Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jarosław Bogusławski - Ojca znam tylko z fotografii

Alicja Zielińska [email protected] tel. 085 748 95 45
Rodzice pana Jarosława tuż przed wojną:  Kazimierz Bogusławski  w mundurze oficerskim  i mama Antonina, z domu Pasikoska. 1983 rok. Jarosław Bogusławski w Katyniu, przed tablicą z nieprawdziwym napisem, że oficerów polskich zabili hitlerowcy.
Rodzice pana Jarosława tuż przed wojną: Kazimierz Bogusławski w mundurze oficerskim i mama Antonina, z domu Pasikoska. 1983 rok. Jarosław Bogusławski w Katyniu, przed tablicą z nieprawdziwym napisem, że oficerów polskich zabili hitlerowcy.
Ojciec był w niewoli w Starobielsku, ale mama wierzyła, że się uratował. Kiedy poszedł na wojnę, miała 28 lat, tata 29. Ja zaledwie trzy tygodnie.

Poznaliśmy się 1 września 1937 roku w Bakałarzewie, gminnym przygranicznym miasteczku. Był początek roku szkolnego, po wysłuchaniu mszy świętej przedstawiliśmy się sobie. Pełniliśmy obowiązki kierownicze szkoły powszechnej. Ja w Rudzie koło Raczek, on w Kamionce Starej. W narzeczonym pociągała mnie wówczas jego bezmierna dobroć, głęboki patriotyzm i wielkie umiłowanie ojczyzny.
Ślub nasz odbył się 1 października 1938 roku w kościółku bakałarzewskim. Niecierpliwie wyczekiwaliśmy księdza Jałbrzykowskiego. Przyszedł i przepraszał nas, że nie mógł się oderwać od radia, bo słuchał informacji o powrocie Zaolzia do Polski. Radość nasza była wielka, że to właśnie coś tak ważnego zdarzyło się w dniu naszego ślubu. Jakże inaczej, podnioślej brzmiały słowa wypowiadanej przysięgi małżeńskiej "Biorę ciebie za męża i ślubuję aż do śmierci"...

W marcu 1939 roku mąż dostał nominację na porucznika rezerwy, był wówczas w 41. pułku piechoty imienia Piłsudskiego w Suwałkach, od 1 października miał być włączony do służby czynnej tego pułku. 3 sierpnia urodził się nasz syn Jarosław. Byliśmy tacy szczęśliwi, mieliśmy wielkie marzenia. Ale sytuacja z Niemcami stawała się nie do zniesienia. 25 sierpnia mąż został zmobilizowany. Ubrał się w mundur galowy, oficerski. Zapytałam nieśmiało, czy nie lepiej, gdyby włożył na drogę jakiś pułkowy drelich. Odpowiedział, że w razie czego będzie mógł elegancko zameldować się Panu Bogu... Nasz synek miał wtedy zaledwie trzy tygodnie...
Po wojnie swój żywot rozpoczęłam od poszukiwania męża. Napisałam do Czerwonego Krzyża, do tureckiego Półksiężyca. Odpisano mi, że taki na liście zaginionych nie figuruje. Taką samą odpowiedź otrzymałam z Anglii. Wiedziałam o mordzie polskich oficerów w Katyniu. Jeszcze podczas okupacji, kiedy sprawę nagłośnili Niemcy. Trudno mi jednak było uwierzyć, że tę zbrodnię popełnili Sowieci. Obwiniałam Niemców. Łudziłam się nadzieją, że mąż tam nie zginął, bo wśród nazwisk podanych w gazecie go nie było...

Do dziś, korzystając ze wszystkich środków poszukiwań - radia, telewizji, prasy - nie odnalazłam męża. A przecież mam niezbite dowody jego pobytu w obozie jenieckim w Starobielsku. Pragnę tylko, by moi wnukowie, Tomasz i Paweł, mogli położyć wiązanki kwiatów wraz z modlitwą w miejscu, gdzie się znajdują prochy ofiar stalinowskiej okrutnej zbrodni...

- Ostatnią kartkę ze Starobielska ojciec wysłał w kwietniu 1940 roku - opowiada Jarosław Bogusławski. - Wiedziałem o wszystkim, mama tylko przestrzegała, żebym nie opowiadał o tym nikomu. Ale jako student Politechniki Warszawskiej w 1956 roku, napisałem list do Chruszczowa. Tak! W naiwności swojej sądziłem, że po śmierci Stalina w Związku Radzieckim zmieniło się już na tyle, że ktoś mi odpowie, gdzie zginął mój ojciec. Podałem adres akademika, oczywiście żadnej odpowiedzi nie dostałem. Szczęście, że bezpieka mną się nie zainteresowała.
Wiele lat później, kiedy pracowałem na budowach w Związku Radzieckim, postanowiłem, że muszę pojechać do Katynia. I taka okazja się nadarzyła. Dokładnie 9 stycznia 1983 roku. Byłem wtedy w Nowopołocku. Miałem z kolegami jechać do Moskwy w sprawie kontraktu. Przed wyjazdem przyszedł pułkownik KGB, nasz opiekun (byli tacy wszędzie) i mówi: Ty, Jarosław, powinieneś zajechać do Katynia. Zdziwiłem się, że wiedział o moim ojcu. Ale na tyle był ludzki, że wytłumaczył, jak jechać, by nie zatrzymała nas milicja. Na bazarze w Smoleńsku kupiłem kwiaty. Dojechaliśmy do Katynia. Przeskoczyłem płot. Zobaczyłem tablicę postawioną przez Sowietów, na niej napis "Ofiarom faszyzmu, oficerzom polskim rozstrzelanym przez hitlerowców w 1941 roku". Taki właśnie, z błędami. Popłakałem się, bo ja przecież znałem prawdę. Położyłem kwiaty. Kolega po kryjomu robił mi zdjęcia, potem bał się przewozić kliszę.

Drugi raz byłem w Katyniu we wrześniu 1989 roku, kiedy stał już pomnik z prawdziwym napisem, zrobiony przez Polaków.

Ale tam nie ma prochów mego ojca. Jeńców ze Starobielska rozstrzeliwano pod Charkowem i pod Kijowem. Nie wiadomo, gdzie tata spoczywa. Udało nam się tylko ustalić, że figurował na liście pod numerem 71. Prawdę o mordzie polskich oficerów poznamy dopiero, jak Moskwa zgodzi się otworzyć archiwa KGB. Mama zmarła w 1995 roku. Do końca łudziła się, że ojciec ocalał, że może został wywieziony na Syberię i dlatego nie mógł wrócić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny