Długi, których nasi politycy nigdy nie spłacą

Polscy politycy nie cieszą się zbyt wielką wiarygodnością w naszym kraju. W rankingach zaufania na głowę bije ich proboszcz, strażak, czy policjant. Około 20 procent Polaków ufa partiom politycznym. Nieco więcej Sejmowi.

Właściwie nie ma się czemu dziwić, bo w kraju nad Wisłą i sąsiad sąsiadowi nie jest skłonny udzielić kredytu zaufania. A jak już udzieli, to każe go sobie spłacać z niebotycznymi odsetkami. Potem przez lata nawzajem sobie dzień dobry nie mówią i gotowi wyrównywać rachunki siekierą.

I problem w tym spłacaniu. Szczególnie jak zobowiązania przejmie firma windykacyjna. A kredyty Platformy przejął PiS. I robi to z gestem. Po długi przychodzą już nie tylko łysi, którzy kark mają zrośnięty z głową. Ręce wyciągają mali i duzi, w garniturach i w swetrach, a właściwie fala tysięcy windykatorów. Idą odzyskać niespłacony kredyt zaufania społeczeństwa. Idą z dużymi woreczkami na kasę, bo i długi wielkie - jak twierdzą.

Argument nie do odparcia: poprzednicy-urzędnicy źle wykonywali swoje obowiązki, podejmowali błędne decyzje, a wielu było wręcz opętanych korupcją (to akurat teza ministra Antoniego Macierewicza). Nie jestem niedowiarkiem. Wierzę. Jak Bóg przykazał. Wierzę politykom. Oni doskonale wiedzą jak to jest zaciągnąć taki kredyt i go nie spłacić. W tej dziedzinie od lat lepszych fachowców nie ma.

Potem przychodzą jeszcze lepsi specjaliści. Nikt nie jest w stanie powiedzieć nic o ich wiarygodności kredytowej. Bo starych długów już nie spłacą. Nie ma głupich. Za to chętnie wobec nas zaciągną nowe, na swoje wypłaty, premie i nagrody.

Z niepokojem będę czekał na kolejne badania, kto cieszy się największym zaufaniem Polaków. Wydaje się, że proboszcz może spać spokojnie. Politycy nie mają szans go wyprzedzić, co najwyżej mogą się go poradzić, jak się spłaca kredyty. A my w kolejnych wyborach wydłużymy im ten termin płatności z nadzieję, że zrozumieją ludową mądrość: „Nie pożyczaj, bo to zły obyczaj“.