Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pamiętamy

Alicja Zielińska
Tu zginęły moje dwie siostry. Ja w tym czasie byłem z mamą na zsyłce na Syberii - mówi Włodzimierz Kostro.
Tu zginęły moje dwie siostry. Ja w tym czasie byłem z mamą na zsyłce na Syberii - mówi Włodzimierz Kostro. Wojciech Oksztol
W Krasowie Częstkach w gminie Nowe Piekuty 17 lipca 1943 roku Niemcy rozstrzelali 258 mieszkańców. Wszystkie domy spalili. Była to największa pacyfikacja wsi na Białostocczyźnie.

Trzeba wybaczać, bo taka jest nasza wiara, ale zapomnieć się nie da - mówi Kazimierz Jankowski. Jest jednym z nielicznych mieszkańców Krasowo Częstek, który przeżył hitlerowską masakrę przed 63 laty.
Dziś, tak jak każdego roku, w rocznicę pacyfikacji w Krasowie Częstkach zbierają się na nabożeństwie mieszkańcy gminy i rodziny ofiar, by uczcić ich pamięć.
Stodoła śmierci
11 lipca 1943 roku na kolonii w Krasowie Wólce doszło do potyczki oddziału AK z żandarmami. Zginęło ośmiu Niemców. W odwecie dowódca Wermachtu SS w Białymstoku postanowił spacyfikować całą wieś. Padło na Krasowo Częstki, bo były największe w okolicy.
17 lipca roku nad ranem oddziały wojska i żandarmerii otoczyły zabudowania. Mieszkańców spędzono do stodoły Stanisława Jankowskiego. Młodym mężczyznom kazano wykopać dwa głębokie doły. Gdy były gotowe, Niemcy wrzucili do środka granaty, potem kolejno wyprowadzali ludzi ze stodoły, stawiali nad dołami i rozstrzeliwali.

Pacyfikacje były jedną z form hitlerowskiej polityki eksterminacyjnej wobec Polaków - po wymordowaniu ludności, Niemcy palili domy i rabowali dobytek. W dawnym woj. białostockim w taki sposób unicestwiono w czasie wojny 111 wsi.

To była masakra
Kazimierz Jankowski miał wtedy 15 lat. - Spałem z bratem w stodole. Przyszła mama i obudziła nas - wspomina. - Brat uciekł w zboże. Niemcy właśnie okrążali wieś i nie zauważyli go. Ja schowałem się na strychu w oborze.
Widział wszystko. Jak ludzi wyganiano z domów, jak zjeżdżali furmani z okolicy, którym Niemcy kazali wywozić dobytek. Rodzice zginęli pod stodołą, siostrę Niemcy rozstrzelali na jego oczach. Ukryła się w piwnicy, ale ją znaleźli.
- Myślałem, że i po mnie będzie - mówi łamiącym się głosem. - To była masakra. Chłopi, których zegnano z furmankami, sypali w te doły chlor i zasypywali zabitych. Opowiadali, że ziemia jeszcze się ruszała, bo nie wszyscy zginęli od razu. Niemcy widząc to, przejechali po wierzchu samochodami. A potem obrzucili wioskę pociskami i podpalili. Nic nie zostało. Pod wieczór odjechali.
- Ocalało nas chyba ze dwunastu z całej wsi - mówi Kazimierz Jankowski. Mieszka w sąsiednich Skłodach Borowych. Co roku bierze udział w uroczystościach 17 lipca.
- Dopóki będę żył, będę chodził. Tam leżą wszyscy moi najbliżsi, rodzina, sąsiedzi. 63 lata minęło, a jakby to wczoraj było.

Dzwon pojednania
Ksiądz Józef Kaczyński był wtedy wikarym w Tykocinie. Na plebanii stacjonował dowódca żandarmerii Filip Schweigel. - Dobry był człowiek, powiedział o planowanej przez gestapo pacyfikacji Krasowa - wspomina sędziwy kapłan. - Miałem tam rodzinę, wsiadłem na rower i pojechałem ostrzec. Nie uwierzyli. Przecież nikt ze wsi nie brał udziału w tej potyczce. Zginęli wszyscy. Mama, brat, siostra.
Po wojnie ks. Kaczyński wrócił w rodzinne strony, został proboszczem w Nowych Piekutach. Dzięki jego staraniom w miejscu kaźni już w 1946 roku zbudowano kaplicę i pomnik.
W końcu lat 50. ksiądz zeznawał w procesie Ericha Kocha w Warszawie. - Powiedziałem temu okrutnemu gestapowcowi, że nie musiał być zbrodniarzem, że byli też Niemcy porządni, tak jak Filip Schweigel - opowiada. - Dziennikarze zagraniczni napisali o tym. Dostałem zaproszenie z rodzinnej miejscowości Schweigla.
Władze polskie nie dały księdzu paszportu. Pojechał do Niemiec dopiero w latach 70. Ludzie pytali, jak mogą zadośćuczynić za zbrodnię wyrządzoną przez ich rodaków. "Ufundujcie dzwon" - powiedział wtedy ksiądz. I Niemcy zebrali pieniądze.
Dzwon wykonali rzemieślnicy w Przemyślu, wisi w kościele. Dziś, 17 lipca, jak co roku, donośnym dźwiękiem przypomni o tragedii.

Zostali tam na zawsze
Po lewej stronie alei prowadzącej do kaplicy znajduje się grób mężczyzn, po prawej mogiła kobiet z dziećmi. Granitowa tablica upamiętnia miejsce, gdzie stała stodoła. Na ścianie w kaplicy długa lista zamordowanych. W różnym wieku, dużo młodych, dzieci: dwa, trzy lata, pięć. Rok. I bliźniaki, które urodziły się w przeddzień tej strasznej nocy. Matka trzymała je w ramionach, gdy Niemiec puścił serię z karabinu maszynowego.
- Nie da się tego opowiedzieć - mówi Włodzimierz Kostro. - Tu zginęły moje dwie siostry. Eugenia miała 19 lat, Irena 17. Ja z mamą byłem wtedy na Syberii. Ruscy wywieźli nas w czerwcu 1941 roku. Siostrom udało się uniknąć wywózki, bo tego dnia akurat pojechały do Białegostoku. Los jednak ich nie oszczędził.
O śmierci sióstr Kostro dowiedział się na zesłaniu. Do wsi, jak większość, już nie wrócił. Nie było do czego. Mieszka w Łapach. Wstrząsającą historię zna z opowieści tych, którzy ocaleli. Spotkają się teraz na rocznicowym nabożeństwie.
- Przyjeżdżają ludzie z całej Polski. Krewni, znajomi. Już dzwonili z Warszawy, spod Lublina - mówi Danuta Wyszyńska, dyrektor szkoły w Nowych Piekutach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny