Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Styropian na kamienicy. To, co trzeba było ratować, skuto po barbarzyńsku.

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
Widok Lipowej po 1944 r. Od lewej strony: fragment ocalałej kamienicy nr 23, a dalej zniszczone numery:  21, 19, 17. Ze zbiorów Tadeusza Chańki.
Widok Lipowej po 1944 r. Od lewej strony: fragment ocalałej kamienicy nr 23, a dalej zniszczone numery: 21, 19, 17. Ze zbiorów Tadeusza Chańki.
To, co trzeba było ratować, skuto po barbarzyńsku, a w zamian na zabytkowej kamienicy Raszkiesów przy Lipowej położono styropian i nowoczesny tynk. Takie czasy. Kiedyś styropian to był etos. Śpiąc na nim tworzyło się historię. Dziś etosu jakby mniej, za to dużo styropianu. Szkoda, że zamiast historii.

Był rok 1910. Idąc Lipową, po stronie cerkwi, w kierunku wzgórza Św. Rocha, mijało się okazałe kamienice Karpela Długacza, Judela i Sory Kaleckich, Pauliny Wilbuszewicz, aby zatrzymać się przy kamienicy Lejby Raszkiesa pod nr 23. Raszkiesów było dwóch. Tenże właśnie Lejb i jego brat Aron. Obydwaj zajmowali się handlem i finansami.

Dlaczego trzeba było iść właśnie tu? Ależ pytanie. Wszystkie białostockie elegantki zapisywały się w kolejkę do mistrza grzebienia Samuela Sanksztejna. W jego fryzjerskim salonie urządzonym "rozkosznie i higienicznie" można było zrobić sobie na głowie ostatni krzyk mody, amerykańską koafiurę.

W wolnej Polsce kamienica Raszkiesów zaczęła przyciągać rzesze białostoczan czymś innym. Okoliczni mieszkańcy z zaciekawieniem obserwowali, jak na elewacji budynku zawieszono okazały szyld "Buzna", a w witrynie dekorator, farbkami kaligrafował: "Cukiernia, buza, woda sodowa". Tak na Lipową wprowadzał się Mikołaj Murawiejski. Tylko jemu udało się dorównać Macedończykom, którzy od 1913 r. trzymali w Białymstoku monopol na ten oryginalny napój. Klienci docenili smak buzy i tłumnie odwiedzali jego lokal.

Mieszkał też w tej kamienicy Judel Ozder, jeden z najpopularniejszych białostockich felczerów. Gabinety felczerów od drugiej połowy XIX w. cieszyły się wzięciem zbolałych pacjentów. Magnesem była niższa cena. Od felczera nie wymagano studiów. Wystarczyło skończyć średnią szkołę zawodową i złożyć końcowy egzamin. Z powodzeniem leczyli oni mniej skomplikowane przypadki. Dokonywali też prostych zabiegów chirurgicznych. Ozder przyjechał do Białegostoku około 1890 r. Miał już wówczas tytuł starszego felczera. Zamieszkał na Lipowej w kamienicy Kaleckich pod 19. Po 1919 r., gdy się ożenił, to przeprowadził się o dwa numery dalej, do Raszkiesa. Jego żona Anna była dentystką. Oboje prowadzili więc taką małą klinikę. Ozder ze względu na swoje umiejętności, doświadczenie i niższe od lekarskich ceny, miał ogromną liczbę pacjentów. Jego popularność wzbudzała zrozumiałą zawiść dyplomowanych medyków po sąsiedzku. A było ich po sąsiedzku niemało. W kamienicy Długacza pod 17 praktykował dermatolog Adolf Adamowicz i internista Samuel Krakowski. Pod 19 był gabinet doktora Landsberga, który leczył niestrawności, zgagi i biegunki. Vis a vis Ozderów, na rogu Lipowej i Częstochowskiej mieli swoje gabinety doktorostwo Bomaszowie.

On specjalizował się w chorobach wewnętrznych, ona była położnikiem. Pod 24 był ginekolog Adam Kozubowski, a pod 31 doktor Rabinowicz, specjalista od płuc.

A pacjenci i tak wybierali Ozdera. W prasie ukazywały się kąśliwe uwagi, że "największą praktykę lekarską ma w naszym mieście felczer Ozder z ulicy Lipowej. Leczy on wszystkie choroby, tak dorosłych jak dzieci. Felczer Ozder jest poniekąd typem zbiorowym". Gdy w 1927 r. rząd zajął się projektem ustawy o zawodzie felczera, białostoccy lekarze sądzili, że wreszcie będzie to kres jego prosperity. Tak się jednak nie stało. Potem przyszły najtragiczniejsze lata. Znikli Raszkiesowie, Ozderowie i ich pacjenci. W lipcu 1944 r. Niemcy palili w śródmieściu dom po domu. Z całej pierzei Lipowej jako jedna z nielicznych ocalała kamienica Raszkiesa. Po wojnie o dawnej zabudowie Białegostoku pisano, że to przykład pretensjonalnego, burżuazyjnego gustu. I to przetrwała raszkiesowa scheda. Ale czas robił swoje. Murszały ozdobne gzymsy i kunsztowne kapitele.

Przechadzając się po Lipowej zerkałem na tę niszczejącą od lat kamienicę. Aż wreszcie, pewnego dnia elewacja została zakryta rusztowaniami. Oczyma wyobraźni widziałem już, jak pięknie będzie wkrótce wyglądała. O naiwny historyku! Gdy zdjęto rusztowania, to ukazał się efekt tej renowacji(?) uzgodnionej przecież z konserwatorem zabytków(!). To co trzeba było ratować skuto po barbarzyńsku, a w zamian położono styropian i nowoczesny tynk. Takie czasy. Kiedyś styropian to był etos. Śpiąc na nim tworzyło się historię.

A dziś? Etosu jakby mniej, za to dużo styropianu, szkoda, że zamiast historii.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny