Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Alkohol rodem z PRL. Co kiedyś Polacy pili podczas Świąt

Adam Czesław Dobroński [email protected]
Sanvit, wódka stołowa, zbożowa i ocet
Sanvit, wódka stołowa, zbożowa i ocet
Do fotografii ustawiłem cztery butelki z czasów PRL, przyniesione przez pana Marka Ostaszewskiego w następującej kolejności: sanvit, stołowa, wódka zbożowa, ocet spirytusowy. Sanvit mnie zaskoczył. Okazuje się, że był to syrop o smaku owoców kiwi, produkowany przez Herbapol Lublin. Tyle, że bez kiwi, bo wtedy były to owoce imperialistyczne, zakazane.

Postanowiłem zrobić przerwę w prezentacji tematów poważnych, często przypominających o losach tragicznych: wojnie i okupacjach, więzieniach, wywózkach. Święta tuż, tuż, czekamy na narodziny Dzieciny, chcemy przygotować się duchowo na radosną nowinę. Na świątecznym stole pojawią się również rozliczne smakołyki, staną i butelki. Oby nie w nadmiarze, bo ucierpią zdrowie i finanse, radość gotowa zmienić się w smutek.

Czy to już zabytek?

Mgr Marek Ostaszewski w piwnicy swej babci Elżbiety Szczepańskiej znalazł cztery butelki, które chce przekazać do zbiorów muzealnych. Dla młodego historyka, działacza Studenckiego Koła Naukowego, to po prostu ślad po odległej przeszłości, zaś dla osób bardziej wiekowych, to przypomnienie lat butelkowych, z ich kolorytem, swoistą egzotyką. Jeszcze nie nalewano płynów do puszek metalowych, a butelki należało szanować i to bynajmniej nie ze względów ekologicznych. Był to przecież stukający pieniądz, poszukiwany przez dzieciaków, hołubiony przez element z fioletowym zabarwieniem nosów.

Butelki jako dobro użyteczne wymagały starannej pielęgnacji, zdrapania etykiety, usunięcia resztek metalowych zakrętek, umycia. Nieszczęście, jeśli wyszczerbiła się szyjka, bo pani sklepowa takowe defekty kazała wyrzucać do śmieci. A jeszcze dodam, że cena butelki zależała od wielkości (od litrówki do ćwiartki), czasem kształtu i koloru szkła.

Za najcenniejsze uchodziły oranżadówki z kapslem z gumką, otwieranym zręcznym ruchem kciuka. Trzeba było sporo wiedzy i doświadczenia, by nie dać się w tej skomplikowanej materii nabić w butelkę.

Zajrzałem do "Słownika mitów i tradycji kultury" Władysława Kopalińskiego i się zmartwiłem, bo nie ma w nich stosownego hasła. Sięgnąłem więc po "Encyklopedię staropolską ilustrowaną" Zygmunta Glogera i się nie zawiodłem na ziomku z Jeżewa. "Pierwsze flasze szklane dostali Polacy od kupców niemieckich", a nazwa szybko zrobiła karierę w Europie. "Każdy szlachcic miał do podróży puzdro z przegródkami zastosowanemi do wielkości flaszek czworobocznych, które napełniano, gdy wyjeżdżał z domu w daleką drogę różnymi gatunkami wódek i nalewek. U możnych flaszki z białego pięknego szkła miały powycinane na sobie herby i litery ich właścicieli". Pan Zygmunt zacytował przysłowie: "Kto pisze fraszki, trzeba mu flaszki".

Melchior Wańkowicz pisał dzieła wielkie, więc miał laskę z ukrytym w środku zbiorniczkiem na wódeczności. W spisie po królu Aleksandrze Jagiellończyku odnotowano dwie flasze srebrne z łańcuchami. Królowe miały za to flaszeczki z zapachami, te stojące w aptekach zwano dziobakami ze względu na długie szyjki, wojskowi woleli lufy pokaźnych rozmiarów, panny coś miłego na podobieństwo flakoników. Niesmak budzili chłopacy podśpiewujący o dziewczynach i butelczynach. Tak można długo snuć ten wątek z dziejach narodowych.

Prezentacja czwórki

Do fotografii ustawiłem butelki przyniesione przez pana Marka w następującej kolejności: sanvit, stołowa, wódka zbożowa, ocet spirytusowy. Ten pierwszy mnie zaskoczył. Okazuje się, że sanvit to był syrop o smaku owoców kiwi, produkowany przez Herbapol Lublin. Drobnym drukiem podano skład: cukier, kwas cytr., wit. C, koncentrat benz. sodowy. O kiwi ani słowa i trudno się dziwić, bo był to przecież owoc imperialistyczny, dewizowy, z gatunku wrednych. Jeszcze mniejszym drukiem dodano: "Obrączka nie stanowi wady wyrobu". Obrączka, czyli otoczka na ściance butelki. Z brudu?

Na miejscu drugim stanęła butelka z etykietą: Polmos. Stołowa wódka czysta. Table vodka dry. I uwaga na dole, tylko w języku angielskim: Produced and bottled in Poland Białystok. Czyli informacja, że Białystok leżał w granicach Polski i mógł się wykazać produkcją eksportową, krzepką (40%). Może ktoś z użytkowników podpowie, jak lud pracujący i trunkujący zwał pieszczotliwie ten produkt, bo nie była to przecież klasyczna czyściocha, lub strażacka z czerwoną etykietą. Nazwa skłaniała do picia przy stole, ale można było zażywać zawartości i z gwinta w parku na ławeczce lub pod drzewkiem, byle żona lub teściowa nie zobaczyła.

Miejsce trzecie, jeszcze na podium, przeznaczyłem na Polmos. Wódka zbożowa mieszana. Blended Grain Vodka. Produce of Poland, bez wskazania adresu gorzelni i rozlewni. Po wypiciu można się oddać poważnej dyskusji, kto i co namieszał. A rano, kiedy kac rypał, stawało się jasne, że użyto zboża wraz z kąkolem.

Miejsce czwarte, choć produkt to rodzimy, przypadło na butelkę po occie spirytusowym 10%, czyli "bezpośredniego spożycia" po rozcieńczeniu w stosunku 1:2. Na etykietce widnieje stempel ważności, ale nie można go odczytać, bo i po co? Natomiast zostawiono puste miejsce w rubryce: Cena det. zł. I w tym przypadku przyczyna jest oczywista, cena szybko się zmieniała, oczywiście pięła się ku górze.

Ocet w epoce pustych półek sklepowych zwano towarem dyżurnym, bo często tylko on pozostawał w ciągłej sprzedaży. Z tego dumny mógł być producent, czyli BZPOW. Jeśli się nie mylę, chodziło o Białostockie Zakłady Przetwórcze Owocowo-Warzywne z siedzibą na Marczuku (koło torów).

Refleksje niezupełnie pomroczne

Jakich jeszcze kultowych półlitrówek zabrakło wśród opisanych? Głosuję za etykietą wyborowej, chętnie kupowanej za bony dewizowe w Peweksie przy ul. Sienkiewicza. Ta uchodziła za arystokratkę wódczaną, nie powodowała gwałtownych reakcji obronnych organizmów mniej zaprawionych w bojach na procenty. Nie ma i spirytusu, który kupowano częściej w ćwiartkach, by robić "tatę z mamą", ale i używać w celach kulinarnych, a nawet leczniczych. I tylko "tankiści" vel "gwardziści" pili go szklankami, a na zapojkę używali czterdziestoprocentowych wyrobów monopolowych. Ubogo prezentowała się w czasach PRL oferta wódek kolorowych, ale pewnie zachowały się jeszcze w piwnicach, szafkach i na działkach butelki z etykietami cytrynówek, pomarańczówek, orzechówek i wiśniówek oraz innych łagodniejszych w smaku od "siwuchy", jednak droższych i dłużej absorbujących wątroby.

Nie ma również "błękitnego koniaku" produkowanego do kuchenek turystycznych i w celu stawiania baniek, ale po prawdzie, to i ku uciesze smakoszy zwanych potocznie denaturszczykami. Ci wchłaniali roztwór "na kościach" na zmianę z wodą pokrzywową lub brzozową. Co bardziej finezyjni przesączali "barszcz" przez chleb, by uzyskać subtelniejszą barwę.

A to wszystko działo się w okresie wzmożonej walki z alkoholizmem, którą to batalią dowodził generał najwyższej rangi Wojciech Jaruzelski. Statystycznie wojna została wygrana, w codzienności triumfy święcili utajnieni konsumenci. Słyszałem o takich, którzy podbarwiali na cyferblatach swych zegarków godzinę trzynastą, bo dopiero od niej można było kupić "pocieszycielkę" (złudną) w sklepie.

Pamiętam z czasów jeszcze gomułkowskich okładkę "Karuzeli" z widokiem budowlańców siedzących na rusztowaniach i trzymających zamiast kielni monopolówki w rękach. Podpis głosił: "Budujemy stolicę!". To były bowiem lata, kiedy na butelki z wódką naklejano znaczki z dopłatą na Społeczny Fundusz Odbudowy Stolicy".

Władza bez względu na epoki walczyła z plagą alkoholizmu, a jednocześnie cieszyła się z powodu rosnących wpływów do budżetu z akcyzy. W Białymstoku najlepsze wyniki finansowe w miejscowym przemyśle uzyskiwały wcale nie "Fasty", ale - tak twierdzono - Polmos z ul. Elewatorskiej. Jego pracownicy nie mogli jednak uczestniczyć w pochodach pierwszomajowych niosąc dumnie brzmiące hasła na transparentach. Czy się bardzo z tego powodu martwili, to już inna sprawa.

W regionie kwitło zaś podziemie bimbrownicze i wyróżniano cztery szkoły: bagienną, puszczańską, polną oraz dominującą miejską (produkcja z cukru). Flaszki (także bańki) z napitkami księżycowymi nie miały oczywiście etykiet. Pierwsze takowe proweniencji prywatnej pojawiły się chyba dopiero na wódkach weselnych.

Przypomniałem te fakty z nadzieją, że ukażą się solidne publikacje o alkoholach i alkoholizmie w Polsce powojennej, również w naszym regionie. To temat wstydliwy, ale ważny, bo o ciężkiej chorobie społecznej, tłumaczący wiele zjawisk.

Czy butelki z piwnicy babci pana Marka zechce przyjąć gratisowo któreś z białostockich muzeów? Stan idealny, z trzema zakrętkami metalowymi i jedną plastykową (tani ocet). Zapewniam dyskrecję.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny