Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marta Guśniowska: Zauroczona wschodnim stylem życia

Redakcja
Marta Guśniowska
Marta Guśniowska Wojciech Wojtkielewicz
Gdy, opuszczała Poznań powiedziała, by trzymali jej miejsce w teatrze, bo wyjeżdża na sezon, dwa, ale możliwe, że wróci. Tymczasem Marta Guśniowska w Białymstoku mieszka już prawie od dziewięciu lat.

Kurier Poranny: Dla Białegostoku porzuciła Pani Poznań. To było bolesne rozstanie?

Marta Guśniowska: Dostałam podwójną podpowiedź od losu. Od pewnego czasu pracę w Białostockim Teatrze Lalek proponował mi ówczesny dyrektor Marek Waszkiel. Poznaliśmy się chyba w 2005 roku na festiwalu w Opolu, gdzie był jurorem. Przyjechałam tam z Teatrem Animacji z Poznania i za moją pierwszą bajkę „Baśń o rycerzu bez konia” zgarnęliśmy sporo nagród. Nie byłam przekonana do podjęcia pracy w Białymstoku. Niekoniecznie się do tego kwapiłam, bałam się, że to tak strasznie daleko, nie znałam tych terenów i miasta, a w Poznaniu było mi bardzo dobrze. Ta decyzja dojrzewała we mnie dość długo. Był też taki moment, że na białostockim Wydziale Sztuki Lalkarskiej byłam na jakimś egzaminie i wówczas Białystok urzekł mnie także od strony artystycznej. W końcu Białostocki Teatr Lalek od lat jest uważany za najlepszy teatr lalek w Polsce, o czym nie wszyscy białostoczanie wiedzą. Pamiętam, jak aktorzy w Poznaniu opowiadali o Białymstoku i BTL-u, jak o jakimś legendarnym, niezwykłym miejscu i teatrze, w którym każdy chciałby być.

To co lub może kto w końcu Panią przekonał?

Kiedy dojrzewałam do decyzji o przeprowadzce, pojechałam w Bieszczady. Tam spotkałam znajomych z Akademii Teatralnej i pewnego bardzo przystojnego aktora, niejakiego Krzysztofa Bitdorfa. Okazało się, że Jemu również Marek Waszkiel zaproponował pracę w teatrze. To były dwie zupełnie niezależne propozycje. Od kiedy się poznaliśmy z Krzysztofem jeszcze przez rok zastanawiałam się, czy na pewno rzucić Poznań i pojechać do Białegostoku. Wtedy uznałam, że jeśli los daje takie podpowiedzi jak świetna praca w znakomitym teatrze i jeszcze pojawia się osoba, która okazuje się być drugą połową stwierdziłam, że nie spróbować i nie sprawdzić, to byłby wielki błąd. W Poznaniu powiedziałam, żeby trzymali moje miejsce, bo wyjeżdżam na sezon czy dwa, ale możliwe, że wrócę. Tymczasem w Białymstoku mieszkam już prawie od dziewięciu lat.

Jakie miała Pani wyobrażenie o Białymstoku i naszym regionie?

Urzekły mnie tu dwie rzeczy. Po pierwsze Akademia Teatralna. Zawsze wydawało mi się, że Poznań jest prężnym miastem kulturalnym, ale pomimo wielu świetnych teatrów lalkarstwo nie było tam - w owych czasach - najmocniejszą stroną. W Białymstoku zaś był świetny teatr i akademia, i mnóstwo inspirujących wydarzeń u osób. Duch teatru lalek cały czas się nad miastem unosi. Po drugie ujął mnie spokój. Dotychczas wydawało mi się, że to tylko frazes, że życie gdzieś toczy się wolniej. Wydawało mi się, że to tylko powiedzenie, że tu się mniej dzieje, bo to mniejsze miasto. A okazało się, że wcale nie, że tak jest naprawdę. Tu żyje się spokojniej, mniej stresowo, nikt się nie spieszy, ludzie mają czas na rozmowę, żyją zupełnie inaczej i inne rzeczy cenią w życiu. To mnie najbardziej urzekło. Do tego bardzo szybko się przyzwyczaiłam. Na początku było to dla mnie sporym zdziwieniem, że tutaj ludzie są bardziej otwarci, życzliwi, że jeśli ktoś pyta mnie „Co słychać?”, to naprawdę czeka aż mu odpowiem, że naprawdę go to interesuje. Na Zachodzie to zwykle była taka formułka, pretekst do luźnej rozmowy czy bardziej do tego, żeby się czymś pochwalić. Na Podlasiu ludzie naprawdę czekają na taką odpowiedź. To mnie zdziwiło i bardzo urzekło.

Od razu dostała Pani propozycję pracy, więc pewne nie było trudno się Pani przebić.

Byłam w dobrej sytuacji, bo nie jechałam tylu kilometrów w poszukiwaniu pracy, jak to się czasem zdarza - jechałam na zaproszenie. Miałam już pewne osiągnięcia, więc na pewno było mi łatwiej. Szybko zaprzyjaźniłam się z Markiem Waszkielem, do dziś się przyjaźnimy z nim i jego żoną, Haliną i wydaje mi się, że mamy bardzo zbliżone pojęcie współczesnego teatru lalek. Świetnie mi się z nim pracowało.

Jakie było Pani pierwsze wrażenie po przeprowadzce?

Bardzo dobre. Przyjechałam „na gotowe” - Krzysiek znalazł prześliczne mieszkanko w kamienicy przy ulicy Lipowej, blisko teatru, wiele osób z teatru, jak Rysio Doliński, Adaś Zieleniecki czy Zbyszek Litwińczuk bardzo ciepło mnie przyjęło - nie mówiąc już o życzliwości pań z Merino czy z PSS-u. Owszem, tęskniłam za rodziną i przyjaciółmi, ale tu pojawili się nowi przyjaciele i wielka rodzina Krzyśka, która mnie przygarnęła w trybie natychmiastowym.

W Białymstoku ma Pani swoje ulubione miejsca. Pisze Pani o nich w nowym poetycko-muzycznym przewodniku „Piosenki do zwiedzania”. Gdzie Pani lubi bywać?

Miejscem, w którym często można mnie spotkać jest Kawiarnia Teatru Lalek. Jest blisko teatru, a poza tym można tam spotkać fantastycznych ludzi. Jest tam też najcudowniejszy na świecie barman Piotruś, który zawsze na powitanie woła „Nareszcie w domu!”. To także przejaw wschodniej mentalności ludzi.

Uwielbiam park obok Pałacu Branickich, gdzie często spaceruję. Chętnie odwiedzam Praczki, psa Kawelina, przechadzam się po ogrodach Branickich. To są moje najukochańsze miejsca. Lubię też ryneczek. Celowo mówię ryneczek, ponieważ zawsze byłam przyzwyczajona do wielkiego starego rynku w Poznaniu z wielkimi kamienicami. Kiedy przeprowadziłam się do Białegostoku na początku bardzo mi tego brakowało, bo uwielbiałam pospacerować po uliczkach, pomiędzy kamieniczkami. Ale z czasem przyzwyczaiłam się też do białostockiego, mniejszego ryneczku. Tu jest fantastycznie, szczególnie latem kiedy jest mnóstwo ludzi i to miejsce autentycznie żyje. Niezwykłym dla mnie miejscem są także Bojary. Pamiętam, że opowiadałam znajomym z Poznania o tej niesamowitej dzielnicy jak z bajki. Nagle w środku miasta, wśród nowoczesnych budynków stoi drewniana, zapomniana chatynka, a po podwórku chadza sobie kurka. I to wszystko w śródmieściu! To mnie zafascynowało, w Poznaniu o czymś takim nawet nie mogłoby być mowy. W Białymstoku doświadczam pewnego pomieszania światów: z jednej strony nowoczesność, która przecież jest w każdym mieście, a z drugiej sentyment i poszanowanie dla historii, podlaskości, prostoty życia.

Mówi Pani o samych pozytywnych stronach Białegostoku. Ale na pewno są tu jakieś takie rzeczy, które Panią irytują, złoszczą.

Wyjazd pociągiem z Białegostoku. Pod tym względem jesteśmy bardzo zaniedbani. A przecież mieszka tu sporo ludzi, którzy dojeżdżają pociągiem do Warszawy czy gdziekolwiek indziej. Poznań pod tym względem jest dużo lepiej połączony, pociągi są szybsze, wygodniejsze. W Białymstoku jest tak, jakby ktoś ustalał połączenia w myśl zasady, że skoro tu się żyje spokojniej, to nikt się nie spieszy, a zatem szybkie pociągi również są zbędne. Zatem owszem na Podlasiu żyje się spokojniej, ale szybka i wygodna kolej potrzebna jest po to, ażeby móc szybko załatwić ważne rzeczy poza miastem i czym prędzej wrócić do domu i żyć spokojnie.

Swego czasu tak myślałam o Poznaniu, więc już nie lubię mówić „na zawsze”. Całe dorosłe życie spędziłam w Poznaniu, właściwie od dziecka byłam przekonana, że tam zostanę - widziałam już nawet gdzie będę mieszkać. Teraz mówię „nigdy nie mów nigdy”. Póki co w Białymstoku jest mi dobrze.

Nawet kiedy czasem wyjeżdżam na jakiś festiwal czy odwiedzić przyjaciół w Poznaniu, to już po kilku dniach zaczyna mnie irytować, że ludzie w sklepie czy taksówce są tacy oschli. Teraz mnie to denerwuje, a jeszcze 10 lat temu zupełnie tego nie dostrzegałam. Ale bez względu na to, co będę tutaj robić, gdzie bym nie podróżowała czy pracowała myślę, że Białystok, że Podlasie to takie miejsce, gdzie dobrze się wraca.

Szalenie podoba mi się Supraśl, gdzie właśnie kupiłam działkę. Marzy mi się by postawić tam domek, w którym będę ładować akumulatory. Najważniejsze to mieć swoje miejsce, do którego się wraca po tygodniu, dwóch, nawet miesiącu intensywniejszego życia. Wydaje mi się, że do tego nie ma lepszego miejsca niż Białystok i Podlasie w ogóle.

Czy jest coś białostockiego czy podlaskiego z czego trudno byłoby Pani zrezygnować?

Jest wiele takich rzeczy - ze spokoju, z przyjaciół, z pysznego jedzenia - w ogóle ze wschodniego stylu życia. Uwielbiam jeździć na festiwale teatrów lalek, do Opola czy Bielska-Białej, potem wracam pełna inspiracji i uwielbiam to, że wracam tu, na Podlasie, gdzie z przyjemnością przelewam nowe pomysły na papier.

Rozmawiamy przy okazji świąt. Dostrzega Pani jakieś różnice pomiędzy Wielkanocą na Podlasiu a w Wielkopolsce? Czy te różnice mocno Panią zaskoczyły, albo są nie do przyjęcia?

Wydaje mi się, na plus oczywiście, że na Wschodzie wszystko jest bardziej skupione na człowieku i na tradycjach. Bardzo mi się to podoba. Jestem zachwycona tym, że tutaj wszystko jest bardziej związane z tradycją, że się jednak bardziej docenia tę spuściznę, tradycję pokoleniową. Zachód Polski w pewnym momencie zachłysnął się tym jeszcze dalszym Zachodem. Przejmujemy pewne tradycje, które owszem są bardzo ciekawe, atrakcyjne, ale nie są nasze. Trochę zapomnieliśmy o naszych, moim zdaniem piękniejszych. Na szczęście - mam wrażenie - wracamy do naszych korzeni. W pewnym momencie zachłysnęliśmy się zagranicznym jedzeniem, słodyczami, wędlinami, a później okazało się że my mamy lepsze, zdrowsze rzeczy do zaoferowania. Na Podlasiu jedzenie jest smaczniejsze. Moi przyjaciele z Poznania proszą nas o przywiezienie kindziuka, palcówki, kiszki ziemniaczanej. Ja sama jestem jaroszką, jem ryby, ale nie jem mięsa - początkowo, te dziewięć lat temu trudno było mi się dostosować, bo tu jednak panuje kuchnia mięsna. W teatrze na przerwie chodzimy do pobliskiego baru na obiad. Pracują tam przemiłe, kochane panie, które już nas znają. Pamiętam nasze pierwsze kontakty, kiedy Krzyś zamawiał całą masę kotletów z wszelkimi dodatkami, a ja ziemniaki z warzywami - widziałam, że paniom jest mnie strasznie szkoda. Patrzyły na mnie, jakbym była chora, może z problemami żołądkowymi, zawsze chciały mi coś dorzucić do tych warzyw. Ludzie smacznie sobie jedzą, a tu przychodzi takie chuchro i wychodzi nienajedzone. Rozczulało mnie to bardzo. To właśnie przykład tego, co tu jest najpiękniejsze - życzliwość ludzka, wielkie serce i pyszna kuchnia.

Marta Guśniowska jest dramaturgiem w Białostockim Teatrze Lalek. Autorka m.in. „A niech to gęś kopnie!” „Bajki o deszczowej kropelce i tęczy”, „Baśni o Rycerzu bez Konia”, „Bazyliszek” , „Calineczka” , „Kopciuszek”, „ Królewna Śnieżka”, „Mała Syrenka”, „Pan Brzuchatek”, „ Pod-Grzybek” „Wąż”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny