Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prawo jazdy za 200 złotych tylko na Siennym Rynku

Adam Czesław Dobroński [email protected]
Dobra tradycja nakazywała po egzaminie zaprosić wysoką komisję na poczęstunek. Niektórzy panowie w stanie podchmielonym stawiali się już na egzamin.
Dobra tradycja nakazywała po egzaminie zaprosić wysoką komisję na poczęstunek. Niektórzy panowie w stanie podchmielonym stawiali się już na egzamin.
Dobra tradycja nakazywała po egzaminie na prawo jazdy zaprosić wysoką komisję na poczęstunek. Bywało, że przy takiej okazji bito, jak na wesele, wieprze i cielaki.

Czas galopuje, o czym raz jeszcze przekonałem się w rozmowie z inż. Eugeniuszem Prokopem, w latach 1963 - 1997 kierownikiem Wydziału Komunikacyjnego (nazwa ulegała zmianom) w Powiatowej Radzie Narodowej i Urzędzie Miasta Białegostoku.
W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku jeździło się w naszym mieście w miarę przyzwoicie, często w tłoku (tylko 6 linii autobusowych), wybierając głównie ul. Lipową i aleję 1 Maja. Na tej drugiej, szerokiej na 23 metry, dochodziło dość często do potrąceń pieszych. Jak pan Eugeniusz zaproponował przedzielenie alei pasmem zieleni, to dostał opieprz od pryncypialnego towarzysza sekretarza: - Chcecie pochody 1-majowe rozbić na lewicowe i prawicowe?!

Poza centrum na ulicach białostockich leżał historyczny bruk. Ale na ogół bywało na nich pustawo. Tylko co dziesiąty pojazd miał prywatnego właściciela, wyraźnie dominowały motocykle, rowery raczej traktowano jako podręczny środek do przewozu niedużych towarów. Złapanie taksówki graniczyło z cudem, więc powiadano, że postoje taxi są przeznaczone głównie dla oczekujących pasażerów.

Czy trudno było uzyskać prawo jazdy? I tak, i nie. Kursy organizowały tylko cztery instytucje: Automobilklub Podlaski, Polski Związek Motorowy, Liga Obrony Kraju (bezpłatne dla przedpoborowych) i Zakład Doskonalenia Zawodowego. Wyróżniano kategorie: motocyklowe (A), amatorska samochodowa (B), kilka zawodowych ("trójka", na duże samochody ciężarowe, autobusy). Szkolenie dla amatorów trwało trzy tygodnie, w tym było do 20 godzin jazdy. W pierwszym podejściu zdawało około 80 proc. kursantów, pozostali mogli zgłaszać się do poprawki skolko ugodno (ile dusza zapragnęła) i już od następnego dnia po pierwszej przegranej. Dobra tradycja nakazywała po egzaminie zaprosić wysoką komisję na poczęstunek. Bywało - ponoć zwłaszcza w Łomżyńskiem - że przy takiej okazji bito, jak na wesele, wieprze i cielaki. Niektórzy panowie w stanie podchmielonym stawiali się już na egzamin.

Wdzięczny temat, to pytania egzaminacyjne. Tu posłużę się własnym przykładem. Jako młody (obiecujący) nauczyciel gimnazjalny kupiłem używaną jawę-250 i zapisałem się na kurs. Na egzaminie pan przewodniczący zadał podchwytliwe pytanie. Pokazał mi znak z dzieciakami i zapytał, czy obowiązuje także w nocy. Zacząłem od słów "W zasadzie to nie…", na co padł bardzo głośny komentarz: "Uwaga, pan profesor proponuje, by niektóre znaki wykopywać na noc". Ha, ha, ha!

Eugeniusz Prokop miał inne, mniej śmieszne zdarzenie. Pojechał 9 marca 1968 roku do Warszawy, dokładniej do Ministerstwa Komunikacji, by pomyślnie zakończyć procedurę uzyskania uprawnień egzaminatora. Wrócił zadowolony do Białegostoku i już następnego dnia został wezwany do "białego domu", czyli siedziby Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej przy ul. Próchniaka (pl. Uniwersytecki). Taki prikaz mroził wówczas krew w żyłach. W gabinecie padło pytanie: - Coście wczoraj robili w Warszawie? Mniej pamiętliwym i obytym z historią najnowszą przypomnę, że 8 marca tamtego roku na Uniwersytecie Warszawskim milicja w towarzystwie tak zwanego aktywu robotniczego zaatakowała "rewizjonistycznie nastawioną" młodzież studencką. Wydarzenia marcowe przemieniły się w rozrachunek "z syjonistami", skompromitowały ekipę tow. Władysława Gomułki.

Prawo jazdy można było bez trudu kupić na Siennym Rynku. Cena umiarkowana, bo około 200 złotych: dwa banknoty z Ludwikiem Waryńskim, alby cztery z gen. "Walterem" Świerczewskim. Eugeniusz Prokop, by utrudnić życie podrabiaczom osobiście podpisywał wszystkie egzemplarze prawa jazdy, a podpis miał wyjątkowo skomplikowany. Kiedyś został poproszony na I komisariat milicji przy ul. Lipowej, by sprawdził, czy podejrzany obywatel posługiwał się autentycznym prawem jazdy. Podpis się zgadzał, ale był umieszczony nie na druku, tylko odbity na okładce plastikowej. Przypominam sobie, że do takiego przedłużania legitymacji studenckich wystarczał świeżo przekrojony na pół kartofel. Działał jak poduszka z tuszem.

Z prawem jazdy w kieszeni można było ruszyć na miasto. Gdzie na nowych kierowców czyhały groźne niespodzianki? Najlepiej było omijać rondo przed Akademią Medyczną (Pałacem Branickich) i pobliskie duże z wlotami ulic: 1 Maja, Marchlewskiego (Pałacowa), Lenina (Branickiego) oraz połączonych Dzierżyńskiego (Legionowa), Kilińskiego i Mickiewicza. Natomiast znikło rondko przy Rynku Kościuszki (wlot ul. Sienkiewicza), bo nie mieściły się na nim autobusy. Parkowano (wskaźnik 1 miejsce na 10 rodzin) na Siennym Rynku, przy ul. Nowy Świat (za kinem Pokój, tu jedyny strzeżony parking), najczęściej przy krawężnikach.

I wątek ostatni, czyli tablice rejestracyjne w dużych województwach (do 1975 r.). Białystok miał najpierw literki AM (na potwierdzenie istnienia Akademii Medycznej?), potem AO, co brzmiało jak okrzyk zadziwienia.

Eugeniusz Prokop z AM na tablicy pojechał do Szczecina i ktoś zwrócił mu uwagę, że się pomylił w kolejności liter, bo tam obowiązywał symbol MA. W kraju sensację wzbudziła rejestracja SS (Sosnowiec), zaś w małym już województwie białostockim BKB ponoć tłumaczono - Białystok koło Białorusi. Dziś też żartownisi nie brak.
Z licznych dowolnych interpretacji przytoczę dwie, z pow. monieckiego - BMN, czyli Białostocka Mniejszość Narodowa i z pow. wysokomazowieckiego - BWM, czyli Byłem W Mieście. Poproszę o inne przykładowe kwiatki z tej łączki, byle nie nadto złośliwe i wulgarne. A z opowieści pana Eugeniusza dodam jeszcze jeden fakcik. W lipcu 1973 roku ówczesny kierownik aż czterech połączonych wydziałów PRN został wezwany do I sekretarza KW PZPR, tow. Zdzisława Kurowskiego. Pytanie brzmiało: - Jak to jest, że urząd wydaje zezwolenie na budowę stolarni, a ta zamienia się w kościół? Chodziło o nową świątynię w Grabówce (pozdrawiam ks. Jana).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny