Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mężczyzna otruł teściową. Podłożył bombę. Chciał zabić całą rodzinę

Magdalena Kuźmiuk
To samo chciał zrobić z resztą rodziny.
To samo chciał zrobić z resztą rodziny. sxc.hu
38-letni Andrzej K. spod Białegostoku podawał swojej teściowej chlorek rtęci do jedzenia. Kobieta umierała w męczarniach. Mężczyzna próbował też otruć pozostałych członków swojej rodziny, w tym dwójkę małych dzieci. Śledczym nie udało się ustalić, dlaczego to zrobił.

To było zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem. Śledczy nie mieli żadnych wątpliwości. Takie historie na wokandę Sądu Okręgowego w Białymstoku trafiają niezwykle rzadko. Kilka dni temu prokuratura przesłała akt oskarżenia przeciwko Andrzejowi K. Zarzuca mu szereg przestępstw, w tym najcięższe - zabójstwo swojej teściowej, usiłowanie zabójstwa teścia, szwagrostwa - siostry jego żony i jej męża, a także dwójki ich dzieci. Andrzej K. nie przyznaje się. Uporczywie milczy.

Śledztwo w tej sprawie trwało dwa i pół roku. Prowadziła je Prokuratura Okręgowa w Białymstoku. W trakcie na jaw zaczęły wychodzić makabryczne fakty.

Janina i Hubert mieli dwie córki - Justynę i Jagodę. Gdy dziewczęta założyły rodziny, ojciec przepisał na nie dwie części swojej działki. Wspólnymi siłami postawili na nich dwa domy. Na świat przyszły wnuczęta. Relacje między rodzinami układały się dobrze. Aż do 2001 roku, kiedy w głowie Andrzeja, męża Jagody, miał zrodzić się morderczy plan zniszczenia rodziny. Doprowadzenia jej członków do śmierci.

Zaczęło się od anonimowego donosu do urzędu skarbowego. Dotyczył m.in. tego, że mąż Justyny - Paweł zatajał swoje zarobki, nielegalnie handlował złotem i alkoholem. W anonimie były też opisane rzekome niejasności dotyczące nowego domu, w którym zamieszali Justyna i Paweł. Małżeństwo musiało pokazywać w urzędzie różne dokumenty, zostali wnikliwie prześwietleni. W efekcie postępowanie umorzono. Nikt nie podejrzewał wtedy, że Andrzej ma z tym coś wspólnego.

Jesienią 2002 roku w stodole teścia oskarżonego wybuchł pożar. Pan Hubert parkował w niej samochód, który był mu potrzebny do pracy. Ogień zniszczył też ściany domu Justyny i Pawła. To postępowanie także umorzono, bo nie wykryto sprawcy pożaru.

Nikt nie przypuszczał, że mogło dojść do zbrodni

Wiosną 2004 roku pani Janina, matka Justyny i Jagody podupadła na zdrowiu. Często wymiotowała, miała biegunki, bóle brzucha. Nie mogła normalnie funkcjonować. Samo pójście do pobliskiego sklepu sprawiało jej trudności. Lekarze nie wiedzieli, co jej dolega. Kobieta miała dobre wyniki badań.

Pod koniec czerwca pani Janina pierwszy raz trafiła do szpitala. Rozpoznanie: ostre zapalenie błony śluzowej żołądka i jelit, wrzody żołądka, żylaki przełyku. Drugi raz - już w stanie śpiączki - na początku sierpnia. Główne narządy wewnętrzne przestały pracować. Lekarze stwierdzili obrzęk mózgu, zapalenie trzustki, marskość wątroby, niewydolne nerki.

Dwa dni później kobieta zmarła. Lekarze stwierdzili, że bezpośrednią przyczyną był zawał serca. Były wprawdzie podejrzenia zatrucia nieznaną substancją, jednak nikt nawet nie przypuszczał, że mogło dojść do zbrodni. Odbył się pogrzeb.

Kolejne nieszczęścia przyszły na początku 2006 roku. Któregoś dnia Justyna i Paweł wrócili do domu. Zastali niecodzienny widok. Z piętra spływały potoki wody. Woda dosłownie lała się po ścianach, zalewała mieszkanie. Okazało się, że przyczyną był uszkodzony wężyk od spłuczki w toalecie na piętrze. Remont mieszkania był bardzo kosztowny.

Niedługo potem popsuło się ich auto. Ustalono, że ktoś wsypał piasek do wlewu oleju do silnika. A w wigilię 2007 roku na strychu w domu teścia Andrzeja K. wybuchł kolejny pożar. A dwa lata później następny.

Początkowo domownicy tłumaczyli sobie, że to tylko splot nieszczęśliwych przypadków. Że tak po prostu bywa. Dopiero wiosną 2009 roku rodzina zaczęła nabierać podejrzeń co do Andrzeja K. i jego intencji. Stało się to po przedziwnym zdarzeniu w domu jego teścia. Akurat nocowali tam Justyna z mężem i dziećmi. W środku nocy kobietę obudził dziwny syk. Zobaczyła, że spod łóżka wydobywał się dym. Obudziła męża, który szybko wyniósł podejrzany pakunek z domu. Potem ustalono, że był to zapalnik domowej roboty, złożony m.in. z łatwopalnych substancji, żarówki, baterii i zegarka. Po tym zdarzeniu prokuratura wszczęła śledztwo.

Odkrycie mrożące krew w żyłach

Jesienią 2009 roku zupełnie przypadkowo Paweł, szwagier Andrzeja K. odkrył w swoim domu podejrzane kable i przewody. Okazało się, że były połączone z domem Jagody i Andrzeja. Paweł był bardzo zaskoczony, bo kiedyś były plany połączenia obu domów wewnętrzną linią telefoniczną, ale pomysłu nigdy nie udało się zrealizować. Brakowało pieniędzy.

Jak okazało się w śledztwie, Andrzej K. potajemnie zrealizował inwestycję. Mało tego. Podobne urządzenia do podsłuchiwania odkryto w miejscu pracy Andrzeja - w Zakładzie Poprawczym w Białymstoku. Były w pokoju dyrektora i kierownika administracji.

Śledczy przeszukali pomieszczenia, które zajmował Andrzej K. w pracy, a także jego dom. W pracy dokonali odkrycia, które miało zmrozić krew w żyłach jego najbliższych. Znaleziono podręcznik akademicki z toksykologii i wpływu trucizn na organizm ludzki. Wewnątrz zaznaczono niektóre fragmenty, powtykane kartki z zapiskami Andrzeja, a także faktury za zakup niebezpiecznych substancji w hurtowni, która zaopatrywała laboratoria. W komputerze oskarżonego zachowała się historia poszukiwań w sieci. Dotyczyły czasu działania na człowieka np. cyjanku, czy arszeniku.

Jak się później okazało, Andrzej K. postawił na rtęć. Według prokuratury, tak chciał wymordować rodzinę. W pomieszczeniach sypialni zajmowanych przez jego teścia i szwagrostwo biegli odkryli trujące opary. Śledztwo wykazało, że oskarżony wylewał ją tam co najmniej od początku 2005 roku. Przestał, bo zatrzymała go policja. Nie miał problemu z kupieniem trucizn. Faktury brał na swoją firmę świadczącą usługi elektryczne. Przy każdym zakupie musiał oświadczyć, że substancji nie wykorzysta wbrew prawu. Pisał, że posłużą do czyszczenia, czy dezynfekcji. To nie wzbudzało podejrzeń.

Śledczy zaczęli mieć złe przeczucia. Dokumenty m.in. z sekcji zwłok Janiny trafiły do biegłych toksykologów z Instytutu Ekspertyz Sądowych Krakowie. - Działała silna trucizna - stwierdzili i polecili dokonać ekshumacji zwłok. Tak też się stało. Kolejne badania wykazały obecność rtęci w narządach zmarłej. Dawka w sercu przekraczała od 50 do 800 razy dopuszczalną normę u osoby, która nie była narażona na działanie tego metalu. Biegli orzekli wprost: przyczyną śmierci Janiny było przewlekłe zatrucie rtęcią.

Z faktur, które policjanci odkryli w pracy Andrzeja K., wynikało, że mężczyzna kupił środek wykorzystywany w leczeniu takich zatruć. Prawdopodobnie sam go przyjmował.

Po zatrzymaniu Andrzej K. przyznał się tylko do założenia podsłuchu w gabinetach przełożonych. Tłumaczył, że zrobił to, bo chciał mieć dowody na korupcję szefów przy realizacji zamówień publicznych. To się nigdy nie potwierdziło.

Śledczym nie udało się ustalić, dlaczego Andrzej K. próbował zamordować swoich najbliższych. Być może z chorobliwej zazdrości, że teściowie faworyzowali Justynę, a nie jego żonę. Że szwagrostwu wiodło się lepiej.

Oskarżonego przebadali psychiatrzy. Nie stwierdzili choroby psychicznej. Uznali, że miał on zachowaną zdolność kierowania swoim postępowaniem i rozumiał znaczenie swoich czynów. Będzie mógł odpowiedzieć za nie przed sądem. Grozi mu dożywocie.

Imiona pokrzywdzonych zmieniliśmy.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny