej prawdopodobna. I nagle wiosną ta w miarę sprawnie naoliwiona maszyna sprawowania władzy zazgrzytała. I to do tego stopnia, że wyłamało się z niej jedno koło.

Głosy o nie obywatelskości partii, dyktacie dyscypliny klubowej i partyjnej, traktowaniu radnych jako maszynek do głosowania w kontekście pomysłów prezydenta, nieliczenia się z głosem mieszkańców płynęły już nie tylko ze strony opozycji, ale z macierzystego środowiska. Platforma, która do tej pory wydawała się nieskruszonym monolitem, pękała jeszcze bardziej. W radzie miasta utraciła większość, co w przypadku zbliżającego się referendum w sprawie MPEC-u i fatalnego dostosowania do równie fatalnej ustawy śmieciowej niemalże zachwiało stabilnością systemu władzy w mieście. Do tego doszło kilka niefortunnych z punktów widzenia wizerunkowego i marketingowego kiksów, także słownych, ekipy przy Słonimskiej. Na dodatek niektóre prestiżowe inwestycje - choć z przyczyn obiektywnych - dziwnie się ślimaczyły.

Od połowy czerwca białostocka scena samorządowo-partyjna weszła na zupełnie nową orbitę. Platforma, która w ostatnich miesiącach pogrążyła się w kryzysie i utraciła dominację w radzie miasta, powoli zaczęła odzyskiwać teren. I choć nadal nie ma większości, to w zupełności wystarczą jej mniejszościowe rządy faktyczne (dzięki dwóm radnym opozycji, którym w duchu konstruktywnej odpowiedzialności nie po drodze z PiS, i SLD). Na tyle pewne, by w fundamentalnych sprawach dla opcji rządzącej jej przewaga (nawet jeśli tylko w formie blokującej) nie skutkowała porażkami. A przy okazji zdolne do przejęcia od opozycji niektórych tematów i nadaniu im własnej narracji (patrz budżet obywatelski, karta dużej rodziny).

W to wizerunkowe odzyskiwania twarzy wpisuje się chociażby niedzielny dzień otwarty na mniejszej połowie stadionu (choć pachnie nawykami z epoki sprzed 4 czerwca, to jednak trzeba przyznać, że wpisał się w oczekiwania mieszkańców, którzy tłumnie przybyli na obiekt przy Słonecznej), koncert na koniec lata czy spodziewany przyszłoroczny finisz kilku strategicznych inwestycji. I takich medialnych posunięć, zmierzających z jednej strony do odbudowania nadszarpniętego wizerunku, z drugiej do zamortyzowania społecznego niezadowolenia, możemy spodziewać się w najbliższych miesiącach znacznie więcej. Czy to przełoży się na wynik PO w samorządowych wyborach, który pozwoli jej zachować władzę w mieście?. To zależy - abstrahując od trendów ogólnopolskich - nie tylko od tego jak ułomna jest pamięć wyborców, ale też od tego, czy Tadeusz Truskolaski nadal będzie inkumbentem Platformy.

Terminem tym, zawartym w tytule tego artykułu, politolog Jarosław Flis określa, urzędujących prezydentów starających się o reelekcję. Bezpośrednie wybory dają im wyraźną przewagę, jeśli chodzi o zwycięstwo wyborcze. Wynika to z różnych zależności - m.in. psychologicznego preferowanie "tego, co znane" w stosunku do "tego, co nie znane". Również medialna obecność urzędujących polityków sprawia, że rośnie tzw. znajomość. Rozpoznawalność prezydentów dużych miast (wśród ich mieszkańców) szacowana jest na poziomie sięgającym nawet 90 proc. (co oczywiście zwiększa natężenie efektu "lubienia tego, co znane"). Posiadanie takiej przewagi pozwala odgrywać inkumbentowi samodzielną rolę na lokalnej scenie politycznej. W przypadku braku konfliktów między partią a formalnie bezpartyjnym prezydentem połączenie ich atutów daje olbrzymią przewagę nad konkurencja. Tak było w Białymstoku w 2010 roku, gdzie ta synteza dała miażdżące zwycięstwo Tadeusza Truskolaskiego w pierwszej turze i po raz pierwszy absolutną większość jednego ugrupowania w radzie miasta (16 mandatów PO).

Można się spodziewać, że ta część środowiska, która wiosną 2013 roku wiernie stanęła po stronie Tadeusza Truskolaskiego, nadal widzi w nim inkumbenta. To oznacza, że jeśli ze środowiska skłóconego z głównym nurtem PO pojawi się w gruncie rzeczy postpartyjny pretendent, z góry skazany będzie na porażkę. Chyba, że razem z opozycją z prawej i z lewej strony białostockiej sceny partyjno-samorządowej, niepokorni będą wstanie pokusić się o coś więcej: obywatelskiego kandydata na prezydenta. Zaprezentowanie oferty, która wychodząc poza elektorat partyjny, byłaby zarazem alternatywą (dla niegłosujących) wobec obecnie rządzącego establishmentu. Wiarygodną i autentyczną lokalnością oraz silną składową cech dodatnich jej liderów. I gwarancjami, że po zdobyciu władzy jej symbolami nie okaże się - tak dziś krytykowana - buta i pycha rządzących.

Nie będzie to proste, bo rok przed wyborami obywatelskość jest póki co medialnym sloganem. Majowe głosowanie w Białymstoku dobitnie udowodniło, że białostoczanie, którzy idą do urn lub nie , nadal chcą zdawać się na partie. Niby narzekają, że nie ma na kogo głosować, że od lat te same twarze, ten sam spór, ale jak przychodzi do próby, to nadal kierują się konserwatyzmem zachowań. Nie starają się szukać nowych alternatyw, ba, tworzyć je. Partie starego establishmentu korzystają na tej zachowawczości I dlatego można się spodziewać, że tradycyjna opozycja (PiS, SLD) będzie starała się grać na siebie wystawiając swoich mniej lub bardziej udanych partyjnych kandydatów. Jednak bez historycznego kompromisu z secesjonistami z Platformy, może się okazać, że dotychczasowy gospodarz i popierające go środowisko są niezatapialni. A wtedy dotychczasowy inkumbent partyjny paradoksalnie stanie się prezydentem postobywatelskim.

20 sierpnia 2013 roku. Tadeusz Truskolaski prezentuje w Cafe Esperanto założenia dużego, inwestycyjnego budżetu obywatelskiego, o którym jeszcze kilka lat temu jego bezpośrednie zaplecze samorządowe nie chciało słyszeć. Nawet w tych tłustych dla miejskich finansów latach. Rozdawano pieniądze na różne inicjatywy, ale nikt nie chciał dopuścić myśli, by o pieniądzach białostoczan współdecydowali sami białostoczanie. Mieszkańcy słyszeli, że to leży w domenie tych, których wybrali w ostatnich wyborach. I nagle w tym roku sytuacja diametralnie się zmieniła. Mimo deklarowanej jesienią ubiegłego roku trudnej sytuacji budżetowej, wykrojono na obywatelskie inicjatywy 10 mln.

Na pytanie, co się stanie jeśli pomysły mieszkańców (zweryfikowane pod względem formalno- prawnym) będą kolidować z dotychczasowymi zamierzeniami gminy, prezydent Tadeusz Truskolaski odparł: projekty obywatelskie powinny mieć priorytet.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny