"Francuskie wdówki" to adaptacja, która powstała z myślą o tej konkretnej grupie artystów, będąca kompilacją "Klanu wdów" z wybranymi, męskimi scenami z filmu "Testosteron". To połączenie, które na pierwszy rzut oka może nie do końca do siebie pasuje, ale na scenie wypada dobrze, ciekawie i fajnie ze sobą współgra.
Historia przyjaciółek ze zgonem w tle
To historia przyjaciółek, wdów w różnym wieku i z różnym bagażem doświadczeń. Poznajemy je w momencie, kiedy do tego niecodziennego klanu dołącza kolejna członkini, której mąż nie miał szczęścia. I którego sposób śmierci mógłby kandydować do Nagród Darwina. No bo umówmy się, jakie jest prawdopodobieństwo, że spadnie na nas... rezerwuar?!
To jednak nie wszystko. Dopiero kiedy mąż znika, pojawia się ktoś inny. A opłakująca go wdowa nagle musi zmienić nie tylko całe swoje życie, ale i sposób myślenia o zmarłym mężu...
W spektaklu mamy pełnokrwiste postaci, potrafiące śmiać się z siebie i swoich wad. Jest będąca na wiecznej diecie dziewczyna o nieco pełniejszych kształtach. Jest podfruwajka, której ciąża nie przeszkadza w korzystaniu z życia. Są przezabawni mężczyźni, którzy nie widzą przeszkód w przygodnych romansach.
Na scenie zachowują się jak prawdziwi profesjonaliści
Aktorzy czują się na scenie jak ryby w wodzie. A przy tym nie mają taryfy ulgowej. I to nie dlatego, że nie dają jej im widzowie. Dlatego, że sami po nią nie sięgają. Jeśli ktoś nie wie, że oto ma przed sobą osoby z dysfunkcją wzroku, raczej tego podczas spektaklu nie odczuje. Również za sprawą tych członków grupy, którzy widzą (jest ich kilku, pełnią rolę wolontariuszy teatralnych, ale równocześnie są pełnoprawnymi członkami teatru) i są w stanie poprowadzić całość w sposób wręcz mistrzowski.
Spektakl jest grany w żywym planie, ale i rekwizytów nie brakuje. Całość uzupełniają projekcje filmowe, które są ciekawym urozmaiceniem akcji. Jedynie muzyka i dźwięki są w kilku momentach może ciut za głośne, ale nie czepiajmy się szczegółów.
Czuć też reżyserską rękę Agnieszki Możejko-Szekowskiej, która nie ma wcale łatwego zadania. Bo okiełznać tak różnych artystów jest trudno. Jednak przez większość spektaklu to się udaje. I to z całkiem zadowalającym widza skutkiem.
Obok scen grupowych, które są zapewne ogromnym logistycznym wyzwaniem, mamy tu też kilka monologów, dialogów i scen na trzech aktorów. Wszystkie wypadają dobrze, są zabawne tam gdzie trzeba i - co najważniejsze - nie są przegadane.
Całość robi naprawdę dobre wrażenie i sprawia, że ten spektakl warto zobaczyć. Jeśli więc gdzieś natkniecie się na "Francuskie wdówki" Teatru T3 nie zastanawiajcie się długo. Idźcie i cieszcie się prawdziwym, profesjonalnym teatrem.
Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?