Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niecki, czyli w dolinie

Marian Olechnowicz
Widać, że ci, którzy zostali na gospodarce dbają o swoje. A ziemia tutaj jest coraz droższa, bo to przecież blisko Białegostoku.
Widać, że ci, którzy zostali na gospodarce dbają o swoje. A ziemia tutaj jest coraz droższa, bo to przecież blisko Białegostoku.
Małe ojczyzny. Nazwa nie ma nic wspólnego z położeniem, bo wieś rozłożyła się na niewielkim wzniesieniu.

Istniała już w XVI wieku, należąc do dóbr niewodnickich. Właścicielami tego klucza ziemskiego byli wówczas Koryccy.

Jeszcze u schyłku tego wieku Niecki zostały włączone do folwarku w Markowszczyźnie. W spisie ludności archidiecezji białostockiej jest zapis z 1727 roku, dotyczący mieszkańców tej wsi. Mieszkało w niej wówczas 40 ludzi. Byli więc Czeszuki, Siemienczuki, Kościuki, Lesiuki, Wołosiejczyki, Reorczuki... Teraz we wsi najwięcej jest Czechów i Kluczyków. Sołtysem też jest Czech - Władysław, ale najdłużej sołtysował Bronisław Bukanowski.

Przed wojną mieszkańcy dostali aż 230 hektarów z parcelacji majątku w Markowszczyźnie. Wyszło jednak niedużo, po 6-10 hektarów na każdego gospodarza. Uprawiali zboża i warzywa. Hodowali bydło. Potem sprzedawali w Białymstoku na Siennym Rynku. Niektórzy chodzili pieszo, z bańkami pełnymi mleka. Razem ponad 20 kilometrów w dwie strony. Przed wojną orali wołami. Najdłużej, bo aż do lat 70. woła miał Antoni Czech, który mieszkał w lesie na kolonii. Tym wołem nie tylko orał, ale też zaprzęgał do wozu i jeździł aż do Turośni. Wół miał uprząż z drewna i dwie szleje. Ludzie śmiali się, ale o Czechu telewizja kiedyś nawet film nagrała.

W 1933 roku pożar strawił pół Niecek. Zimą gospodarz drzewo rąbał w stodole przy lampie naftowej. Kanek drewniany odskoczył od siekiery, uderzył w lampę, rozbił szkło i rozlała się paląca się nafta. Po pożarze zostało tylko kilka domów.

Zapoznać pannę nie było trudno, bo to przecież nie było telewizorów. Zabaw więc było bez liku, szczególnie w karnawale i od wiosny. Bawili się po domach. Grali Woźniuki z Pomigaczów. Ojciec z dwoma synami. Dobrze umieli zagrać. Dziewczyn też było pod dostatkiem, a najładniejsze były w Nieckach. W dniu ślubu młody jechał do wybranki. Wszyscy wozami pięknie ustrojonymi. Zimą koniecznie doczepiano dzwonki. Jeszcze przed ślubem pan młody przyjmował swoich gości, zaś panna młoda swoich. Dopiero potem jechali do Turośni. Po kościele jechali do domu młodej. Tam był poczęstunek, a zabawa w świetlicy w cegielni. Poprawiny też zawsze były. Tak więc bawili się prawie wszyscy do czwartku, a na niedzielę mogli iść do kościoła pokazać się księdzu. Na niedzielnej mszy wszyscy musieli być trzeźwi - tak kiedyś zarządził proboszcz turośniański.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny