Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rodzinny interes: Antek kradł, a dwie siostry pomagały sprzedać zdobycz

Włodzimierz Jarmolik
Do połowy lat 30. złodziejaszkowi udawało się działać tak sprytnie, że policja w żaden sposób nie mogła przyłapać go na gorącym uczynku.
Do połowy lat 30. złodziejaszkowi udawało się działać tak sprytnie, że policja w żaden sposób nie mogła przyłapać go na gorącym uczynku. Fot. sxc.hu
Antoni Ejsmont kraść zaczął dosyć wcześnie. Jeszcze jako kilkunastoletni wyrostek, opuszczał swoje rodzinne Ogrodniczki, żeby na białostockich ulicach podciągać jakieś drobne przedmioty.

Przy tych właśnie kradzieżach poznał Antek wielu podobnych sobie chłopców, których tak jak i jego ciągnęła ulica, zaś respekt budził jedynie silniejszy kolega i carski stójkowy. Gdy przez białostocką ziemię przetoczyły się bezwzględne działania wojenne i nastały pierwsze trudne lata odrodzonej Rzeczypospolitej, właśnie z tych małych, ulicznych łobuziaków wyrośli w wielu przypadkach gotowi na wszystko złodzieje i awanturnicy.

Dotyczyło to również i Antka Ejsmonta, który z potokarza przemienił się we włamywacza i to wcale nie najgorszego.

W połowie lat 20. Ejsmont wraz z kilkoma kompanami z dzieciństwa wprost szaleli po Białymstoku. Nie było na nich siły. Szczególnie pracowicie spędzali czas przed Wielkanocą i Bożym Narodzeniem, kiedy w sklepach i magazynach pojawiały się świąteczne towary i artykuły żywnościowe większej ilości.

Później, żeby nie dawać zarobić chanajkowskim paserom, którzy wykorzystywali złodziei do maksimum, Antoni Ejsmont wciągnął do interesu swoje, mieszkające w Białymstoku, dwie siostry - Anielę i Stefanię. Miały one rozprowadzać towar, który zdobywał z narażeniem wolności ich brat - włamywacz.

Po kilku nieuchronnych w złodziejskim fachu wpadkach, Ejsmont stał się dobrze znany wywiadowcom z EUS. Doświadczony złodziejaszek zdawał sobie sprawę, że nie może już tak beztrosko kraść w Białymstoku, wyprawiał się tedy co jakiś czas na gościnne występy do okolicznych miasteczek podlaskich.

A to włamał się do sklepu Kooperatywy Rolnej w Knyszynie, skąd skradł różnych towarów na przeszło 600 zł, a to znowu opróżnił z wyrobów tytoniowych, czekolad i herbaty sklep Enocha Częstochowskiego w Bielsku Podlaskim.

Z łupem jednak zawsze wracał do Białegostoku, gdzie czekały na niego z utęsknieniem siostrzyczki spragnione paserskiego zarobku.

Na początku 1928 roku Ejsmont dał się namówić kolesiom na robotę w prywatnym mieszkaniu przy ul. Warszawskiej. Należało ono do doktora Mieczysława Gruszkiewicza, brata znanego adwokata Bronisława Gruszkiewicza, który często występował w sądzie jako obrońca białostockich rzezimieszków. Włamania dokonano późnym wieczorem.

Doktor Gruszkiewicz w tym czasie popijał spokojnie herbatkę w salonie u sąsiadów, piętro niżej. W pewnym momencie, słysząc podejrzane odgłosy dochodzące z jego mieszkania, wyszedł na klatkę schodową i ruszył na górę. W połowie schodów natknął się na trzech drabów obładowanych jego rzeczami. Gdy ci ujrzeli właściciela dźwiganych klamotów, natychmiast rzucili się do ucieczki, gubiąc po drodze cały łup - garderobę, zastawę stołową, a także kasetkę z pieniędzmi i biżuterią oraz rewolwer.

Gruszkiewicz z pomocą sąsiadów, którzy usłyszeli hałasy, zorganizował pościg i już na ulicy dopadł jednego ze złodziei. Okazał się nim znany włamywacz Piotr Łobaczew. Ten, ani na policji, ani przed sądem nie wydał swoich wspólników.

Tylko dlatego Ejsmonta ominął kolejny, co najmniej półtoraroczny pobyt na państwowym wikcie.

Jednak co się odwlecze, to nie uciecze. Sprawdziła się ta przypowieść i w przypadku Ejsmonta. Do połowy lat 30. złodziejaszkowi udawało się działać tak sprytnie, że policja w żaden sposób nie mogła przyłapać go na gorącym uczynku. Wpadł dopiero w 1934 roku. Wywiadowcy z wydziału śledczego, obserwujący włamywacza, przeprowadzili u niego pewnego razu rewizję.

Na rozprawie przed sądem grodzkim udało mu się jako wykręcić od postawionych mu zarzutów (twierdził uparcie, że odebrane mu obrączki i pierścionki wygrał w karty) i uzyskać wyrok uniewinniający. Sąd okręgowy, do którego trafiła apelacja prokuratora nie był tak łatwowierny i wlepił Ejsmontowi dwa lata więzienia.

Skazanego trzeba było jednak najpierw znaleźć, gdyż przezornie, przeczuwając na co się zanosi, po prostu nie stawił się na rozprawę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny