Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Józef Kerszman - Lekarz, który uratował wzrok

Alicja Zielińska
Lekarz uratował wzrok
Lekarz uratował wzrok sxc.hu
Poznali się w szpitalu i odtąd żyli w wielkiej przyjaźni. Doktor Józef Kerszman uratował mojemu ojcu wzrok, a ojciec pomagał rodzinie doktora przetrwać koszmar wojenny w getcie - wspomina Zdzisław Jachimowicz.

Okazją do przypomnienia postaci znanego żydowskiego lekarza, stała się rozmowa z jego synem Gustawem, który przyjechał z Kopenhagi na Międzynarodowy Zjazd Białostoczan. - Kiedy czytałem, jak Gustaw Kerszman opowiadał o swojej rodzinie, to się wzruszyłem i stanęły mi przed oczami tamte wydarzenia sprzed 70 lat, gdy jego ojciec z wielkim oddaniem ratował oczy memu ojcu, a potem traktował jak swego przyjaciela - mówi z dumą Zdzisław Jachimowicz.

Rodzina Kerszmanów była wielce szanowana w Białymstoku. Okulista Józef Kerszman specjalizował się w chirurgii oka, udzielał się również społecznie. Żona Anna była nauczycielką, a jej ojciec Józef Zeligman w 1922 roku założył gimnazjum, które wkrótce zyskało opinię najlepszej szkoły w mieście. Po napaści Związku Radzieckiego na Polskę, 17 września 1939 roku, szkoła została zajęta przez żołnierzy sowieckich, dyrektora Zeligmana aresztowało NKWD.

Józef Kerszman pracował w szpitalu przy ul. Warszawskiej. I tu poznał go mój ojciec - opowiada pan Zdzisław. - Tata był maszynistą. W 1940 roku, za okupacji sowieckiej podczas naprawy parowozu opiłek metalu wbił mu się w gałkę oczną. Po długotrwałym, bezskutecznym leczeniu ambulatoryjnym został skierowany do szpitala przy ul. Warszawskiej. Szpital ten nazywano żydowskim. Na pierwszym piętrze znajdował się oddział okulistyki kierowany przez doktora Józefa Kerszmana. Na izbie przyjęć, gdy tacie zdjęto opatrunek, usłyszeliśmy z ust doktora jedno słowo: partacze. Tata spodziewał się najgorszego. Ale doktor stwierdził, że oko nie zostanie usunięte, postara się je wyleczyć. Przeprowadził pięć operacji, dopiero po trzeciej nastąpiła poprawa i doktor Kerszman powiedział: wygraliśmy. To rzeczywiście był ostatni moment, bo jak się okazało, niewiele brakowało, a tata by przestał w ogóle widzieć.

To był bardzo dobry lekarz i wspaniały człowiek. Życzliwy, serdeczny. Bardzo oddany pacjentom, poświęcał się im bez reszty, do późnych godzin wysiadywał w szpitalu. Pamiętam w sylwestra zezwolił na odwiedziny do godz. 21, siedzieliśmy z mamą u taty w sali. Pod koniec dyżuru doktor złożył wszystkim życzenia noworoczne.

Nowy, 1941 rok okazał się tragiczny dla ludności żydowskiej. Po agresji niemieckiej na Związek Radziecki, do Białegostoku ponownie weszli Niemcy. Żydów stłoczono w getcie. Doktor Kerszman nadal pracował w szpitalu, ale widać było po nim, jak bardzo przeżywa i martwi się o swoich bliskich.
W 1942 roku tata znowu trafia na okulistykę. Tym razem nie ma już ratunku, trzeba usunąć gałkę oczną. Po operacji doktor Kerszman przypisuje mu protezę. Na stronie aryjskiej jednak nie można jej kupić. Dzięki staraniom pana doktora tata otrzymuje przepustkę do getta i tam przy jego pomocy nabywa taką protezę. Jest bardzo dobra, prawie identyczna jak naturalne oko. Jakiś czas później, podczas jednej z wizyt kontrolnych pan doktor prosi tatę o zorganizowanie transportu przydziałowego drewna na teren getta, na ul. Nowy Świat 7. Pod tym adresem mieszkała jego rodzina. Daje przepustkę na wjazd wraz z asygnatą na drewno. Miałem 11 lat, a pamiętam dokładnie ten dzień, jesienny, deszczowy, jak zajechałem z tatą i furmanem na teren tartaku. Na dno furmanki położyliśmy warstwę drewna, następnie worek z grochem i fasolą, dwie osełki masła, połetek wędzonego boczku. Przykryto to drewnem. W getcie panował straszny głód. Specjalnie wybraliśmy się w tak brzydką pogodę, aby uniknąć szczegółowej kontroli przy bramie wjazdowej, na ulicy Jurowieckiej. I rzeczywiście, sprawdzono nas pobieżnie. Udało się bezpiecznie wjechać na teren getta i przekazać wszystko rodzinie doktora Kerszmana. A tata podczas tego pobytu kupił protezę.
Chcę podkreślić, że ja osobiście, także byłem pacjentem doktora Kerszmana. Podczas szczeniackich wygłupów kolega chciał mi podsunąć pod nos fiolkę z amoniakiem, ja zaś zasłaniając się ręką, uderzyłem w fiolkę i część zawartości prysnęła mi na twarz oraz do oka. Pieczenie i łzawienie było straszne. Bojąc się iść do domu, zaczęliśmy z kolegą przykładać kompres z zimnej wody. Po nieprzespanej nocy na drugi dzień poszedłem z mamą do szpitala. Pan doktor po założeniu opatrunku, dał mi reprymendę za wygłupy, a następnie pochwalił za przykładanie kompresu z zimnej wody, bo to powodowało rozcieńczenie roztworu amoniaku i niedopuszczenie do zapalenia oka.

Niestety los doktora Kerszmana był tragiczny. Przed ostateczną likwidacją białostockiego getta w 1943 r. udało mu się z żoną i synem przejść na aryjską stronę. Ktoś załatwił im fałszywe papiery. Wyjechali do Warszawy. Tu jednak, w dwa miesiące później wydał ich szmalcownik. Józef Kerszman został rozstrzelany przez Niemców. Jego syn Gustaw i żona Anna się uratowali, ponieważ przez przypadek mieli dokumenty na inne nazwisko.

- Żałuję bardzo, że nie mam żadnej fotografii doktora. Bo był on dla nas jak ktoś najbliższy z rodziny - dodaje pan Zdzisław, przeglądając stare, naznaczone historią i sentymentem zdjęcia swojej rodziny. A ciekawe są te dzieje. Dziadek Konstanty Jachimowicz był tkaczem. Kiedy zaczął pracować w fabryce tkanin Moesa w Choroszczy, wyjechał z żoną z Białegostoku. Osiedlili się we wsi Rogowo, żeby było bliżej chodzić do fabryki. Mieli pięcioro dzieci: trzy córki i dwóch synów.

- Na początku 1905 roku dziadek z babcią zdecydowali się wrócić do Białegostoku, dziadek dalej pracował we włóknie, ale już w fabryce Beckera. Zamieszkali na Bojarach. Tu doczekali niepodległości. Dwaj ich synowie wstąpili do wojska. Podczas wojny z Sowietami w 1920 roku Wacław, mój ojciec walczył na froncie w okolicach Wilna. Będąc przejazdem u rodziny pod Radzyminem został ranny. Trafił do szpitala w Kutnie. Tam poznał młodą sanitariuszkę, która z rodziną właśnie tutaj została ewakuowana z Wilna. Młodzi zakochali się w sobie i wkrótce wzięli ślub w białostockiej farze. W 1939 roku tata został zmobilizowany do wojska, do 121 pułku saperów kolejowych w Wilnie. Ale ponieważ był maszynistą z zawodu, to został w Białymstoku i woził transporty wojskowe. I w tych okolicznościach właśnie doszło do wypadku.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny