Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pomoc domowa kradła w domach pracodawców

Włodzimierz Jarmolik
Służące potrafiły okraść pracodawcę i pozostawać na miejscu zbrodni
Służące potrafiły okraść pracodawcę i pozostawać na miejscu zbrodni sxc
Przed wojną służące cieszyły się złą sławą, często okradały swoich pracodawców. Niektóre z nich były wyjątkowo zuchwałe w swoich zbójeckich praktykach.

W statystykach policyjnych lat 20. i 30. ub. wieku obejmujących różne kategorie sprawców kradzieży, pomoc domowa figurowała wysoko. Służące potrafiły ukraść swoim pracodawcom niemal wszystko. Jedne czyniły to w sposób prosty, wręcz ordynarny, inne starały się o dyskrecję i umiar.

Większość panienek od sprzątania i bawienia dzieci natychmiast po dokonaniu kradzieży wypowiadała pracę swoim gospodarzom. Zdarzały się jednak i takie, które pozostawały na miejscu przestępstwa, próbując oddalić od siebie ewentualne podejrzenia.

Służąca zorganizowała napad

Historia, która wydarzyła się w 1923 roku jest przykładem tego drugiego postępowania. Sara Goldberg, mieszkająca wraz z dwójką dzieci przy ul. Kupieckiej, przyjęła młodą służącą Rozalię Żandarmczuk. Okazała się ona pracowitą i posłuszną. Gospodyni zaczęła nawet myśleć o podwyższeniu jej pensji. I być może doszłoby do tego, gdyby nie pewne zdarzenie.

7 marca o godz. 6 rano do drzwi mieszkania Goldbergowej ktoś zapukał. Właścicielki nie było w domu. Poprzedniego dnia wyjechała w odwiedziny do siostry, aż pod Wołkowysk. Zaspana służąca zapytała: Kto tam? Słysząc groźne: Policja! Otwierać! natychmiast przekręciła klucz. Przerażenie jej nie miało granic (tak później zeznawała, gdy zamiast mundurów zobaczyła ludzi w czarnych maskach na twarzy.

Bandyci natychmiast związali pannę Żandarmczuk i zakneblowali. To samo zrobili z rozbudzonymi dziećmi. Potem cała trójka została zapakowana do szafy. Po pozbyciu się świadków złodzieje przystąpili do przetrząsania zakamarków w poszukiwaniu złota, biżuterii i dolarów. Splądrowawszy dokładnie mieszkanie unieśli ze sobą łup wartości wielu milionów marek.

Dopiero w godzinę później sąsiad pani Goldbergowej zwrócił uwagę na niedomknięte drzwi i leżącą na progu czapkę. Zajrzał ostrożnie do środka. Usłyszał głuche stukanie. Wszedł dalej. Po chwili uwolnił na wpół żywe dzieci i służącą. Niebawem w domu przy ul. Kupieckiej pojawiła się ekipa śledczych.

Wywiadowcy rozpoczęli dochodzenie od przesłuchania służącej. Opowieść panny Żandarmczuk o zamaskowanych bandytach nie bardzo im się podobała, więc zaczęli zadawać podchwytliwe pytania. I nagle po jednym z nich służąca się rozpłakała. Okazało się, że to sama Rozalia Żandarmczuk była główną organizatorką napadu. Z zamiarem takim nosiła się niemal od początku służby. Namówiła do tego swojego narzeczonego, Adolfa Wróblewskiego i dwie koleżanki służące - Mariannę i Anastazję. Czekano tylko na odpowiednią okazję.

Wysokie kary

Miesiąc później cała czwórka stanęła przed sądem doraźnym pod zarzutem napadu bandyckiego. Przyznali się oni do winy. Adwokaci broniący pomysłowa Rozalię i jej wspólników postarali się o przeniesienie sprawy do sądu zwyczajnego. Szło o to, że sąd doraźny ferował bardzo wysokie wyroki za napad, z karą śmierci włącznie. Na sali sądowej, w której zebrało się wiele służących z całego miasta, żeby popatrzeć na swoje "sławne" koleżanki po fachu, było gwarno. Sędzia, co chwila musiał prosić o spokój. Jedna ze służących rzekła do drugiej: Nie rozumiem o co ten szum, przecież to był tylko zwykły żart. Ta odparła: - A jednak szkoda przestraszonych dzieci.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny