Przeprosin nie będzie - taki werdykt wydał Sąd Okręgowy w Białymstoku, który rozpoznawał sprawę o naruszenie dóbr osobistych Kamiński kontra Wasilewski. Prokurator IPN żądał od byłego opozycjonisty, aby dodatkowo zapłacił 5 tysięcy tytułem nawiązki. Sąd oddalił powództwo, bo - jak wynika z uzasadnienia - art. 54. konstytucji gwarantuje opozycjoniście prawo do wyrażania poglądów, a innym do informacji. Wyrok jest nieprawomocny.
Kurier Poranny: Przegrał Pan proces z białostockim opozycjonistą. Krzysztof Wasilewski, przewodniczący Klubu Więzionych, Internowanych i Represjonowanych, nie musi Pana przepraszać za oskarżenia, że w latach 80. był Pan po innej stronie barykady niż on. Nie jest Pan zadowolony z wyroku.
Jerzy Kamiński: Nie jestem. I pewnie zapyta Pani, czy będę składał apelację. Ale jeszcze nie wiem. Prawdę mówiąc, jestem tą sprawą zmęczony. To wszystko zaczęło się dwa lata temu, w pewnym szczególnym dla tych spraw czasie. A dzisiaj mamy rok 2009 i zastanawiam się, czy należy do tamtych historii wracać.
Opozycjonista powiedział, że kiedy w 1984 roku przyszedł do prokuratury się ujawnić i skorzystać z amnestii, Pan przyjął go w gabinecie, do którego wpadli funkcjonariusze Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa. Zachowywali się wobec niego napastliwie, on domagał się od Pana, aby ich wyprosić, kilka razy. W końcu tak się stało. I ten opozycjonista pyta, czy taki prokurator, dyspozycyjny, ma moralne prawo pracować w IPN? A Pan podaje go do sądu. Co chciał Pan przez to osiągnąć?
- Chciałem zwrócić uwagę na tak zwaną dziką lustrację. Że nie można wyciągać pochopnych wniosków i formułować oskarżeń pod adresem ludzi tylko dlatego, jak w moim przypadku, że podpisałem się pod decyzją o amnestii dla pana Krzysztofa Wasilewskiego. W Internecie na mocy ustawy można sprawdzić, że nie byłem współpracownikiem SB.
Ale w czasie procesu nie zaprzeczył Pan. Nie powiedział: To nie ja byłem tym gorliwym asesorem, ja tylko podpisałem się pod, pozytywną zresztą dla opozycjonisty, decyzją. Pan powiedział, że nie pamięta.
- Ja starałem się podczas tego procesu pewne rzeczy sobie przypomnieć. I dzisiaj z całą pewnością mogę powiedzieć, że w tym gabinecie to nie byłem ja. W prokuraturze w 1984 roku pracowało co najmniej 10 młodych mężczyzn. Zasadą było, że interesantów przyjmuje prokurator dyżurny, więc teoretycznie ja też nim mogłem być.
Ale Pana podpis widnieje na...
- Proszę dać mi skończyć. Gdybym przesłuchiwał kogoś, a w tym czasie przyszli do pokoju jacyś funkcjonariusze z Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa, a ja bym ich wyautował, mówiąc kolokwialnie, to musiałbym to pamiętać. Opieram się na tym, co mówił pan Krzysztof Wasilewski, że ten prokurator w końcu wyprosił ich z gabinetu. Ja wtedy nadzorowałem IV komisariat, to pewnie szef mi potem tę sprawę przydzielił, już po wizycie pana Wasilewskiego w prokuraturze. Miesięcznie załatwiałem 50-60 spraw. I ja to postanowienie o zastosowaniu amnestii napisałem i podpisałem. Podjąłem decyzję, zgodnie z prawem należało zastosować amnestię i tak zrobiłem. I mamy rok 2007, i przychodzi pan Wasilewski do IPN zobaczyć swoją teczkę. Dowiaduje się, że nic nie ma. On pokazuje decyzję o amnestii podpisaną przeze mnie. Dowiaduje się, że ja pracuję w IPN. Nie posądzam tego Pana o złe intencje, mógł pomyśleć sobie różne rzeczy.
Dlaczego poszedł Pan do sądu?
- Czułem się zniesławiony. Tymi pomówieniami, że bezprawnie działałem w stanie wojennym, że współpracowałem z SB, takie doniesienia też były w prasie. Funkcjonariuszem publicznym się bywa, ale nazwisko się ma jedno. A tutaj występuję jako osoba, która wpuściła do gabinetu ubeków.
Skoro mówi Pan, że to nie Pan był tym dyżurnym prokuratorem, to nie mógł Pan odnaleźć tych osób, tych funkcjonariuszy i zapytać, kto przesłuchiwał pana Wasilewskiego?
- (śmiech) Ja ich nie znam. Pani mówi tak, jakbym miał do nich w notesie telefon. Nie, nie robiłem takich zabiegów, nie było mi to w głowie.
Ale Pan, jako prokurator IPN, powinien być wyczulony na poczucie krzywdy opozycjonistów. W sądzie powiedział Pan: ten klub sporządził listę prokuratorów i sędziów i chce ich ukarania.
- I to jest ok! Ale co innego przynieść do IPN listę i prosić o wyjaśnienie swoich podejrzeń, a co innego organizować w takiej sprawie konferencję prasową. Mi chodzi o mechanizm takiej dzikiej lustracji. Że jeśli ktoś podpisał się pod jakąś decyzją procesową, to nie jest to jednoznaczne, że jest zbrodniarzem komunistycznym. Że skoro podpisał postanowienie i dotyczyło ono działacza, to nie oznacza, że współpracował.
Zna Pan sędziego lub prokuratora, który poniósł konsekwencje za swoje bezprawne zachowanie?
- Z żyjących nie. Spotkałem się ze sprawami osób, wobec których umorzono postępowanie z powodu ich śmierci.
Ma Pan moralne prawo pracować w IPN?
- Tu jestem absolutnie czysty. W żadnych sprawach nie mataczyłem, nie postępowałem niegodnie. Ja będę się nawet chwalił. Uważam, że jestem najbardziej ofensywnym prokuratorem w IPN, chociaż nie mam żadnych zastrzeżeń do pracy kolegów.
Ofensywnym? Czyli jakim?
- Tym, który ma na koncie postawienie zarzutów Mirosławowi Milewskiemu, udało mi się sformułować zarzuty wobec byłego szefa Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa w Sokółce, doprowadziłem do skazania Aleksandra Omiljanowicza.
Jak pracuje się Panu w IPN po tej historii? Miał Pan kłopoty?
- W komisji nie, ale w całej instytucji tak.
Koledzy?
- Koledzy mi współczuli.
Wzywano Pana na dywanik?
- Na dywanik wezwano mnie jeszcze w styczniu 2007 roku. Usłyszałem: Mamy informacje, że przeciwko Panu są pewne materiały. Jakie? - zapytałem. Niczego się nie dowiedziałem.
Jak wtedy człowiek się czuje?
- Nie jest to stan przyjemny. Ktoś powie, coś na ciebie mamy, więc zastanawiasz się, co? To nie jest stan jakiejś nerwowości, ale niewiedzy, a niewiedza jest rzeczą przykrą. Natomiast w swoim sumieniu wiedziałem, że nie zachowałem się nigdy jakoś podle.
Gdyby doszło do prawdziwego rozliczenia sędziów i prokuratorów z tamtych czasów, to wszystko byłoby jasne.
- Byłem i jestem zwolennikiem zasady, że każdy ma dostęp do dokumentów złożonych w IPN, ale ograniczonego posługiwania się nimi w życiu publicznym. Ważne są dobre osobiste innych ludzi. Dlatego nadal nie wykluczam tego, że złożę apelację od tego wyroku.
Przecież podał Pan na koniec rękę opozycjoniście na zgodę.
- Przegrałem sprawę, więc uważałem, że należy podać rękę temu, kto zwyciężył. Uważałem, że tak powinienem się zachować. Nie oznacza to, że pogodziłem się z wyrokiem.
Dziękuję za rozmowę.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?