Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przeszczep twarzy. Dr Marek Skiba o szacunku dla matki dawcy

Z dr Markiem Skibą, koordynatorem ds. transplantologii w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym w Białymstoku, rozmawia Urszula Ludwiczak
Dr Marek Skiba, koordynator ds. transplantologii w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym w Białymstoku
Dr Marek Skiba, koordynator ds. transplantologii w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym w Białymstoku Anatol Chomicz
Ta kobieta zrobiła więcej dla transplantologii, niż nasze akcje medialne, prowadzone od lat. Bezinteresownie, bez jakiegokolwiek nastawienia, pokazała społeczeństwu: tak to róbmy. Nie zabierajmy narządów do nieba, one tam są niepotrzebne. A tu mogą pomóc wielu ludziom.

Obserwator: Śledzi Pan losy pierwszego w Polsce mężczyzny, któremu przeszczepiono twarz?

dr Marek Skiba: Szczerze mówiąc nie, ale siłą rzeczy te informacje do mnie docierają. Wiem, że się dobrze czuje, zaczyna mówić. Myślę, że za około rok ta przeszczepiona twarz będzie normalnie funkcjonowała. To kwestia rehabilitacji, nerwy twarzowe muszą się zregenerować. Proces regeneracji to mniej więcej centymetr na miesiąc.

Ta operacja to ogromny sukces polskich lekarzy.

- Nie da się zaprzeczyć, to kosmos medyczny. Przeszczepy wielotkankowe wymagają bardzo dużego nakładu sił i środków, technicznie są najtrudniejsze, bardzo czasochłonne. Wymagają odpowiedniego przygotowania, wyszkolonej kadry. Przygotowania gliwickiego zespołu do takiej operacji trwały kilka lat i pewnie nie doszłoby do takiego przeszczepu jeszcze długo. Ten zabieg wymogła potrzeba chwili. Trzeba było ratować życie i zdrowie biorcy, u którego doszło do powikłań, zakażenia własnych tkanek, które nie przyjęły się po replantacji. Gdy usunięto tkanki, które uległy martwicy, powstała jama narażona na kontakt na wszelkie czynniki chorobotwórcze, groźne było nawet powietrze. Odkryte tkanki, kości, uszkodzenia w obrębie nosogardzieli, to odkryte wrota do infekcji mózgu. Każda zwłoka narażała go na ciężką infekcję. Przeszczep musiał być zrobiony jak najszybciej. Z zasady w przeszczepach twarzy nie ma takiego pośpiechu. Pacjent jest przygotowywany miesiącami, a nawet latami do otrzymania nowej twarzy, która nie musi przypominać jego pierwotnej. Przygotowywane są też rodziny takich osób.

Czy zgłaszając potencjalnego dawcę do rejestru wiedzieliście, że to właśnie pacjent z naszego regionu będzie dawcą tej twarzy?

- Nie. Zasada jest taka, że my zgłaszamy do Poltransplantu potencjalnego dawcę, wpisujemy jego dane, historię pobytu, leczenia, wszystkie aktualne badania, profile wirusologiczne, markerów nowotworowych, a Poltransplant szuka wtedy ewentualnego zgodnego tkankowo biorcy, który jest na liście oczekujących.

Zdarza się czasem, że jest poszukiwany pilnie dawca np. serca, bo zagrożone jest życie biorcy, bez przeszczepu umrze np. w ciągu 48 godzin. Wtedy taki sygnał, że poszukiwany jest narząd od dawcy o określonej grupie krwi, trafia do koordynatorów regionalnych.
Tu nie było specjalnych poszukiwań dawcy twarzy. Po normalnym zgłoszeniu tego 34 latka jako potencjalnego dawcy wielu narządów, dostałem z Poltransplantu telefon, że będzie się ze mną kontaktował ośrodek z Gliwic, bo mają biorcę pilnego przeszczepu twarzy.
Biorca miał dwa razy szczęście: raz że nie zginął podczas wypadku, drugi, że znalazł się dawca. Do tego fizycznie dawca i biorca byli bardzo podobni. Zgadzały się wymiary, waga, kształt twarzy.

Matka dawcy wcześniej nie sprzeciwiła się pobraniu narządów syna. Jak wyglądała rozmowa o zgodzie na pobranie twarzy?

- Nigdy dotąd nie miałem takiej sytuacji, nie wiedziałem, jak przekazać tę informację rodzinie dawcy. Nie wiedziałem, jak wytłumaczyć matce, jak będzie wyglądał jej syn po pobraniu twarzy. Dlatego poprosiłem, aby to lekarze z Gliwic poprowadzili tę rozmowę.
Przyjechali spóźnieni trzy godziny, mieli być o 19, byli o 22. Matka czekała. Wykazała się ogromnym zrozumieniem. Rozmowa nie trwała zbyt długo, tak jak nasza wcześniejsza, o pobraniu narządów wewnętrznych. Ta kobieta wiedziała, że jej syn nie żyje, chciała pomóc jak największej ilości ludzi.

Interesowało ją to, jak syn będzie wyglądał po pobraniu, ale zasadniczą kwestią było to, że to pomoże konkretnemu człowiekowi. Lekarze przywieźli ze sobą zdjęcia biorcy, dość drastyczne, aby uświadomić, jak bardzo pilne jest to działanie. Przywieźli też ze sobą maskę, którą mieli założyć jej synowi po pobraniu. Gdy tylko matka wyraziła zgodę na pobranie twarzy, od razu ruszyły dalsze procedury.

Potem odbył się przeszczep, po którym lekarze chwaląc się sukcesem, pokazali dość drastyczne zdjęcia z operacji. Te ukazały się w mediach.

- Tak drastyczne zdjęcia, jakie wypłynęły, nigdy nie powinny być pokazywane publicznie. Obowiązują nas normy, zasady i zwykłe człowieczeństwo. Takich rzeczy nie można pokazywać. To niedopuszczalne. A one już w trakcie konferencji prasowej po operacji były upublicznione. Podano też, że dawca z pochodził z okolic Białegostoku, po tej informacji nie ciężko znaleźć, z którego ośrodka. W dzisiejszych czasach uzyskanie czyiś personaliów nie jest trudne, nie trzeba być detektywem. Media szybko dotarły do matki.
Chwała kolegom z Gliwic, bo dokonali ogromnej rzeczy, był to pierwszy przeszczep twarzy na świecie z tzw. pilnych wskazań, ale forma przekazu własnej radości nie jest do zaakceptowania. Dlatego my transplantolodzy wystosowaliśmy do prof. Maciejewskiego protest, bo nie można takich rzeczy robić. My rozmawiając z rodziną o pobraniu narządów, gwarantujemy, że nikt się nie dowie. Ludzie zwłaszcza z niewielkich miejscowości nieraz o to proszą, nie chcą gadania innych ludzi, że "poświęcili Janka na pobranie narządów", my zdajemy sobie z tego sprawę. Dlatego nigdy od nas to nie wychodzi.

Lekarze z Gliwic tłumaczyli, że mieli zgodę matki na publikację wizerunku twarzy.

- Ale czy gdyby ta kobieta wyraziła zgodę na okaleczenie publiczne, też byśmy to zrobili? Nadrzędną dla wszystkich jest ustawa transplantacyjna, jednoznacznie mówiąca, że upublicznianie wizerunku dawcy jest prawnie zabronione, nawet jeśli ktoś wyraża na to zgodę. Bo może mu się to zmienić po jakimś czasie.

Podstawowa zasada transplantologii to anonimowość dawcy. Biorca może się afiszować jak chce, jest dowodem na pozytywne aspekty transplantologii.

Matka dawcy też zgodziła się na rozmowę z mediami.

- Ta kobieta nie wzbraniała się, aby rozmawiać, i to w dzień po pogrzebie syna, rozmawiała szczerze i otwarcie, co jej decyzję czyni jeszcze bardziej ważną. Nie zamknęła się, ale wyszła do ludzi i powiedziała: czyńcie właśnie tak. Może ta bezsensowna śmierć jest przez to lżejsza, jeśli w ogóle śmierć może być lżejsza. Pokazała, że mimo tragedii, uratowano czyjeś życie i zdrowie. Jej postawa powinna być wzorem dla wszystkich, nie wiem czy wielu z nas byłoby stać na taki gest, dar. To coś niesamowitego i o tym należy przy tej kobiecie pamiętać.

Nasze działania są rutynowe w takich przypadkach. Rzadko mamy do czynienia z ludźmi, którzy tak szczerze reagują na czyjeś nieszczęście. Wielki szacunek dla tej matki.
Ta kobieta zrobiła więcej dla transplantologii, niż nasze akcje medialne, prowadzone od lat. Bezinteresownie, bez jakiegokolwiek nastawienia, pokazała społeczeństwu: tak to róbmy. Nie zabierajmy narządów do nieba, one tam są niepotrzebne. A tu mogą pomóc wielu ludziom. Mimo coraz większej ilości przeszczepów, listy biorców się nie kończą.
Oby to wszystko, ten szum wokół przeszczepu, wyszedł na dobre. Przede wszystkim procesowi przeszczepiania twarzy. Niewiele ich dotąd zrobiono na świecie. Nasz był pierwszy pilny. Mamy nadzieję, że nie zakończy się na tym jednym.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny