MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Inga Błażewicz zawsze podróżuje sama

Agata Sawczenko [email protected] tel. 85 748 96 59
W Islandii wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Wysiadasz z samochodu i już jesteś koło wulkanu. – Nagle zaczyna ci się wydawać, że wszystko tu jest twoje – mówi Inga Błażewicz.
W Islandii wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Wysiadasz z samochodu i już jesteś koło wulkanu. – Nagle zaczyna ci się wydawać, że wszystko tu jest twoje – mówi Inga Błażewicz. Archiwum prywatne
Japonia, Nepal, Indonezja, Kuba. Inga Błażewicz potrafi zorganizować wyprawę niemal w każde miejsce na świecie. Woli jednak podróżować sama. - Wtedy poznaję wszystko z tej drugiej, prawdziwej strony - tłumaczy.

W dzieciństwie zjeździła z mamą niemal całą Polskę. Już w liceum zaczęła podróżować sama.

- Miałam wtedy bzika na punkcie zamków średniowiecznych. Postanowiłam, że zobaczę je w Polsce wszystkie - uśmiecha się Inga Błażewicz.

Brała więc w kieszeń - na dzisiejsze pieniądze - jakieś 100 czy 200 złotych i jechała z koleżanką na dwutygodniowe zwiedzanie. Rozbijały namiot pod zamkiem, spały w schroniskach. Zawsze udawało się zobaczyć to, co sobie założyły.

Kilka lat później, już na studiach, Inga pojechała na zorganizowaną wycieczkę objazdową po stolicach Europy.

- Skusiła mnie niska cena i trasa: zamki nad Loarą. Ale przekonałam się, że zorganizowane wycieczki nie są dla mnie - wspomina. Bo wszystko było tam nie tak, jak sobie wymarzyła. Za mało czasu na prawdziwe zwiedzanie, za dużo na zakupy. A na koniec - gdy w planach było trzydniowe kempingowanie - kierowcy kazali im pakować się dwa dni wcześniej.

- Część z nas się zbuntowała: nie jedziemy - opowiada Inga. Na wycieczce zostali do końca, a biuro podróży musiało przysłać po nich jeszcze jeden autokar.

- Ale to wtedy postanowiłam: nigdy więcej - mówi.

Od tego czasu sama sobie organizuje wyjazdy. Podróże stały się jej pasją. Zwiedziła już kawał świata. Była w Japonii, Islandii, na Kubie, w Nepalu. Do Indonezji pojechała zobaczyć smoki z Komodo. Nie udało się, więc Inga wierzy, że pojedzie tam kiedyś jeszcze raz. Była też w większości krajów europejskich. Dziś śmieje się, że wyjazd do Europy to żadna podróż. Zachwyciły ją Łotwa i Estonia, zwłaszcza Tallin.

Inga podróżuje tak od sześciu lat.

- Jak wybieram kierunek podróży? - Zwykle czekam, a jakiś kraj do mnie przemówi - uśmiecha się.

Czasem wystarczy, że coś przeczyta, obejrzy w telewizji czy zobaczy zdjęcia. Czasem pretekstem do wyjazdu jest poznanie ciekawej osoby z jakiegoś kraju. Gdy decyzja o kierunku podróży jest już podjęta, zaczynają się przygotowania: wertowanie przewodników, forów internetowych, sprawdzanie cen biletów i jeśli jest to możliwe - rezerwacja noclegów. Czasem - montowanie dobrej ekipy.

- Bo są kraje, gdzie bez zaufanych, sprawdzonych ludzi nie ma sensu jechać - tłumaczy Inga. - Na przykład jadąc na Islandię, trzeba mieć co najmniej cztery, pięć osób, z którymi się wynajmie samochód, żeby objechać całą wyspę. Muszą to być ludzie, z którymi człowiek się dogada i wytrzyma dwa tygodnie w samochodzie.

Inga na wyjazdach rzadko leży na plaży.

- Na Kubie byłam dwa tygodnie, a plażowaliśmy tylko pół dnia - śmieje się. Szkoda czasu, tyle jest do zwiedzania, oglądania. I załatwienia. Kuba to kraj niespodzianek. Autobus, który miał według rozkładu odjechać o wyznaczonej godzinie wcale nie przyjechał, albo został odwołany. I trzeba szukać innej możliwości podróży. Zawsze się coś dzieje.

Dzięki podróżom Inga jest już niemal mistrzynią pakowania. Pamięta, by zawsze wziąć ze sobą leki, przewodniki i minimalny zestaw ciuchów adekwatny do danego kraju.

- W najgorszych warunkach można wejść w koszulce pod prysznic i ją uprać - zapewnia.
Podróżowanie dla Ingi to oczywiście poznawanie świata. Ale też nauka innego patrzenia na świat, na zasady nim rządzące. Jej opowieści to rzadko kiedy opis zabytków, konkretnych miejsc. To raczej kompilacja odczuć, obserwacji. Inga opowiada o poznanych ludziach, obyczajach, co ją w danym kraju zadziwiło, a co zachwyciło.

- Te wszystkie nasze reguły, zasady moralne, które sobie ustalamy, są kwestią umowną. Każdy żyje inaczej. Na przykład na Kubie kobieta może mieć pięcioro dzieci, każde z innym mężczyzną, i nikt jej nie odsądzi od czci i wiary. U nas niekoniecznie by to przeszło.

Albo historia usłyszana od chłopaka z Borneo. Opowiadał mi, że jego babcia jakiś czas temu zmarła. A u nich pogrzeb jest tak ważną imprezą jak ślub. Nie można kogoś pochować bez fanfarów, bez całego blichtru. Więc babcia zmumifikowana leżała w swoim pokoju na stoliku i czekała, aż rodzina zbierze kasę i będzie można zrobić superpogrzeb. Oni przy tym stoliku jedli, grali w karty, normalnie żyli. Po takich historiach człowiek naprawdę nabiera dystansu. I to jest główna rzecz, którą uwielbiam.

Na pierwszą wielką wyprawę Inga ruszyła do Japonii. Marzyła o tym bardzo długo. A w końcu koleżanka kupiła jej w prezencie bilet.

- Byłam przeszczęśliwa - Indze jeszcze dziś błyszczą oczy, gdy sobie przypomina tę chwilę. Opowiada, że ta podróż wymagała wielu przygotowań. Po pierwsze - przez rok uczyła się japońskiego. - Żeby się dogadać choćby z kierowcami taksówek - mówi. Ważne też było poznanie najważniejszych zasad dobrego wychowania, które obowiązują w Japonii. - Bo tam popełnienie faux pas wcale nie jest wyczynem - śmieje się. Kto by pomyślał, że w restauracji można siorbać, a już wysmarkanie nosa w chusteczkę w miejscu publicznym to wstyd i hańba? Albo że nawet wchodząc do sklepu trzeba nakładać kapcie? Kapcie w Japonii są zresztą wszędzie. Nawet wchodząc do łazienki, trzeba nałożyć te specjalne - łazienkowe, swoje ustawiając w równym rządku przed drzwiami. No i nie można zapomnieć, że ich noski muszą być skierowane w odpowiednią stronę.
- Nie mogłam się też nadziwić, dlaczego wszyscy na ulicy ode mnie uciekają albo machają na mnie rękami jak na jakąś pszczołę. Okazało się, że za blisko podchodzę i za szybko mówię - wspomina Inga. Kilka razy chodziła z koleżanką na największe skrzyżowanie w Tokio. - To bardzo fajne przeżycie - uśmiecha się. - Jak zapalają się światła, to wszyscy na raz idą. Zasada jest taka, że trzeba cały czas iść prosto, patrzeć przed siebie, na nikogo z boku, nie robić żadnych ruchów w bok. I wtedy jakimś cudem się przechodzi. A nie daj Boże zaczniesz się rozglądać i zrobisz choćby pół kroku w bok, to już wpadasz na ludzi i się obijasz - śmieje się. Inga potrafi godzinami opowiadać o Japonii. Życie tam wcale nie jest bajką, ludzie wcale nie są tacy bogaci, jak nam się wydaje. - Niesamowity jest też duchowy wymiar Japonii, ta buddyjska jej strona - dodaje.
Niesamowite wrażenie zrobiła na Indze również Islandia. Mówi się tam często: Witamy na Księżycu. I to jest zgodne z prawdą. Od razu po wyjściu z samolotu człowiek czuje się, jakby był w zupełnie innym świecie: czarny pył i srebrne nitki rzek.

- Po objechaniu Islandii ma się poczucie, że to wszystko jest jego. Bo oprócz owiec i koników islandzkich tam się nikogo prawie nie spotyka - rzadko kiedy mija się jakieś samochody - opowiada Inga. I śmieje się: - Na początku wszystko robi ogromne wrażenie. A potem: wodospad? trzy wodospady? Eee tam, nie zatrzymujemy się.

Ale i tak w jej wspomnieniach Islandia jest niesamowita. Wulkany, lodowce, pomarańczowe skały i owce, które trzeba omijać na drodze, bo sobie leżą i nie życzą wstać.

- To jest też kraj, gdzie są cztery pory roku w ciągu jednego dnia - opowiada Inga. - Kładziesz się spać, jest wietrznie i deszczowo, wstajesz rano - śnieżyca. Po południu się uspokaja, zaczyna padać deszczyk, a wieczorem można już iść do gorących źródeł i moczyć się w wodzie.

W sercu Inga ma cały czas też wyprawę na Kubę. Głodni, ale szczęśliwi - tak o sobie mówią Kubańczycy.

- Wy z nudów jecie - śmieją się z nas. My jesteśmy wiecznie głodni, więc ćwiczymy, uprawiamy seks i tańczymy salsę.

Zaprzyjaźniła się tam z kilkoma młodymi Kubańczykami. Uczyli ją tańczyć salsę, ona ich w zamian angielskiego. Opowiadali jej o życiu na Kubie, o panującym tam ustroju. O tym, że nie mogą mieć w domu dostępu do internetu, ale za to na każdej ulicy, na każdym rogu, w każdym kącie śledzą ich rządowe kamery. I że łatwiej im się ubrać, niż zjeść. Bo za zjedzenie wołowiny mogą iść na 20 lat do więzienia, a kilogram szynki, która wygląda jak nasza najgorsza mielonka muszą zapłacić 13-14 dolarów. A kupić mogą kupić tylko jedną bułeczkę dziennie - bo na tyle mają przydział. To smutne, zwłaszcza że wokół jest mnóstwo ryb, ale oni nie maja kutrów, by je łowić - mówi Inga. - Oprowadzili nas też po Hawanie, która naprawdę jest niesamowita, zmysłowa.

Gdy Inga i jej przyjaciele wyjeżdżali z Kuby, postanowili kubańskim znajomym zostawić ubrania i kosmetyki. Okazało się jednak, że przekazanie im prezentów tak, by nie zarejestrowały tego kamery, jest bardzo trudne.

- Ale i tak oni spodziewali się, że po naszym wyjeździe zostaną wezwani na przesłuchanie - dodaje Inga. - Nie martwili się tym jednak. Przyzwyczaili się do życia w takim systemie i o dziwo, nie narzekają. Twierdzą, że są szczęśliwi, nie chcieliby żyć tak jak my, w pogoni za nie wiadomo czym.

Inga powoli zaczyna myśleć o tym, by na którąś kolejną wyprawę pojechać całkiem sama.

- Każdy podróżnik mówi, że kiedyś nadchodzi ten czas. Ciekawa jestem, jakie doświadczenia przyniesie mi taki wyjazd - zastanawia się Inga.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny