Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miasto burzy domy, ale nie wypłaca odszkodowań. Ludzie rozpaczają.

Tomasz Maleta
Nie mamy 300-400 tysięcy złotych, żeby od razu kupić sobie nowe mieszkanie – tłumaczy Zbigniew Kurcewicz (pierwszy z prawej). Razem z sąsiadami chce, by miasto szybko zapłaciło za posesje przejęte pod przedłużenie ulicy Piastowskiej.
Nie mamy 300-400 tysięcy złotych, żeby od razu kupić sobie nowe mieszkanie – tłumaczy Zbigniew Kurcewicz (pierwszy z prawej). Razem z sąsiadami chce, by miasto szybko zapłaciło za posesje przejęte pod przedłużenie ulicy Piastowskiej. Fot. Archiwum
Mieszkańcy ulicy Ustronnej sprzeciwiają się zaproponowanym przez magistrat warunkom opuszczenia posesji. Mieszkańcy zburzonego domu z Grunwaldzkiej narzekają na kłopoty z otrzymaniem odszkodowań.

Mieszkańcy zburzonego domu z Grunwaldzkiej narzekają na kłopoty z otrzymaniem odszkodowań. Podobnie jak właściciele działek przejętych pod budowę ostatniego odcinka Trasy Kopernikowskiej. Z kolei mieszkańcy ulicy Ustronnej sprzeciwiają się zaproponowanym przez magistrat warunkom opuszczenia posesji.

Niekiedy te ustawowe eksmisje dotyczą ludzi starszych, którym ciężko jest się przenieść na drugi koniec miasta, do znacznie gorszych niż dotychczas warunków. Czasami tylko na cztery miesiące, bo na tyle miasto ma obowiązek zapewnić im mieszkanie.

Historie te jako żywo przypominają inną, opowiedzianą przez Kazimierza Kutza w filmie "Paciorki jednego różańca". Upór emerytowanego górnika, chcącego dożyć swoich dni we własnym domu, wstrzymywał budowę wielkiego blokowiska. Habryka nie zgadzał się na wysiedlenie i postanowił walczyć o swój dom. A że był człowiekiem upartym, spowodował wielkie zamieszanie. W swojej kopalni, w komitecie wojewódzkim, w rodzinie między synami. Ileż w tym filmie symbolicznych scen (palenie mebli, żegnanie się z sąsiadami, kłótnie z synami). I te ostatnia, gdy Habryka umiera zaraz pierwszej nocy po przeprowadzce, a na jego grobie zdycha wierny pies. Film wręcz obowiązkowy.

Oby historie białostoczan potoczyły się inaczej. Czy jednak ich upór nie jest w sprzeczności z interesem społecznym, wynikającym z aspiracji i oczekiwań mieszkańców Białegostoku, którzy nie mogą się doczekać nowych dróg? Czy pod ciężarem tych oczekiwań nie powinni wyzbyć się prawa do własności bez zbędnych oczekiwań poza to, co gwarantuje prawo? Uznać prymat interesu publicznego nad własnym? Tak, jak to bywało w poprzednim systemie, a czego ani myślał zrobić Habryka. Wtedy własność i prawa jednostki były wartościami zaciekle zwalczanymi. I to nie tylko na poziomie ideologicznym, ale tym przyziemnym.

Po zmianie systemu własność prywatna, prawa jednostki stały się fundamentem, paradygmatem. Podniesiono je do rangi absolutu. I to one dzierżą prymat nad interesem społecznym w konstytucji. W ustawie zasadniczej wskazano, że podstawą ustroju gospodarczego jest społeczna gospodarka rynkowa oparta na: wolności działalności gospodarczej, własności prywatnej. Co do tego ostatniego, dopuszcza wywłaszczenie, byleby było ono dokonywane w celach publicznych. Poza tym ograniczenie własności dopuszczalne jest "w zakresie, w jakim nie narusza ona (czyli ustawa ograniczająca własność) istotę prawa własności".

No, jeśli ograniczenie własności nie narusza istoty tego prawa, to pojawia się pytanie, od kiedy będziemy mieli do czynienia z naruszeniem istoty prawa własności? Czy wolno wykorzystywać własność prywatną przeciwko cudzej wolności, w tym także wolności, która urzeczywistnia się w interesie społecznym? A jeśli nie, to czyż w istocie nie oznaczałoby to bankructwa przekonania, tak fundamentalnego dla ostatniego dwudziestolecia, że nic nie przekona ludzi do tego, że własność prywatna jest wiele warta, jeśli sami nie zakosztują jej atrakcji? I że jeśli jak najszerzej upowszechnimy własność prywatną wśród polskich obywateli, to wtedy znikną uprzedzenia, zahamowania? A miliony właścicieli będą funkcjonować także inaczej, jako obywatele?

Państwo polskie znalazło alibi, by obejść te dylematy. Są nimi wszelkiego rodzaju specustawy. Pozwalają w przyspieszonym tempie odzyskiwać od mieszkańców ich własność pod szczególnego rodzaju inwestycje kluczowe. I tak jest w przypadku wywłaszczanych białostoczan.

Niewątpliwie prawo nie jest po ich stronie, jest po stronie miejskich urzędników. Ale to nie oznacza, że zwalnia tych ostatnich od jakiejkolwiek pomocy ofiarom specustawy. I to pomocy wykraczającej daleko poza literalne jej zapisy. I czegoś więcej niż tylko minimalizmu, ograniczającego się doraźnie do zapewnienia schronienia przez owe 120 dni. Podejścia w duchu miękkiego prawa, które urzeczywistnia się tym, że najpierw załatwia się sprawy własnościowe (płaci się solidnie i niemal od ręki za przejęte mienie), a potem zaczyna budowanie drogi i burzenie domów.

Nie wspominając o tym, że w wielu wywłaszczanych przypadkach potrzeba też serca i zrozumienia, którego zabrakło urzędnikom z historii górnika Habryki.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny