MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Rima Marrouch pojechała do Bejrutu. Będzie bronić wolności słowa.

Agata Sawczenko
będzie pilnować wolności słowa
będzie pilnować wolności słowa fot. Wojciech Oksztol
Drobna, niewysoka. Wystarczy jednak, że się odezwie. Niski, ale sympatyczny głos zdradza, że Rima Marrouch ma silny charakter. I jest odważna. Pojechała do Bejrutu. Będzie pilnować, by nie łamano tam prawa do wolności słowa.

Mama Rimy Marrouch jest Polką, białostoczanką. Tata - prawosławnym Syryjczykiem. Dzieciństwo Rimy upłynęło na podróżach między Białymstokiem a Homsu w Syrii.

- Długo mi zajęło, zanim zdecydowałam się, kim jestem. Teraz już nie mam wątpliwości: jestem Polką syryjskiego pochodzenia. I tak wszystkim mówię - zapewnia Rima.

Skończyła I LO w Białymstoku, klasę biologiczno-chemiczną.

- To mnie przygotowało na wiele innych przeżyć - śmieje się. Jak wszyscy w jej klasie chciała iść na medycynę.

- I zawsze zarzekałam się, że nie pójdę na arabistykę. Bo po co? Znam język, znam kraje arabskie.
Dyplomacja to nie dla mnie

Ale nigdy nie mówi się nigdy. I złożyła w końcu papiery na arabistykę do Poznania.

- Najpierw myślałam, że pójdę w świat dyplomacji. Okazało się, że to nie moja droga. Potem chciałam się skupić na lingwistyce. Miałam trochę tych karier zaplanowanych, ale jak to moja babcia mówi: plany swoje, a życie swoje.

Po dwóch latach studiów w Poznaniu Rima Marrouch przeniosła się do Warszawy.

- No jakoś tak mam, że ciągle muszę się przemieszczać - żartuje.

W Warszawie też była dwa lata. Wspomnienia z pobytu w stolicy to wywiad z ambasadorem Iraku i staż w Newsweeku.

- Pisałam o żurawinie i drewnie egzotycznym - śmieje się ze swojej przygody dziennikarskiej. Ostatni rok studiów spędziła już w Syrii, w Damaszku, na stypendium. A potem jeszcze złożyła papiery o stypendium Fulbrighta. Rok studiowała w Stanach Zjednoczonych na New York University.

- Na początku było tak ciężko, że nawet się nie spodziewałam - wspomina. - Wydawało mi się, że super znam angielski, ale jednak taki akademicki język to zupełnie co innego niż praktyczna znajomość.
Ale nie zmarnowała okazji. Trafiła do ONZ. Tam pracowała w gazecie arabskiej: Al-Hayat. Ale po cichu przyznaje, że ONZ to praca dla tych, którzy czekają na emeryturę. "Tak, panie ambasadorze. Nie, panie ambasadorze". Nie lubi takich sztywnych reguł.

Za mało modna

Po kilku miesiącach przeszła z Al-Hayat do organizacji Committee to Protect Journalists (Komitet Ochrony Dziennikarzy). To jest organizacja pozarządowa, która skupia się na wolności dziennikarzy. Kiedy usłyszała o programie, gdzie wysłannicy mają pojechać do krajów arabskich, w których coś się dzieje, pomyślała: Dlaczego nie ja? Miała do wyboru: Kair w Egipcie albo Bejrut w Libanie. Wybrała Bejrut. Zapytała tylko: To kiedy mam się pakować?

Sama musiała znaleźć mieszkanie, biuro. Udało się. Przez pierwszy miesiąc będzie mieszkać u koleżanki. Ma szukać, gdzie się dzieje krzywda dziennikarzom. I pisać listy protestacyjne, opisywać sytuacje, zbierać szczegóły.

Czy nie boi się, że pomagając innym, sama wpadnie w tarapaty?

- Tata się trochę boi. Ale moim najlepszy argumentem jest to, że organizacja, która mnie wysyła, broni każdego dziennikarza, niezależnie od tego, z jakiego kraju pochodzi i jaką opcję, czy poglądy reprezentuje. U nas nie ma tak: Że tu jest Hamas, to o tym nie piszemy.

Rima będzie zajmowała się zamachami, w których ofiarami staną się dziennikarze, albo sytuacjami, gdy jakiś dziennikarz zostanie zatrzymany.

- W Iraku jest na przykład plan utworzenia specjalnych trybunałów dla dziennikarzy. Ta idea nie budzi zaufania.

Będzie też pisała reportaże.

- Interesuje mnie życie kulturalne. W Libanie jest dużo ciekawych młodych inicjatyw. Filmy dokumentalne, fajne animacje, raperzy śpiewający po arabsku - wylicza Rima. - Jest pisarka, kobieta, która napisała książkę pt. "Ciało". Mówi w niej dosyć otwarcie o seksualności. I przez to wpadła w tarapaty. Koleżanka Libanka prowadzi warsztaty o płci. Też miała kłopoty. Bo choć w porównaniu do innych krajów arabskich, Liban wydaje się dość wyzwolony, to jednak seksualność jest wciąż tam tematem tabu. Choć tak naprawdę Bejrut jest bardzo kosmopolitycznym miastem - dodaje Rima.

- Życie nocne kwitnie tam prawie jak w europejskich stolicach. Jak jestem w Damaszku, zawsze myślę, że nie powinnam zakładać koszulki z dekoltem. Nie noszę krótkich spodenek i krótkich spódniczek. Staram się myśleć o tym, co mam na sobie, żeby uszanować zwyczaje i obyczaje. A w Bejrucie jest najnowszy szyk mody, piękne dziewczęta i przystojni panowie. Nadążanie za modą to ważny aspekt tamtejszego życia. Obawiam, że nie będę wystarczająco ładnie wyglądać, jak na warunki libańskie. Bo tam musisz być trendy. Kobiety są trochę jak Argentynki. Mają hopla na punkcie wyglądu i operacji plastycznych. Kto by pomyślał, prawda?

Dwa lata w Bejrucie

- Sama szukam odpowiedzi na pytanie, dlaczego lubię kraje arabskie - przyznaje Rima. - Tata na przykład, jak się cieszyłam, że jadę do Bejrutu, powiedział mi: ja tej twojej miłości do krajów arabskich nie jestem w stanie zrozumieć.

I to właśnie dlatego, że sam jest z jednego z tych krajów. Rima przyznaje, że nie wie do końca, czy to miłość, czy fascynacja.

- Czasami się frustruję. Że jest tyle rzeczy, które można było naprawić, że w niektórych sprawach panuje letarg, brakuje profesjonalizmu - wylicza.

Rima Marrouch

Wspomina, jak jej czasem trudno było, gdy mieszkała w Damaszku.

- Bo jak jesteś dziewczyną, to musisz wysłuchiwać zaczepek na ulicy. A ja je niestety rozumiem - kiwa głową. - Ale jakoś ciągle tam wracam. Mimo wszystko.

O Damaszku mówi z sentymentem. Bo to jej lata dzieciństwa. Stara się więc przyjeżdżać - choć na trochę.

- W Damaszku mam ogromną rodzinę. Ze 30 kuzynów i kuzynek z pierwszej linii, cała armia - śmieje się Rima Marrouch.

I przyznaje, że chyba dlatego kraje arabskie kojarzą się jej po prostu z ciepłem rodzinnym. Choć z drugiej strony przyznaje, że jej syryjska rodzina nie jest typowa: bo prawosławna, więc nikt nie chodzi w chuście. I nie ma takiej zależności kobiet od mężczyzn. Bo teraz w Syrii jest straszny nawrót do tradycji, do islamu.

Ale obrazy, jakie znamy z mediów o ciemiężonych kobietach w krajach arabskich, są trochę przesadzone, podkreśla. Kobiety mogą studiować, mogą się uczyć. Ale też od dziecka uczy się je, by mówiły cicho (ze mną akurat się to nie udało - śmieje się Rimka), uśmiechały się, potakiwały. Uczy się je też specjalnej sztuki konwersacji.

- Jest dużo form, którym kobieta musi się podporządkować, bo inaczej nikt nie będzie jej chciał za żonę. A to już tragedia w krajach arabskich.

Do Bejrutu Rima pojechała na dwa lata. Obiecała sobie, że ta podróż będzie już ostatnią w jej życiu. Ale sama w to nie wierzy. - Bo tak jakoś ze mną jest, że cały czas muszę zmieniać miejsce. Zresztą jak moja siostra i tata, który żartuje, że jest chyba nomadem - mówiła przed odjazdem.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny