Prawy czerwcowy już we wrześniu

Uczniowie wrócili do szkoły i pozostaną w niej do 23 czerwca. Bo wtedy dopiero odbiorą świadectwa. To i tak o tydzień krócej niż pierwotnie zakładał kalendarz. Przewidywał on koniec roku w ostatni piątek czerwca, czyli 30. Na szczęście minister edukacji Anna Zalewska się zlitowała i skróciła o siedem dni uczniowskie męki. Bo tak trzeba określić przymus chodzenia do szkoły, gdy dni są najcieplejsze. Przy takiej pogodzie, jaka była chociażby w czerwcu tego roku, dzieci i młodzież już dawno powinni opuścić szkolne mury. Poza tym zawsze w tym czasie mieliśmy w szkole fikcję. Niby są lekcje, ale tak na dobrą sprawę niewiele ma to wspólnego z dydaktyką, a w praktyce bardziej z zajęciami opiekuńczymi. Uczniowie niby przychodzą, ale jak nie przyjdą, to nic złego się nie stanie. Nie brak miejsc, gdzie nauczyciele się dziwią, że niektórzy uczniowie jeszcze meldują się w szkole. No bo jak tu prowadzić zajęcia, skoro w sali siedzi góra dwóch uczniów? Zwłaszcza w starszych klasach. Tam wagary na całego.

W najbardziej pesymistycznym wariancie nauka powinna co roku kończyć się przed Nocą Świętojańską. I tak będzie w przyszłym roku. W tym najbardziej optymistycznym wariancie labę uczniowie powinni zaczynać już w połowie czerwca. Ale minister edukacji może pokusić się w przyszłym roku o trzecią opcję. Tak bowiem układa się kalendarz, że Boże Ciało przypada w czwartek 18 czerwca. Czyli po dwóch dniach przerwy (piątek po takim czwartku zawsze jest wolny w ramach dni dyrektorskich), uczniowie wrócą na czterodniową fikcję. Dlatego warto zakończy zajęcia dydaktyczne już dzień przed Bożym Ciałem (już kiedyś tak było), czyli w środę 17 czerwca.

I dlatego parafrazując słynny szlagier zespołu Kult „Lewy Czerwcowy” napiszę tak: „Pani Aniu, pani się nie boi, większość Sejmu za panią stoi. Pan prezydent także za panią murem stoi.” Ba, nawet pan prezes też. Przeto pora już we wrześniu na prawy czerwcowy. Bo w końcu nie matura, a chęć szczera zrobi z ucznia PiSmakera.