Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Białostockie siatkarki. Na święta do domu

Tomasz Dworzańczyk
Od lewej: Katarzyna Walawender, Lucie Muhlsteinova i Katarina Truchanova przy choince w „Porannym”
Od lewej: Katarzyna Walawender, Lucie Muhlsteinova i Katarina Truchanova przy choince w „Porannym” Fot. Bogusław F. Skok
Białystok to była mądra decyzja - mówią siatkarki Pronaru Zeto Astwy AZS Białystok. Ale na świąteczną przerwę Katarina Truchanova, Lucie Muhlsteinova i Katarzyna Walawender wyjeżdzają do domu. Opowiedziały nam, jak spędzą Boże Narodzenie.

Najdłuższą drogę do przebycia ma Czeszka, Muhlsteinova. Rozgrywająca białostockiego zespołu pochodzi z Decina, oddalonego od stolicy Podlasia o 1200 km.

- Rodzice już na mnie czekają, bo w moim kraju święta Bożego Narodzenia są największym wydarzeniem w roku - tłumaczy Lucie, pieszczotliwie nazywana przez koleżanki z drużyny Lucynką.

Podobne obyczaje panują w sąsiedniej Słowacji, skąd pochodzi druga z naszych "stranieri" - Truchanova. Ona także cieszy się na myśl o wspólnej kolacji z rodzicami, podczas której podzieli się opłatkiem, ale nie tylko...

- Zawsze na naszym stole jest czosnek i każdy z uczestników biesiady musi pamiętać o tym, aby zjeść ząbek w celu zapewnienia sobie zdrowia na przyszły rok - opowiada Katarina. - Do kolacji siadamy przystrojeni specjalnym krzyżykiem opadającym na czoło, co podkreśla naszą wiarę - dodaje.

Potrawy wigilijne na stołach naszych południowych sąsiadów nie różnią się zbyt wiele od rodzimych. W domu Lucie nie zabraknie tradycyjnego karpia, natomiast u Katariny serwowana będzie zupa z suszonych grzybów oraz makowiec.

- Nie wyobrażam sobie świąt bez polewki rybnej - mówi Czeszka. - A ja bez Jeżiszka - dodaje Truchanova.

Koleżanki z drużyny bez problemu rozszyfrowuje Kasia Walawender, która wyjaśnia, że w pierwszym przypadku chodzi o zupę rybną, a wspomniany "Jeżiszek" to odmiana tamtejszego Świętego Mikołaja. Jak się okazuje, wręczanie prezentów gwiazdkowych następuje jednak w różnych, często dziwnych okolicznościach.

- My nie czekamy na pierwszą gwiazdkę, tak jak Kasia, lecz nasłuchujemy dźwięku dzwoneczka, którym Jeżiszek daje znak, że już przybył i zostawił podarunki pod choinką - opowiada Lucie.

- To inaczej niż na Słowacji, bo u nas jest już nowocześniej. Mamy telefony i Jeżiszek dzwoni - żartuje Katarina.

Mamy w tym roku nie ma

Kasia też ma daleko do domu, gdyż pochodzi z Jarosławia. Miasto położone w województwie podkarpackim różni się znacznie od Białegostoku nie tylko wielkością, ale także charakterem. Siatkarka nie ukrywa, że bardzo tęskni za rodzinnymi stronami, gdyż wkrótce minie już rok, od kiedy mieszka w Białymstoku.

- Wcześniej, kiedy grałam w Ostrowcu Świętokrzyskim, to było inaczej, bo miałam bliżej do domu i czas wypełniały mi trochę zajęcia pozasportowe - mówi Kasia. - Teraz pozostają mi tylko mecze i treningi, a to jest trochę monotonne - dodaje.
Kasia świętować będzie "po polsku", czyli z 12 potrawami na wigilijnym stole i obowiązkiem spróbowania każdej z nich. Hitem na kolacji u rodziny Walawender mają być pierogi z suszonymi śliwkami, których zawodniczka oczekuje z niecierpliwością.

- Co prawda w tym roku nie będzie na świętach mojej mamy, która wyjechała za granicę, ale liczę, że żadnej z mojej ulubionych potraw nie zabraknie - śmieje się Walawender.

Sprawdziła, gdzie to, i zaklęła

Wszystkie pochodzące z odległych stron zawodniczki łączy jedno. Nie traktują Białegostoku jak zesłania, lecz starają się tu odnaleźć, bo nasze miasto to dla nich szansa na lepsze życie. Żadna z dziewczyn nie żałuje swoich przenosin na Podlasie, gdzie grają w klubie na najwyższym w Polsce poziomie rozgrywek.
Krótko mówiąc, plusów jest znacznie więcej niż minusów.

- Jak pierwszy raz usłyszałam o Białymstoku, sprawdziłam na mapie, gdzie to jest, usiadłam i powiedziałam niezbyt ładne słowo, które w moim języku oznacza to samo co u was - wspomina Muhlsteinova. - Po namyśle doszłam do wniosku, że gra w polskiej lidze jest jednak sporym wyróżnieniem. Wiele dobrego słyszałam także o atmosferze na meczach i za namową znajomych postanowiłam zaryzykować - tłumaczy.

Pronar Zeto Astwa AZS nie jest pierwszym zagranicznym klubem w karierze reprezentantki Czech. Wcześniej grała w słowackim Doprastavie Bratysława, gdzie poznała Truchanovą. Obie wypatrzył trener akademiczek Dariusz Luks podczas letniego turnieju kwalifikacyjnego w położonej blisko granicy z Polską Opawie.

- Trener zadzwonił do mojego klubu i złożył propozycję przenosin do Białegostoku. Lubię podróżować po świecie i zawsze rodzicom mówiłam, że w Czechach pewnie mieszkać nie będę. Obaw nie było, bo przecież języki polski i czeski nie są tak bardzo różne i można się bez problemu dogadać - tłumaczy Lucie.

Bardziej niepokoiła się Katarina. Poza Słowacją jeszcze nigdy dotychczas nie grała. W Polsce odnajduje się jednak doskonale i także cieszy się, że przeniosła się do znacznie silniejszej ligi niż jej rodzima. Co prawda nie ma jeszcze tak silnej pozycji w zespole, jak jej koleżanki, ale wierzy, że wkrótce wyjdzie z cienia.

- Chciałam sprawdzić się za granicą i nie żałuję. Z każdym dniem jest coraz lepiej. Do pełni szczęścia brakuje mi tylko regularnej gry w pierwszym składzie i mojego chłopaka, z którym, niestety, nie spotykam się już tak często, jak kiedyś - mówi Truchanova.

Nie ma za dużo zabytków

Rodzina i znajomi naszych siatkarek wspierają je, jak tylko mogą. Bez względu na odległość przyjeżdżają na mecze, które akademiczki rozgrywają w Białymstoku bądź innym mieście. Paradoksalnie, właśnie do stolicy Podlasia wszystkim jest najdalej, ale nikogo nie zraża to do regularnych odwiedzin.

- Moja mama była tutaj niedawno i zwiedzałyśmy razem miasto - chwali się Walawender. - Co prawda poza Pałacem Branickich nie ma zbyt wiele zabytków, ale mam nadzieję, że się mocno nie rozczarowała - dodaje.

Katarina może liczyć na swojego chłopaka Petera, który również bywa w Polsce tak często, jak tylko może. Rodzice także ją odwiedzili, ale była wtedy jeszcze za krótko w naszym mieście i nie pokazała im nic ciekawego. Sama miała wówczas problemy z poruszaniem się po Białymstoku.

Lucie z kolei dopingowała z trybun mama w meczu wyjazdowym we Wrocławiu przeciwko Gwardii, zakończonym zwycięstwem białostoczanek 3:2.

- Mama, jak zobaczyła, jaką popularnością cieszy się siatkówka w Polsce i ile osób przychodzi na mecze, to aż się rozpłakała - opowiada Muhlsteinova. - Myślę, że po czymś takim nie ma wątpliwości, że podjęłam dobrą decyzję, wyjeżdżając tyle kilometrów od domu - uważa Czeszka.

- Podobno płakała, bo widziała, jak słabo grałaś - wtrąca ze śmiechem Katarina.
Wszystkie dobrze się czują w swoim towarzystwie i widać, że są ze sobą bardzo zżyte. Może stąd ta dobra atmosfera w drużynie białostockich siatkarek i bardzo dobre rezultaty w sezonie.

Wrócą, by odnieść sukces

Teraz wszystkie wyjeżdżają na święta, ale przed Nowym Rokiem znowu wracają do wspólnych treningów. A celem jest najlepszy wynik zespołu z Białegostoku. Nikt o tym głośno nie mówi, ale być może uda się zakwalifikować do europejskich pucharów, gdyż wystarczy zająć nawet piąte miejsce w Plus Lidze Kobiet.
A czego życzyłyby sobie i innym nasze siatkarki?

- Chciałabym zdobyć tytuł mistrza kraju z klubem z Białegostoku i grać w polskiej lidze jak najdłużej - mówi Muhlsteinowa.

Truchanova dodaje: - Kibicom wiele zadowolenia z mojej gry, a także sobie i innym dużo zdrowia i szczęścia. - Przede wszystkim zdrowia i poprawy sytuacji życiowej w naszym kraju. A sobie, aby zawsze była tak dobra atmosfera w drużynie, jaka jest teraz, i aby przełożyło się to na nasz dobry wynik na koniec sezonu - kończy Walawender.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny