Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Moja kochana klasa. Czy sie jeszcze odnajdzie ktoś z nich?

Alicja Zielińska [email protected] tel. 85 748 95 45
Nadzieja Borowik jest doktorem nauk matematycznych.

Wykładała na Politechnice Białostockiej. Autorka m.in. podręczników "Indukcja zupełna w badaniach", "Klucz do studiów przez matematykę, repetytorium z zadaniami" oraz skryptu "Wybrane zagadnienia z matematyki. Ale to właśnie początki swojej pracy w Technikum Elektrycznym i swoich pierwszych wychowanków zapamiętała najbardziej.

A początki były zwyczajne. - Skończyłam matematykę na Uniwersytecie Warszawskim. Trudno mi powiedzieć, czy chciałam być nauczycielką. Bardzo dobrze szła mi nauka, może zostałabym na uczelni, może pracowałabym w przemyśle, ale los potoczył się zupełnie inaczej. Po trzecim roku studiów miałam praktykę na lotnisku, przyleciałam samolotem - Jakiem, pamiętam odchorowałam ten lot, bo cierpiałam na chorobę lokomocyjną.

A z kolei na praktyce na statku w Gdyni dopadła mnie choroba morska. W trakcie nauki, jak wiele moich koleżanek postanowiłam zrobić specjalność nauczycielską. No i kolejna praktyka w szkole zakończyła się pełnym sukcesem. Odbywałam ją w liceum Żeromskiego w Warszawie. Matematyczka, pani Wierzbicka, gdy zobaczyła, jak prowadzę lekcję z ciągu matematycznego - opowiadałam o żurawiach - powiedziała do mnie: Dziecko, pani nie trzeba nic szukać, pani powinna iść do szkoły.

Pochodzę z Hajnówki, ale poznałam chłopaka z Białegostoku, pobraliśmy się i tutaj zamieszkałam. Tak trafiłam do Technikum Elektrycznego. Szkoła mieściła się wtedy jeszcze przy ul. Sosnowej. Ach, co tu mówić, warunki były bardzo kiepskie, wąski budynek, ciasno. Dyrektorem był Mieczysław Jackowiak - wspaniały człowiek. To dzięki jego staraniom powstała właśnie specjalizacja radiowo-telewizyjna. I on też zabiegał cały czas o przeniesienie szkoły do większego budynku. Taka szansa pojawiła się niebawem. Przy ul. Grottgera budowano szkołę podstawową. Kuratorium jednak zmieniło decyzję i tam ulokowano Technikum Elektryczne. Dla nas wszystkich, nauczycieli i uczniów, była to wielka radość, bo warunki poprawiły się radykalnie. Wprowadzaliśmy się do nowych, czystych i przestronnych sal. Miałam swoją pracownię.

Mimo, że byłam tylko dziesięć lat starsza od swoich uczniów, to poradziłam sobie. Jakoś tak od początku się ułożyło, że miałam autorytet, oni czuli respekt wobec mnie, a jednocześnie bardzo się lubiliśmy. Była ta oczywista granica uczeń - pedagog, wiedzieli sami z siebie, że nie mogą jej przekroczyć, nie musiałam nawet tego specjalnie mówić, czy narzucać. Pamiętam, po kilku latach sobie to uświadomiłam, podczas zjazdu maturzystów powiedziałam do nich: Dziatki, ja dzisiaj nie mogę się nadziwić, że was tak dużo było. A ja byłam tak młoda.

Układało nam się tak dobrze, dlatego, że oni takie zachowanie wynieśli z domów, a poza tym byli zdolni, chętnie się uczyli. A ja cóż, myślę, że byłam przede wszystkim naturalna. Jeździłam z nimi na wycieczki takie dłuższe, tygodniowe na wiosnę do Krakowa do Oświęcimia - po zwiedzaniu obozu Auschwitz, pamiętam długo milczeli i nie chcieli jeść obiadu, tak byli poruszeni. Organizowałam też i krótsze wypady za miasto, na przykład w niedzielę. Nie patrzyłam, że to mój wolny czas? No i cóż z tego? Póki nie miałam dzieci, takie wyjścia traktowałam jak miłe spędzenie czasu. Na przykład kulig, także z rodzicami i rodzeństwem, wycieczka do Rajska, gdzie Niemcy spacyfikowali wieś.

Zdarzyło się raz tak, że przyszedł z kuratorium wizytator na lekcję matematyki. Oni mieli wcześniej w-f, poszli do Zwierzyńca. Obawiałam się, żeby się nie spóźnili. Jak powiedziałam uczniowi, by zawiadomił ich, to w ciągu dziesięciu minut wrócili wszyscy. Lekcja wypadła świetnie. Wiedziałam, że zawsze mogę na nich liczyć.

Pani Nadzieja Borowik pokazuje album. Duży, w skórzanej oprawie. Na okładce napis: Białystok, 12 czerwca 1968 r. - Dali mi go na koniec nauki - podkreśla. Na pierwszej stronie słowa, które jeszcze i teraz wywołują wzruszenie: Ukochanej pani w podziękowaniu za pracę wraz z życzeniami spełnienia najpiękniejszych najskrytszych marzeń, przesyłają wdzięczni wychowankowie klasy. W albumie wklejone zdjęcia: Jaś Łabieniec, Zosia Weiss, Kazio Domanowski.

- Ja tak zdrobniale ich podpisałam - dodaje pani Nadzieja. - Robert Pietrkiewicz, Ela Sawicka, Adaś Zawodnik (skończył reżyserię dźwięku w Warszawie), Ela Fiedorowicz, Jurek Łuszcz, Andrzej Karolczuk (niestety już nie żyje, był kompozytorem, komponował muzykę, prowadził zespół), Tereska Charyło i Grześ Klentak - pobrali się, Władek Mazur, Krysia Krajewska z odświętną fryzurą - pani Nadzieja zatrzymuje się przy każdej fotografii. - O, i teraz Marek Gacko - dziś znany profesor, śledzę jego karierę medyczną, zajmuje się transplantacją. Tutaj z kolei Andrzej Kapica - muzyk, gra na skrzypcach. Wielu zmieniło profesję, skończyli studia. Leszek Groman jest w Anglii. Jurek Rogowski w Stanach mieszka, Tomek Wszędyrówny... Nie wszystkich znam dalsze koleje losu, ale z wieloma utrzymywałam długo kontakt, spotykałam się, przychodzili do mnie do domu.

Przy kolejnej fotografii pani Nadzieja się ożywia: - A tu ja z czterdziestoma różami. Wyszłam z technikum i krzyczałam z radości, że to od nich dostałam. Na pożegnanie nauki wręczyli mi piękny bukiet, przed szkołą zrobiliśmy wspólne zdjęcie.

Kochani byli. Tacy dobrzy, życzliwi i jak trzeba dorośli nad podziw. Miałam problemy z zostaniem matką, kolejne próby kończyły się poronieniem - opowiada z nostalgią. - Kiedy wreszcie pojawiła się szansa na szczęśliwe donoszenie ciąży, musiałam leżeć w szpitalu. Oni wtedy byli w trzeciej klasie i codziennie przynosili mi groszki, takie malutkie cukierki owocowe, miętowe.

Nie można było wchodzić na salę, odwiedziny były wyznaczone w ściśle określone godziny, zostawiali więc te groszki w woreczku w okienku, a siedząca tam pani mi je przynosiła. Wiedziałam więc, że byli. A kiedy urodziłam córkę Joasię, to cieszyli się bardzo. Koleżanka mi potem opowiadała, że wznosili okrzyki na wiwat. Przychodzili w odwietki, po kilkanaście osób, podzielili się na grupy. Rodzice z trójki klasowej też mnie odwiedzili. Byli jak najbliższa rodzina.

- Tak bardzo chciałabym się z nimi zobaczyć - mówi pani Nadzieja. - Dałam nawet ogłoszenie do gazety, ale w powodzi tylu innych różnych anonsów pewnie nikt mojego apelu nie zauważył. Może teraz uda się nam umówić na spotkanie - dodaje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny