Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miała męża marynarza. Taki związek to wyzwanie

Alicja Zielińska [email protected] tel. 85 748 95 45
Piotr w Gdyni przy swoim ukochanym statku.
Piotr w Gdyni przy swoim ukochanym statku.
Kiedy powiedział, że jest marynarzem, to pomyślałam, że nic nie będzie z tej znajomości. Przecież on pływa po całym świecie. A jednak okazało się inaczej. Pobraliśmy się i przeżyliśmy ze sobą szczęśliwie prawie pięćdziesiąt lat. Chociaż często byłam z dziećmi sama, nie zamieniłabym swego życia na inne - opowiada Walentyna Piecielska.

Poznaliśmy się w 1951 roku. Było lato, koleżanka, która pracowała w laboratorium mówi, że w sobotę jest zabawa w Pałacu Branickich, żebym poszła razem z nią. Pamiętam, nie bardzo mi się chciało, ale mama się odezwała z wyrzutem: Jak to, nie pójdziesz? Taka okazja, siedzisz w domu i czytasz tylko książki. No to poszłam. I był na tej zabawie Piotr. Poprosił mnie do tańca. Bawiliśmy się cały czas. Okazało się, że mieszkamy niedaleko. Ja na Wygodzie, a on przy Zwierzynieckiej. Nic jednak nie mówił, co teraz robi. Dopiero, jak mnie odprowadził nad ranem do domu, przyznał się, że jest marynarzem. I że w środę wypływa na rejs, przyjechał tylko na trzy dni na urlop. Zdziwiłam się bardzo. Byłam też niemile zaskoczona. Zapytał, czy może do mnie napisać list. Dałam adres, ale wzruszyłam ramionami: Pewnie, w każdym porcie masz dziewczynę. Pokręcił głową, że to tylko tak się mówi o marynarzach.

Wyjechał, a ja nie wiązałam z tą znajomością żadnych nadziei, nie wierzyłam, że coś z tego będzie. Ale od przeznaczenia nie uciekniesz, widać był mi pisany mąż marynarz, jak się śmiałam potem. Piotr niebawem przysłał miły list. Zaczęliśmy korespondencję. Zrodziło się uczucie, spotykaliśmy się, jak przyjeżdżał na urlop. Zostaliśmy narzeczeństwem. Po dwóch latach mi się oświadczył. Zaprosił do swojego domu i przedstawił mamie jako przyszłą żonę.
10 sierpnia 1953 roku pobraliśmy się. I znowu, jak przy zawieraniu znajomości, po trzech dniach musiał wyjechać. Dostał telegram, że jego statek wychodzi w morze i ma się stawić w jednostce w Gdyni. Sama musiałam zanieść tort weselny do ZUS-u, gdzie pracowałam. Trzy miesiące go nie było. Popłynął do Francji. Przyjechał w październiku, pobył tydzień, znowu w rejs, potem w grudniu przyjechał. A potem jak wypłynął, do Chin, to siedem miesięcy nie wracał.

Początkowo ja do niego jeździłam do Gdyni, jak przypływał z rejsu. Kwaterował w Domu Marynarza. Teraz a przedtem Gdynia to była duża różnica. Wtedy wyglądała jak wioska. Nieduża miejscowość, tyle że morze blisko i port. Kiedy się pojawiły dzieci, to nie było już możliwości takich wyjazdów.

I tak się toczyło to nasze życie od rejsu do rejsu. Jak dzieci się rodziły, a mam troje, dwóch synów i córkę, to przy narodzinach żadnego go nie było. Sławek, najstarszy urodził się we wrześniu, rok po ślubie, a mąż zobaczył go po miesiącu. Jest zdjęcie, jak sfotografował go malutkiego na stole.

Łatwo mi samej nie było. To nie to co teraz, że wszystko jest, wszystko można kupić, wtedy brakowało podstawowych rzeczy, trzeba było wystać w kolejce. Zwolniłam się z pracy, wtedy urlopów macierzyńskich nie było. Ale cóż, musiałam sobie radzić. Wiele razy święta spędzaliśmy osobno. On gdzieś daleko na morzu, ja z dziećmi tutaj. Teściowa szykowała wigilię czy śniadanie wielkanocne, przybiegała z talerzami. Bo mieszkaliśmy obok, przy Zwierzynieckiej.

Ja ja jednak nie narzekałam. Nawet żartowaliśmy oboje, że na odległość miłość jest lepsza. Bo się bardziej do siebie tęskni, bardziej się na siebie czeka. Lubił pisać, więc przysyłał piękne listy, pocztówki z całego świata. Opisywał rejsy, dokładnie podawał każdą miejscowość, gdzie płyną. Znałam trasy, siadałam z dziećmi nad mapą i patrzyłam, odnajdywałam te różne porty. Gdzie płynie, gdzie będzie, oj ileż to wieczorów spędziliśmy na takim podróżowaniu po morzach i oceanach.

Za to kiedy przyjeżdżał, to radość wybuchała ogromna, panowało święto w domu. Dzieci cieszyły się z prezentów. Wtedy czasy były trudne, w sklepach pustki, więc tata marynarz uchodził za świętego Mikołaja. Dostawał też częściowo pensję w dolarach, więc mogliśmy kupować w Baltonie różne rzeczy, to były specjalne sklepy z artykułami z całego świata.

Jak to się mówi, coś za coś. Miałam może lepiej niż inne kobiety pod względem zaopatrzenia, ale gorzej mi było na co dzień, kiedy musiałam sama sobie radzić z codziennymi problemami, z wychowaniem dzieci, kiedy on wypływał w rejsy. Był sternikiem, starszym marynarzem. Pływał dziewięć lat. Zaczął podupadać na zdrowiu i odszedł. Pracował potem 20 lat w Fastach.

Bardzo kochał morze. Wszystkie urlopy spędzaliśmy w nadmorskich miejscowościach. Nie chciał słyszeć o wyjeździe w góry. Liczyło się tylko morze. Mówił, że gdyby mógł, to pływałby całe życie i jeden dzień dłużej. Rozumiałam to. Ja też gdybym miała wybierać jeszcze raz, to chciałabym aby moje życie było takie same.

Mąż zmarł dziesięć lat temu. Akurat teraz 15 listopada minęła rocznica. Bardzo lubił pisać. Opisywał wierszem różne zdarzenia. Przejęłam po nim tę pasję i też piszę. Mam kilka grubych brulionów rymowanych zapisków. O wszystkim. O mojej ukochanej rodzinnej Wygodzie, o wspólnym życiu z Piotrem, i w ogóle o życiu. O tym, jak ono szybko minęło. Jak jedna chwila.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny