Pan Marek ma 31 lat i mieszka w Warszawie. Miał już koronawirusa w pierwszej fali epidemii – kiedy wrócił w marcu z Austrii, najpierw sam podjął decyzję o izolacji, a gdy wystąpiły u niego objawy zakażenia, pojechał na test do Centralnego Szpitala Klinicznego MON, który okazał się pozytywny. Mężczyzna przez dwa tygodnie przebywał w domu, a przebieg choroby nie był dla niego szczególnie ciężki. Przez dwa tygodnie pobytu w domu ani razu nie skontaktowała się z nim policja ani sanepid, jednak po upływie tego czasu, przed wyjściem z domu, pan Marek chciał sam skontaktować się ze służbami, co jednak okazało się trudne.
Mężczyzna chciał wykonać ponowny test na koronawirusa: szpital polecił mu skontaktować się z policją. Tam dowiedział się, że w bazie nie jest odnotowane, że ma lub miał koronawirusa.
Skierowano go więc na kolejny test, ale w całym tym urzędowym zamieszaniu uznano, że to jest jego pierwsze badanie i… ponownie dostał dwa tygodnie kwarantanny, choć test był ujemny – czytamy w Onecie.
Pomimo, że pan Marek przeszedł już zakażenie koronawirusem, wie, że można zachorować ponownie. Dlatego też przestrzega wszystkich zaleceń, bo wie, że zagrożenie jest realne. Teraz prawdopodobnie koronawirus pojawił się w firmie, w której pracuje.
Mężczyzna pracuje w agencji z branży marketingowej i jak mówi, starają się pracować z domu, ale co jakiś czas trzeba pojawić się w biurze.
W pewnym momencie mój szef zaczął zdradzać objawy charakterystyczne dla koronawirusa – mówi pan Marek w Onecie.
Szef na dwa dni został z domu, ale pomimo utrzymujących się objawów choroby, zaczął ponownie przychodzić do biura.
Jak nietrudno było przewidzieć, kolejni ludzie w biurze zaczęli chorować, ale szef uznał, że nie powinniśmy robić testów, bo będzie musiał zamknąć firmę – relacjonuje pan Marek.
Mężczyzna zaczął pracować całkowicie zdalnie, ale w końcu pojawiły się u niego objawy podobne do tych, które miał w marcu, gdy zaraził się koronawirusem. Postanowił więc zrobić test i w tym celu skontaktował się z prywatną przychodnią medyczną, z którą jego firma ma podpisaną umowę. Otrzymał tam skierowanie do prywatnego szpitala, z którym przychodnia ma umowę. W szpitalu zaś dowiedział się, że za test na koronawirusa będzie musiał zapłacić 450 zł.
Pan Marek udał się do szpitala na Szaserów, gdzie test na koronawirusa robił w marcu. Tam jednak z wywieszonej tabliczki dowiedział się, gdzie może się przetestować – podaje Onet. Mężczyzna zaczął kontaktować się z wymienionymi tam szpitalami, ale w jednym dowiedział się, że testy nie są robione, bo ich nie ma, a w drugim – który miał robić testy całodobowo – testy są robione między godz. 8 a 10.
W końcu jakaś kobieta odebrała domofon, więc poinformowałem ją, że muszę zrobić test. Stwierdziła, że to na pewno nie w ich szpitalu. Powiedziała, że nie, dokąd powinienem pojechać – opowiada mężczyzna w Onecie.
Z tego miejsca skierowano go do szpitala na Szaserów. - I koło się zamknęło – wzdycha mężczyzna.
Dowiedział się także, że mają skierowanie z prywatnej przychodni, nie może zrobić testu na koronawirusa bezpłatnie w państwowej placówce, do której potrzebne jest skierowanie od lekarza POZ.
Mówi się, że dziennie w Polsce wykonuje się po 50-60 tys. testów. Zastanawiam się, gdzie są one robione, skoro byłem w trzech dużych szpitalach w Warszawie i w żadnym nikt nie chciał mi pomóc – mówi pan Marek.
Mężczyzna nie wie, co będzie dalej. Deklaruje, że zostanie w domu i będzie leczył się tym, co ma. Jeśli test na koronawirusa uda się zrobić jego kolegom z firmy, którzy także się o to starają, spróbuje się ponownie dostać na badanie, jeśli wynik któregoś ze współpracowników będzie pozytywny.
Źródło: Onet
CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?