Szczodry prezydent rozdał milion złotych dla urzędników

Zdaniem specjalistów, dużo skuteczniejsze byłoby stworzenie spójnego systemu wynagradzania. Tak, by każdy wiedział, co trzeba zrobić, by więcej zarobić. W obecnej sytuacji roczna nagroda to po prostu coś, co się należy.

- Lepiej, gdy nagrody dostaje mniejsza grupa pracowników, ale za to kwoty są wyższe - mówi Zbigniew Sulewski. - Powinni też dokładnie wiedzieć, za co konkretnie są przyznawane.

Przyjęte przez miasto kryteria są bowiem dość ogólne.

- Nagrody mają charakter uznaniowy - informuje Magdalena Jurczak z Biura Komunikacji Społecznej w białostockim magistracie. - Przy czym ich wysokość zależy w szczególności od charakteru i złożoności obowiązków służbowych, zaangażowania i wyników pracy oraz okresu zatrudnienia. Nagrodzeni pracownicy, w opinii swoich przełożonych, w sposób rzetelny oraz wyróżniający wywiązywali się ze swoich obowiązków.

Okazuje się jednak, że cechuje to niemal wszystkich urzędników, bowiem nagrody dostała zdecydowana większość z nich. Najbardziej wykazali się wiceprezydenci. Oni bowiem dostali najwięcej pieniędzy, od 6 do 9 tys. zł. Któremu z nich przyznano najwyższą stawkę, nie udało nam się dowiedzieć.

Prezydent był hojny także wobec dyrektorów departamentów. Tym wypłacono od 2,5 tys. do 4 tys. zł. Nieco mniejsze nagrody otrzymali zastępcy dyrektorów i kierownicy referatów. Było to od 1,5 tys. do 3,5 tys. zł.

Patrząc na wysokość nagród, w minionym roku najmniej wyróżnili się szeregowi urzędnicy. Im bowiem przyznawano maksymalnie po 1800 zł brutto. Jeszcze mniej dostali pracownicy obsługi technicznej i pomoc administracyjna - do 700 zł.

Wypłata nagród rocznych pochłonęła w sumie milion złotych. To znaczna kwota zważywszy na to, że miasto w wielu dziedzinach wprowadziło oszczędności. Skrócono na przykład program, dzięki któremu najubożsi mieszkańcy mogli uzyskać dofinansowanie do zakupu leków.

- Uważam, że powinniśmy szukać oszczędności, bo sytuacja finansowa miasta jest zła - mówi Tomasz Madras, radny z klubu PiS. - Nie oznacza to, że jestem przeciwny nagradzaniu urzędników. Owszem, jakaś forma ich motywowania jest potrzebna. Chodzi jednak o sposób. Nie może być tak, że mamy pulę pieniędzy i po prostu dzielimy ją według stopnia służbowego.

W ocenie specjalistów, wspomniane nagrody to raczej pomoc socjalna, zwłaszcza dla urzędników najniższego szczebla.

- Płace w urzędzie są niskie. Wspomniane nagrody nazwałbym więc raczej dodatkiem socjalnym - komentuje prof. Robert Ciborowski, ekonomista i prorektor UwB. - Funkcji nagrody tak naprawdę one nie spełniają. Urzędnicy dostają je przecież w związku ze swoją normalną, codzienną pracą, a nie za coś dodatkowego.

Forum

Sandra: Dziwne, ja na nagrodę czekałam 20 lat, inni 3 miesiące.
Gość: A szeregowi dostali od 500 zł do 1300 zł brutto, czyli minus 33 proc.
Goście: To bzdura, że przyznawanie nagród urzędnikom "budzi kontrowersje". Skoro ludzie wybierają władzę, która po uważaniu daje premie zwłaszcza swoim zastępcom, to znaczy, że się na to godzili przy urnie wyborczej. Albo się nie godzili, ale bezmyślnie wybrali - trudno, za bezmyślność trzeba płacić.
Urzędnik: Jako inspektor zarabiam 1400 zł netto i jak dostanę 700 zł premii raz na pół roku to wielki skandal!
Kulbi: To żeby każdy obywatel tak dostawał w dobie kryzysu nadciągającego z impetem.