Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dariusz Szada-Borzyszkowski: Długo nie miałem odwagi wejść do cerkwi

Julita Januszkiewicz
Julita Januszkiewicz
Dariusz Szada-Borzyszkowski
Dariusz Szada-Borzyszkowski Wojciech Wojtkielewicz
Mogę powiedzieć z całą odpowiedzialnością, że Białystok jest moim miastem, który ostatecznie otworzył mnie na szacunek wobec inności i odmienności - mówi Dariusz Szada-Borzyszkowski, reżyser teatralny.

Kurier Poranny: Jest Pan znany w podlaskiej kulturze. Relacjonował Pan wydarzenia kulturalne, stworzył filmy dokumentalne i reportaże. Jak znalazł się Pan w Białymstoku?

Dariusz Szada-Borzyszkowski: Zanim przyjechałem do Białegostoku, pracowałem w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Przez sezon byłem związany z teatrem w Gnieźnie. W Bydgoszczy miałem przyjemność poznać i pracować z reżyserem Jackiem Andruckim, zresztą nad świetnym spektaklem „Sen srebrny Salomei” Juliusza Słowackiego.

Tak się złożyło, że zmęczony nieco Gnieznem szukałem nowego miejsca, nowego teatru. W teatrach wtedy zespół artystyczny związany był umowami sezonowymi. I już „jedną nogą” byłem w teatrze elbląskim, wówczas kierował nim Stanisław Tym. Ale odezwał się Jacek Andrucki, który został dyrektorem Teatru Dramatycznego imienia Aleksandra Węgierki w Białymstoku. Zaproponował mi angaż. To było w kwietniu 1985 roku.

Miał Pan obawy?

Jestem związany z Kujawami, ale mieszkałem także w Gnieźnie, Bydgoszczy, Koninie, Grudziądzu. Byłem więc przyzwyczajony do wędrowania. Do Białegostoku, przyznam, jechałem z duszą na ramieniu. Mało wcześniej o nim słyszałem. Pamiętam z ówczesnej telewizji, że gdy prognoza pogody się kończyła, to „Pan Wicherek” często powtarzał: że w Suwałkach i Białymstoku będzie najzimniej. Oczywiście, funkcjonowały stereotypy, nie powiem, że nie byłem nimi skażony. Że w Białymstoku są białe niedźwiedzie, że ludzie śmiesznie gadają, że to koniec świata. Oczywiście, trochę wiedziałem. O najsłynniejszym białostoczaninie Ludwiku Zamenhofie, Tatarach, Marii Konopnickiej, że te tereny przeżyły dwie okupacje…

Pierwsze wrażenie po przyjeździe?

Przyjechałem do Białegostoku pociągiem na początku maja. Było ciepło, całe miasto w zieleni. Wysiadłem i pomyślałem jak tu cicho, jak spokojnie, jak zielono, jak tu jest cudnie. Pierwszy rzucił mi się w oczy kościół św. Rocha. Byłem święcie przekonany, że jest to meczet. Białystok kojarzył mi się ze Wschodem i lśniąca w majowym słońcu smukła sylwetka świątyni zrobiła na mnie wrażenie. Mało wtedy wiedziałem o ludziach żyjących w tym mieście. Białystok był dla mnie pełen niespodzianek, związanych z ludźmi, miejscami, obiektami, które niosły za sobą jakąś tajemnicę. To były czasy kiedy ludzie nie chwalili się tym, jakiego są wyznania.

Pracowałem w białostockim teatrze przez dwa sezony, czyli w latach 1985-1987. Na początku zastanawiałem się, dlaczego część pracowników, dwa tygodnie po świętach Bożego Narodzenia robi sobie kilkudniowy urlop. Wtedy w mieście nie było tylu cerkwi. Siłą rzeczy wielokrotnie przechodziłem obok soboru św. Mikołaja, ale muszę przyznać się szczerze, długo nie miałem odwagi tam wejść. Może dlatego, żeby nie obrazić czyichś uczuć religijnych, niczego nie sprofanować. Uwielbiałem rozmawiać z nestorem maszynistów sceny, którego w teatrze wszyscy nazywali Wołodźka. Jak pan Wołodźka smakowicie zaciągał! Z jaką niesamowitą pasją opowiadał o puszczy, żubrach i pędzeniu bimbru. Pan Wołodźka był pierwszą osobą, która mnie wprowadziła w świat podlaskiego prawosławia. - Niech przyjdzie w niedziele przed Mikołaja to pokaże, może spodoba się - powiedział. Poszedłem, Pan Wołodźka w odświętnym garniturze, a ja po raz pierwszy w życiu, poczułem moc cerkiewnego chóru, zapach kadzidlanych wonności i celebrę wschodniej liturgii. Z Wołodźką zaprzyjaźniliśmy się, tak sądzę. Mieliśmy do siebie nawzajem dużo szacunku. Nigdy nie rozmawialiśmy o wierze czy religii. On mnie obdarowywał podlaskimi przysmakami i napitkami…. Ale się rozmarzyłem. A ja wtedy jeszcze myślałem, że „panichida”, to jest pani o imieniu Chida. No więc, to były czasy, w których żyliśmy teatrem i w teatrze, spotykaliśmy się w gronie przyjaciół i kolegów z teatru i znowu rozmawialiśmy o teatrze. Podlasie poznawałem przy okazji spektakli wyjazdowych, których w tamtym okresie grało się dużo. Wtedy jeszcze nie sądziłem, że zagoszczę na tym terenie długo.

Ale postanowił Pan tu zostać. Dlaczego?

Duże znaczenie miały pierwsze wrażenia. A były one bardzo pozytywne. Nawet w autobusach czy w kolejkach do sklepów, bo to były czasy długich kolejek po wszystko, ludzie wydawali mi się bardzo otwarci, serdeczni, życzliwi, można było po pięciu minutach spontanicznej rozmowy poznać ich radości i smutki, historię dzieci. A poza tym tempo życia było i chyba nadal jest bardziej ludzkie, mniej spieszne. Nie żyło nam się wtedy wszystkim za wesoło i dostatnio, ale mieliśmy czas na refleksje i spotkania. O Białymstoku nie wiedziałem wtedy jeszcze wielu rzeczy. Ten pierwszy rok był rokiem bardzo intensywnej twórczej pracy. Siedzieliśmy w teatrze po kilkanaście godzin. Większość kolegów i koleżanek mieszkało w domu aktora. Spotykaliśmy się, dyskutowaliśmy o sztuce, jak zagrać, co zrobić, by było lepiej. Nam wtedy doskwierało to, co wszystkim. Czasy były smętne, smutne, kartki na mięso i inne produkty. Ale to nie było najważniejsze. To był dla mnie ważny i cenny okres.

Tamten Białystok, tamte wspomnienia, sam się sobie dziwię, że pewnych rzeczy wtedy nie dostrzegałem, a może one nie były aż tak widoczne. Cały czas jednak czułem, że to jest miasto z tajemnicą, z czymś niewyjaśnionym, niedopowiedzianym.

W międzyczasie mieszkał Pan w Sankt Petersburgu.

Dwa lata później, postanowiłem zdawać na reżyserię, a że, w międzyczasie miałem możliwość współpracować i obserwować pracę radzieckiego reżysera, Igora Piotrowskiego, którego metoda pracy z aktorem, solidna analiza dramaturgiczna bardzo mi odpowiadała, postanowiłem zrobić wszystko, by studiować reżyserię w Rosji. Na pięć lat wyjechałem do Leningradu w czasach ZSRR, a wróciłem z Sankt Petersburga w Rosji. To było w latach 1987-1992. W Białymstoku mieszkała moja rodzina, czyli żona i dziecko. Tutaj przyjeżdżałem na wakacje, przerwy, oraz święta.

Kiedy zainteresował się Pan Białymstokiem? Co było impulsem?

O historii Białegostoku, o tej tajemnicy, która była skrzętnie skrywana, uświadomiłem sobie w Rosji. Tam poznałem Amerykankę polskiego pochodzenia, która zamierzała odwiedzić Polskę na zlecenie jakiegoś amerykańskiego przewodnika turystycznego. Wydawnictwo zwracało jej koszty podróży, a w zamian ona miała przedstawić wydawnictwu rzetelne informacje o ciekawych miejscach, cenach, kuchni, bazie noclegowej itp. Słowem takie szpiegostwo turystyczne. Ona Polskę znała tylko z opowieści rodziców, a Białystok był w jej planach, bo spotykała się w Nowym Jorku ze studentami żydowskimi, których przodkowie pochodzili z naszego miasta. Mnie wtedy dziwiło, że ten nasz Białystok jest tam tak znany. Przyjechała na kilka dni do Białegostoku i wspólnie odkrywaliśmy dla siebie to miasto i jego historię. Oczywiście, że coś mi od samego początku nie pasowało. Że jakieś budynki, które przypominają te z żydowskich miasteczek na Kujawach, że obok ówczesnego amfiteatru wystawały z ziemi fragmenty kamieni z hebrajskimi literami, żydowski cmentarz za murami katolickiego czy obelisk na Żabiej pomalowany łuszczącą się już czarną farbą olejną. W 1992 roku wróciłem do Białegostoku. Zresztą dla mnie w bardzo niefortunnym momencie. Radość z odzyskania niepodległości, a jednocześnie awersja do wszystkiego, co związane z Rosją. Miałem kilka momentów kiedy chciałem stąd wyjechać. Miałem też kilka propozycji, żeby związać się zawodowo z innymi miejscami, ale...

Ale?

No właśnie... Odpowiadają mi białostockie gabaryty i ta niespieszność tutejsza, podlaska, białostocka. Że jest to miasto, w którym mam swoich przyjaciół i wrogów. Trudno w nim o anonimowość, ale nie ma zbyt dużo nachalności. Czasami mam wrażenie, że znam wszystkich mieszkańców, no może nazwisk nie pamiętam, ale twarze rozpoznaję. Gdybym miał teraz odpowiedzieć, czy żałuję, że nie skorzystałem z tamtych propozycji wyjazdu do Warszawy czy do Gdańska, to powiem: nie, nie żałuję. Mogę powiedzieć z całą odpowiedzialnością, że Białystok jest moim miastem. Ze wszystkimi zaletami i wadami, których mam po latach życia w nim zdecydowanie większą świadomość.

Jak się miasto zmieniło?

Białystok zmienił się, z całym szacunkiem w bardzo dobrą stronę. Zanika peryferyjność i zaściankowość. Rozmawiamy w kawiarni Akcent. Przez wiele lat była w tym miejscu Desa, kawał historii. Lubiłem tu wpadać na kilka minut, pooddychać atmosferą i zapachem tych staroci, posłuchać taktownie przyciszonych kulturalnych rozmów pani właścicielki z klientami. Przyznam się, że czasami dyskretnie podsłuchiwałem.

Rynek Kościuszki był zarośnięty chyba topolami, kilka nadłamanych ławek, wszędzie potłuczone butelki, zapach uryny, sporo kurzu i błota, no i wieczni sublokatorzy tego miejsca, co rusz proszący o parę groszy na „bułkę”. Wybór knajpek i kawiarni, był wtedy, delikatnie mówiąc, ograniczony. Choć szczerze mówiąc, ubolewam, że Bojary nie są takie jak dawniej. Że nie ma już praktycznie Chanajek czy kultowej Młynowej. No cóż, łatwiej jest nam żyć, wygodniej.

Jak Białystok zmienił Pana?

Zanim zacznę mówić o sobie... Mam wrażenie, że myśmy się zmienili... Chyba na gorsze. Jest w nas coraz więcej niezdrowego egoizmu. Może to konsekwencje lęków o jutro, brak poczucia bezpieczeństwa. Boję się tego. W miarę swoich skromnych możliwości staram się to zmieniać. Tutaj doświadczyłem i doświadczam, że każdy człowiek jest wartością, że nie ma gorszych i lepszych sortów ludzi. Wydaje mi się, że po raz pierwszy uświadomiłem to sobie po wyjeździe do Rosji, w Sankt Petersburgu, w mieście wielokulturowym, wieloreligijnym, wielojęzykowym. Spotykałem tam ludzi, którzy mówili z różnym rosyjskim akcentem. Wiem, że teraz jest tam również inaczej, chyba gorzej, ale wtedy to, że ktoś mówił czy wyglądał inaczej nie miało znaczenia. Tak mi się przynajmniej wydawało. Wtedy uświadomiłem sobie również, że my Polacy nie jesteśmy ani lepsi ani gorsi, że nie jesteśmy pępkiem świata. A Białystok ostatecznie otworzył mnie na szacunek wobec inności i odmienności.

Co zawdzięcza Pan temu miastu?

Na pewno zrozumiałem, ale nie wiem czy to kwestia dojrzałości, czy może życia i bycia w Białymstoku, że nic nie jest czarne ani białe. Że świat jest wielobarwny.

Zaangażował się Pan w sprawy białostockie? Nie stoi Pan w miejscu na baczność, nie przygląda się z boku.

Wydawałoby się, że teraz powinno być łatwiej. Jesteśmy przecież wolnym krajem. Mamy niezależność, niepodległość. Już nie nazywamy się Polską Rzeczypospolitą Ludową, już nie ma u nas „strzegących naszego bezpieczeństwa wojsk radzieckich”. W wolnych demokratycznych wyborach wybieramy naszych reprezentantów do parlamentu i samorządu. Wydawałoby się, że będziemy wobec siebie bardziej otwarci, przyjaźni, lepsi. Martwi i niepokoi mnie to, co się dzieje ostatnio w naszej ojczyźnie.

Jak spędzi Pan Wielkanoc?

Nie jestem osobą religijną, ale lubię i szanuję tradycje. A każde święta są świetnym pretekstem do podkreślenia naszej ziemskiej bytności w określonej wspólnocie kulturowej czy historycznej. W naszym domu, w miarę możliwości staramy się przypominać i akcentować różne zwyczaje. To trochę tak jak w starym dobrym Białymstoku. Jeszcze kilka lat temu nie miałem pojęcia o istnieniu takich potraw jak kutia czy pascha. Muszę przyznać, że przepadam za jedną i drugą. Nie przepadam natomiast za karpiami, a lubię pstrągi. Na szczęście w naszym domu szefem kuchni jestem ja. A ja lubię w kuchni eksperymentować i improwizować. Zazwyczaj goście nie zgłaszają pretensji, mam nadzieję, że nie tylko z kurtuazji. Muszę się pochwalić, że każdorazowo część robionego przeze mnie humusu, czyli pasty z cieciorki, mielonego sezamu i jeszcze kilku składników, obligatoryjnie trafia do moich białostockich przyjaciół, a nawet do Krakowa. A tak poważnie to uważam, że świąteczne jedzenie jest tylko pretekstem do wspólnego bycia, wspomnień, refleksji a czasami pojednania.

Reżyseruje Pan przedstawienia z więźniami.

To kolejne ważne doświadczenie w moim życiu. Zazwyczaj pracuję z chłopakami nad trudnymi interpretacyjnie tekstami ale też takimi, które dla nich stanowią duże wyzwanie emocjonalne i psychologiczne. Próby trwają zdecydowanie dłużej niż w zawodowym teatrze. Zanim przystępujemy do podziału ról sporo pracujemy nad poznaniem okoliczności i sytuacji, o których mowa w tekście. To jest niesamowite wrażenie uczestniczyć i obserwować jak zmieniają się, jak dojrzewają. To dla nich, ale i dla mnie duże wyzwanie. Ja dużo się uczę od nich i mam nadzieję, że oni ode mnie też.

Ulubione miejsca?

Lubię pobyć przy praczkach, może dlatego, że to jedno z pierwszych miejsc w Białymstoku, które poznałem. Lubię się szwendać po Parku Zwierzynieckim. No i ... tylko proszę się nie śmiać. Często odwiedzam białostockie cmentarze. Kiedyś słyszałem, że można o człowieku powiedzieć, że zapuścił korzenie w jakimś miejscu gdzie ma groby swoich bliskich. Moja rodzina jest rozsiana po kraju i świecie, ale wiele ważnych i bliskich mi osób spoczywa na białostockich cmentarzach. Bo najważniejsi się ludzie, których tutaj spotkałem, dużo im zawdzięczam. Nie wiem czy bym został na dłużej, gdybym na początku pobytu w Białymstoku nie spotkał, nieżyjącego już Ryśka Kuzyszyna, scenografa związanego przez lata z białostockimi teatrami.

Pomimo dużej różnicy wieku dogadywaliśmy i uzupełnialiśmy się znakomicie. Dużo mu zawdzięczam. Towarzyszył mi twórczo i po przyjacielsku na początku mojej reżyserskiej drogi i do mojego spektaklu przygotował swoją ostatnią scenografię. Andrzej Koziara, legenda białostockiego dziennikarstwa, znawca sztuki i życia Zbyszek Krzywicki, z którymi intensywnie działaliśmy przy inicjatywie Normalny Białystok.

No właśnie, poprzez różne akcje stara się Pan zmieniać mentalność białostoczan. Widać już efekty?

Ludzi nie zmieni się z dnia na dzień, jeśli w ogóle można zmienić?! Agresja rodzi się z lęku, a ten z niewiedzy. Uważam, że niewiedza jest, nie tylko zresztą w naszym mieście, przyczyną wielu konfliktów. Białystok się odkrywa - fakt, ale jednocześnie nie akceptuje swojej historii. Bo żeby budować przyszłość, trzeba znać swoją przeszłość. Inaczej się nie da. Musimy mieć świadomość, że w tych miejscach, w których teraz żyjemy, po których chodzimy, mieszkali inni, często mówiący innymi językami, wyznający różne religie. Ale to ci inni współtworzyli historię i materialne dziedzictwo naszego miasta. Wydaje mi się, że chyba dosyć dobrze znam żydowską historię Białegostoku. Kiedyś udało mi się zrobić film dokumentalny „Kiriat Białystok, szkice do sagi białostoczan”. W izraelskim Białymstoku poznałem przedwojennych mieszkańców naszego miasta, jak oni pięknie o nim mówili, jak oni je kochali i tęsknili za nim.

Uważam, że my, obecni mieszkańcy, musimy mieć świadomość, że to miasto ma swoją przeszłość. Jest mi przykro, że białostoczanie nie wiedzą kim był Borys Kaufman, Dziga Wiertow, Albert Sabin,czy Nora Nery, Ludwik Zamenhof. Powinniśmy być dumni z tego, również żydowskiego Białegostoku.

Jeśli w sobie tego nie uporządkujemy, nie przyjmiemy do wiadomości, że to jest także nasze dziedzictwo, to...

Dariusz Szada-Borzyszkowski urodzony 17 października 1959 roku w Osięcinach na Kujawach, reżyser teatralny i telewizyjny, absolwent Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Bydgoszczy, na kierunku pedagogika kulturalno oświatowa w 1984 roku i reżyserii teatralnej w Sankt Petersburskiej Akademii Teatru, Muzyki i Filmu w 1992 roku. .

Autor i reżyser wielu filmów dokumentalnych o tematyce kulturalnej i społecznej i promocyjnej min. :

„ Tykocin” - suita jazzowa Włodka Pawlika z udziałem świetnego trębacza Randy Brokera, „ Białystok - Kiriat Białystok” - TVP Polonia, o byłych mieszkańcach Białegostoku pochodzenia żydowskiego, którzy w Izraelu założyli osadę Kiriat Białystok. „Lonik” o wybitnym malarzu Leonie Tarasewiczu, „Miło, miło,Miłosz” -TVP2 „40:1 - Pamięci Spartan z Wizny”,

Inicjator i organizator wielu imprez charytatywnych i koncertów promujących dobrą acz niekoniecznie zauważaną twórczość. Przeprowadził kilka projektów teatralnych ze skazanymi w areszcie i zakładzie karnym w Białymstoku. Od 2013 roku wiceprezes Towarzystwa Przyjaciół Kultury Żydowskiej w Białymstoku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny