Krzysztof Potaczała, jak rasowy reporter, staje po stronie pokrzywdzonych. Nie dla niego nienawistne „Łuny w Bieszczadach”, czy „Ogniomistrz Kaleń”. On widzi łuny wzniecane rękoma żołnierzy z orzełkami na czapkach. Podpalane chyże, ba nawet stogi siana. Żeby żaden upowiec nie miał gdzie się ukryć. I co tam rodziny, matki,ojcowie, maleńka dziatwa. Miała być banda UPA, a nie złapaliśmy ani jednego mężczyzny z bronią to postrzelamy sobie do kobiet i dzieci. Tak było w Zawadce Morochowskiej. 25 stycznia 1946 roku do Zawadki Morochowskiej wkroczył 120-osobowy oddział z 34 Budziszyńskiego Pułku Piechoty, paląc wieś i zabijając kilkudziesięciu mieszkańców, w tym kobiety i dzieci. Krajobraz po rzezi widziała na własne oczy urodzona w 1929 roku Maria Barniak. Widziała krew na polskich mundurach, jeden z żołnierzy się rozpłakał. Tego co zobaczyła w sąsiedniej wsi – nie zapomni do końca życia. Poprzebijane i postrzelane trupy mężczyzn, zadźganą ciotkę Anastazję trzymającą w objęciach półrocznego synka z oderżniętym kawałkiem buzi razem z językiem, wystające z okna nogi koleżanki (poznała ją po kolorowych, ręcznie robionych skarpetkach), trupy w studni, w kartoflach, na płocie. Z wydłubanymi oczami, uciętymi nosami. 90-letnia kobieta nie może tego zapomnieć.
A przecież do II wojny światowej wszyscy żyli zgodnie. Opowieści ofiar akcji „Wisła” wręcz rozczulają. Cyganie grali im po weselach, Żydzi pomagali leczyć dzieci, ba z jedną z rodzin tak zaprzyjaźnił się stary Żyd, że pozwalali mi modlić się u siebie w chacie, bo we własnym domu przeszkadzał mu w skupieniu rozgardiasz czeredy dzieciaków. Dopiero z wybuchem wojny nienawiść zaczęła narastać. Z jednej strony odżywały resentymenty samodzielnej Ukrainy, ale z drugiej, różnice etniczne wykorzystywali Niemcy. Do tego doszły polowania na Żydów, partyzantka, wzajemne donoszenie.
Ale piekło zaczęło się po wojnie. Nocami do chat mieszkańców Cisnej czy Baligrodu przychodzili i polscy partyzanci i upowcy. Leśni na przemian oskarżali Bogu ducha winnych wieśniaków o współpracę, a jednocześnie rabowali ich bez umiaru. Ba, żądali nawet wstępowania w ich szeregi, szczególnie kiedy wiedzieli, że młodzi lada dzień mogą być wcieleni do Ludowego Wojska Polskiego. „Kto twierdzi, że ci chłopcy mogli w porę uciec i nie plamić sobie sumień ludzką krzywdą, nie ma pojęcia o konsekwencjach dla rodzin” mówi Potaczale 10-letni wówczas Stefan Wisłocki.
Dziennikarz przypomina zbrodniczą działalność podpułkownika Jana Gerharda, późniejszego autora książki „Łuny w Bieszczadach”, która miała zohydzać działalność UPA w Polsce. Palił wsie, podpalał zabytkowe cerkiewki. Nie tylko on. W książce jest historyczne zdjęcie zgliszcz cerkwi wysadzonej w powietrze przez SB w Rajskiem jeszcze w roku 1980! Potaczała oddaje też głos na przykład Janowi Kułackiemu, ówczesnemu funkcjonariuszowi Głównego Zarządu Informacji LWP. Podczas akcji „Wisła” własnoręcznym podpisem decydował, kiedy zostanie odprawiony pociąg z wysiedleńcami. Wspomina nędze mieszkańców bieszczadzkich wiosek. I późniejsze poszukiwania w lasach bunkrów po UPA. I chyba jasne, że do dziś nie wszystkie naleziono i zlikwidowano, bo ich twórcy tajemnice zabrali do grobów. Są też wspomnienia upowców, którzy uciekli z sotni i dobrowolnie oddali się w ręce UB. Średnio musieli spędzić za kratami po 15 lat!
Wszyscy świadkowie tamtych strasznych czasów zgodnie twierdzą, że prawdziwe piekło w ich małych ojczyznach rozpętało się dopiero po wojnie. I niech to będzie przestrogą przyszłym pokoleniom.