Urząd mieścił się w dużym, drewnianym domu przy ul. Artyleryjskiej i przez dwa lata zajmował się szacowaniem mienia poniemieckiego.
Marek Jankowski
Niemcy w Knyszynie
"Pewna część (Niemców) nie podpisała słynnej Volkslisty - o ile znam takie przypadki, to nie skończyło się to większymi nieprzyjemnościami. Trzeba jednak przyznać, że chodziło o osoby w podeszłym wieku, które czuły się Niemcami, ale wiedziały, że podpisanie Volkslisty to swego rodzaju kolaboracja z hitlerowskim okupantem, a więc zdrada Ojczyzny, która ich przyjęła i ugościła... W innej sytuacji postawieni byli młodzi, w sile wieku. Dla nich podpisanie Volkslisty gwarantowało spokój własny, a zarazem bliższej i dalszej rodziny. Alternatywą było wywiezienie do obozu koncentracyjnego... Efektem podpisania Volkslisty było przymusowe wcielenie mężczyzn w szeregi Wehrmachtu, tak jak to stało się w przypadku słynnego dziadka Donalda Tuska. Znane są przypadki knyszynian, którzy, aby uniknąć obozu koncentracyjnego, musieli służyć na froncie wschodnim, choćby pod Stalingradem. Po wojnie pozostali w Niemczech.
Kto wie, czy nie dzięki nim i pozostałym przedstawicielom mniejszości niemieckiej, nie licząc zbrodni dokonanej na Żydach, Knyszyn w zasadzie poniósł niewielkie ofiary w ludziach w czasie ostatniej wojny...".
Marek Lesiewicz ("Nowy Goniec Knyszyński", nr 7 - najnowszy)
Prasa donosiła
"Dziennik Białostocki" 12 października 1931 roku na pierwszej stronie poinformował o wyjeździe Marszałka Piłsudskiego do Rumunii na kilkudniowy pobyt wypoczynkowy.
"Dr Wołczyński nie ma tym razem powodów do niepokoju. Jest ciepło, słońce grzeje i pan Marszałek nie zaziębi się w swoim lekkim gabardynowym płaszczu".
Na stronie lokalnej znalazło się kilka sensacyjnych wieści. Budżet miasta Białegostoku po stronie wydatków został obniżony o 500 tys. złotych, "ze względu na brak projektowanych wpływów" (trwał wielki kryzys!). Zlikwidowany został komisariat straży granicznej, a pana komisarza Empachera przeniesiono do Łomży.
Na korytarzu domu przy ulicy Suchej 7 Hiersz Sukiennik z Zabłudowa zmuszony był oddać strzał w górę (powietrze). Powód - napastowanie (!) przez dorożkarzy. W wojewódzkim mieście zanotowano dwa przypadki padnięcia bydła na karbunkuł, w tym jeden przy centralnej ulicy Szpitalnej 13.
I na koniec fragment apelu "Nieśmy pomoc bezrobotnym": Każda matka, niosąc strawę do ust swego dziecka, niech odczuje drżenie serca na myśl o głodnych dzieciach bezrobotnych i zaniesie im swoją ofiarę, a tem samem osuszy niejedną łzę".
Wizna w Rzymie
Wielu z nas pamięta Pałac Wenecki w Rzymie, ale czy kto widział znajdujące się w nim "dwa małe proporczyki z pąsowego aksamitu, każdy z dwoma haftowanymi herbami"? Są to herby ziem polskich: przemyskiej, sieradzkiej, chełmskiej i wiskiej.
"Wywieszane są na ścianie długiego korytarza, w którym mieści się zbrojownia".
(W. Wehr, Polskie pamiątki heraldyczne w Rzymie, Buenos Aires - Paryż 1966).
Smętnie można byłoby tę wiadomość spuentować pytaniem: A czy ktokolwiek w Rzymie wie, gdzie znajduje się Wizna?
Zaskakująca dramaturgia
Eugeniusz Popieliński przysłał z Gdańska fragmenty pamiętnika swego ojca Mariana, kierownika gorzelni w Pietkowie koło Łap, żołnierza Armii Krajowej o pseudonimie "Prawy".
Jest to tekst wart opublikowania, pozwala na uściślenie opisu bitwy pod Lizą Starą. Powraca też temat zdrajców.
Dziś chcę podać tylko konkluzję zawartą w nadesłanych materiałach: "Do znanych nazwisk 11 partyzantów, jednego nieznanego i rodziny lekarza Henryka Szemioty - poległych i rozstrzelanych w bitwie (i po niej) rozegranej 3 czerwca 1943 toku - trzeba dodać nazwisko Józefa Twarowskiego z Godzieb, gmina Wyszki, zamęczonego w Stutthofie.
Natomiast Marian Popieliński był dwukrotnie aresztowany przez żandarmerię za dostarczenie jodyny i spirytusu potrzebnych do leczenia rannych partyzantów. I dwukrotnie odzyskał wolność, a represje niemieckie dotknęły rodzinę donosiciela.
Powrócę do tego fascynującego dokumentu.
Czyżby V-2?
Chyba pod koniec czerwca lub na początku lipca 1943 roku, a było to na pewno w dniu święta kościelnego, byłem z bratem i kolegami w pobliskim lesie - wspomina Józef Milewski, wówczas czternastoletni mieszkaniec kolonii Kobylin-Latki koło Jeżewa.
Paśliśmy krowy i bawiliśmy się, gdy nagle usłyszeliśmy szum i zaraz potężny wybuch. Szybko skryliśmy się pod drzewa, myśląc, że to nalot. Kiedy wszystko ucichło, pobiegliśmy w to miejsce.
Zobaczyliśmy ogromny lej, mógł się w nim zmieścić mały domek. Na pobliskich polach leżały porozrywane części z tej bomby - okrągłe obudowy, chyba z aluminium, powyginane kawałki blach i rurki.
Baliśmy się kręcić się w tym miejscu i poszliśmy do domu. Po kilku godzinach przyjechali żandarmi i zbierali części z tej bomby.
Stanisław Maliszewski, także mieszkaniec tej kolonii, potwierdza ten potężny wybuch i dodaje, że jeden z pasących się w pobliżu koni stracił oko. Następnego dnia chłopcy poszli w tamto miejsce w poszukiwaniu części po bombie.
Pan Zygmunt, dużo młodszy brat Józefa, znalazł rozerwaną kostkę, z której wychodziły kolorowe przewody elektryczne, ale ta po latach gdzieś zaginęła. Dziś w tym miejscu nadal jest lej, już dużo mniejszy, wokół rosną drzewa i krzewy. Przy pomocy wykrywacza metali próbowaliśmy znaleźć ślady po tamtym wybuchu, nie udało się, choć pan Józef wskazywał dokładnie miejsca.
W znanych publikacjach o rakietach V-1 i V-2, które spadły na naszym terenie, nie wymienia się tej miejscowości. Niemcy prowadzili badania nad wieloma typami tzw. latających bomb.
Podobno też jedna z nich spadła koło wsi Brzeźnica niedaleko Brańska. Może tam pozostały jakieś szczątki?
Marek Jankowski
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?