Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zamiast pola uprawnego kupił ugór i las. Sprzedawca: widziały gały, co brały

Agata Masalska [email protected]
– Tak wygląda działka, którą chciano mi sprzedać – pokazuje zdjęcie Wiesław Grzegorczyk. – Gruntów ornych nie ma tutaj ani metra
– Tak wygląda działka, którą chciano mi sprzedać – pokazuje zdjęcie Wiesław Grzegorczyk. – Gruntów ornych nie ma tutaj ani metra
Wiesław Grzegorczyk chciał kupić od warszawskiej spółki 54-hektarową działkę. Zapłacił 100 tys. zł zaliczki. Miało to być pole uprawne, a okazało się, że jest ugór i las. - Była zima, przyznaję, że sprawdziłem tylko dokumenty. Były w porządku - opowiada rolnik. Zerwał umowę kupna, ale zaliczki odzyskać nie może.

Problem w tym, że nie widziały - przypomina rolnik. - Dziś wiem, że popełniłem błąd, ale jestem prosty i, niestety, bardzo naiwny chłop. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że można oszukiwać też na ziemi.

Wiesław Grzegorczyk próbuje odzyskać wpłaconą właścicielowi gruntów zaliczkę na drodze sądowej. Tyle tylko, że nie ma pieniędzy na pokrycie wszystkich kosztów, a sąd nie chce z nich zwolnić. Uważa, że najpierw rolnik powinien "poczynić oszczędności", a później wnosić o rozstrzygnięcie sporu.

- Jak mam zaoszczędzić?! - łapie się za głowę pan Wiesław. - Straciłem przecież kupę pieniędzy, a teraz bezskutecznie poszukuję pracy. Żyję z zasiłku.

Z grabiami już się nie chodzi

Wiesław Grzegorczyk ma 53 lata. W Suwałkach mieszka od około roku, a już ma dość miejskiego zgiełku.

- To nie dla mnie - mówi. - Pochodzę ze wsi i tam chcę wrócić.

Przez wiele lat, wraz z żoną, prowadził kilkudziesięciohektarowe gospodarstwo w gminie Korycin. Hodował krowy. Miał dobrą, mleczną rasę i podwórze pełne rolniczych maszyn. Był jednym z lepszych gospodarzy w okolicy, śmiało inwestował. Liczył zyski, zbierał pochwały, ale nie omijały go problemy.

- Od pewnego czasu prześladuje mnie pech - uważa.

Zaczęło się od tego, że skusił się na preferencyjną, przeznaczoną na rozwój gospodarstwa pożyczkę. Wziął blisko 300 tysięcy złotych, by kupić m.in. porządny ciągnik.

- Maszyny, to podstawa - przekonuje. - Z grabiami na pole już się nie chodzi.

Dług miał spłacić w ciągu paru lat, ale plany pokrzyżowała susza. Lejący się z nieba żar sprawił, że nie urosły ani zboża, ani trawa. Nie było więc czym karmić zwierząt, spadły dochody i zaczęły się problemy ze spłatą kredytu. Po jakimś czasie bank zażądał od rolnika zwrotu całej gotówki.

- Porozumiałem się z placówką w sprawie restrukturyzacji zadłużenia - opowiada. - Pilnowałem rat, płaciłem je w terminie.

Problem w tym, że wpłaty nie były sukcesywnie księgowane. Dokumenty wskazywały więc, że zadłużenie Grzegorczyka sukcesywnie wzrasta, a nie maleje. W końcu bank wypowiedział mu umowę i zażądał spłaty i pożyczki, i gigantycznych odsetek karnych. W sumie miał oddać ponad pół miliona złotych.

- Przestraszyłem się, że komornik zabierze mi wszystko - nie ukrywa rozmówca.

Sprawa trafiła do białostockiego sądu. Po kilku latach sporu okazało się, że roszczenia banku nie są zasadne.

- Kosztowało mnie to mnóstwo zdrowia - dodaje. - Obiecałem sobie, że teraz będą dmuchał na zimne i wszystkie okazje omijał z daleka.

Wytrzymał kilka miesięcy.

Polowanie na hektary

W ubiegłym roku Grzegorczyk uznał, że gospodarstwo, które posiada jest zbyt małe.

- Takie nastały czasy, że ze skrawków ziemi żyć jest trudno - uzasadnia. - Trzeba mieć duży areał i specjalizować się, by liczyć zyski.

A, że w rejonie Korycina ziemi jak na lekarstwo, to sprzedał pole oraz murowane zabudowania i przeniósł się do Suwałk, w rejonie których jest pełno popegeerowskich gruntów. Rozpoczął polowanie na hektary. Szukał ich zarówno u pośredników, jak też w internecie. I tam właśnie, w końcu minionego roku wypatrzył ofertę warszawskiej spółki.

- Chciała sprzedać 54-hektarową działkę, na której w większości były użytki rolne - opowiada. - Nieruchomość wyceniła na 750 tysięcy złotych.

Rolnik nie ukrywa, że cena była dość atrakcyjna. Nie zastanawiał się więc długo, tylko pojechał do stolicy, by dowiedzieć się więcej na temat nieruchomości i omówić szczegóły ewentualnej transakcji.

- Spółka mieści się obok poselskiego biura - mówi. - Sądziłem w swojej naiwności, że potwierdza to uczciwość kontrahenta. Poseł rządzącej partii nie urzędowałby przecież obok jakichś cwaniaków.

Grzegorczyk spotkał się z prezesem, odebrał plik dokumentów dotyczących działki i wrócił do domu. Parę dni później pojechał obejrzeć nieruchomość, ale niewiele zobaczył. Ziemia przysypana była grubą warstwą śniegu. Zrobił więc tylko kilka zdjęć i wrócił do domu.

Wstępną umowę kupna nieruchomości zawarł przed warszawskim notariuszem. Zapłacił spółce 100 tysięcy zł zaliczki. Dokument przewidywał, że jeśli właściciel odstąpi od transakcji, odda Grzegorczykowi dwa razy tyle. A jeśli rolnik zrezygnuje, to straci zaliczkę. Strony ustaliły też, że transakcja zostanie sfinalizowana najpóźniej do połowy tego roku.

- W umowie mam zapewnienie, że są to grunty orne - pokazuje dokumenty. - Spałem więc spokojnie.
Załatwił formalności niezbędne do otrzymania kredytu, a wiosną, gdy zeszły śniegi, pojechał na pole, by zobaczyć, gdzie można już orać. Mówi, że przy drodze wszystko było w porządku. Ziemia nie wymagała zbyt dużo pracy, by ją uprawiać. Natomiast to, co zobaczył dalej, w głębi działki, sprawiło, że włosy stanęły dęba. Był tam ugór, pełno krzewów i drzew.

- Las zajmował nie trzy, jak deklarował właściciel, a ponad dwadzieścia hektarów - irytuje się. - W życiu bym takiej działki nie kupił. Chciałem tę ziemię uprawiać, a nie bawić się w drwala.

Jak to możliwe, że dokumenty potwierdzały co innego? Otóż, jak później się okazało, pole nie było użytkowane przez kilkadziesiąt lat. A drzewa zasiały się same.

- To nie do pomyślenia, by tak zaniedbać nieruchomość - łapie się za głowę Wiesław Grzegorczyk. - Serce mnie boli, jak na to patrzę. Tym bardziej, że ja walczę o każdą skibę ziemi.

Rolnik zaproponował spółce, że, mimo wszystko, weźmie tę działkę, ale na nieco innych zasadach. Może kupić całość, jeśli cena zostanie obniżona o sto tysięcy zł. Oszacował bowiem, że mniej więcej taką kwotę trzeba będzie wydać, by wyciąć krzewy, drzewa i oczyścić pole. A druga propozycja była taka, że kupi tylko tę część, którą można od ręki uprawiać. Niestety, oferty nie przypadły do gustu właścicielowi.

- Upierał się, że biorę wszystko, albo nic - opowiada. - Gdy zacząłem dociekać, jak to się stało, że wcisnął mi takie nieużytki odparł: widziały gały, co brały. I skończył rozmowę.

Sąd: powinien oszczędzać!

Wiesław Grzegorczyk zrezygnował z zakupu ziemi, a zaliczkę próbuje odzyskać na drodze sądowej. Domaga się, zgodnie z zapisami umowy wstępnej 200 tysięcy złotych. Choć minęło już kilka miesięcy, sprawa jeszcze się nie rozpoczęła. Rolnik wystąpił bowiem do sądu o częściowe zwolnienie z kosztów. Częściowe, ponieważ wpłacił już zaliczkę za oględziny nieruchomości oraz kwotę wpisu sądowego. Pieniędzy zabrakło tylko na to, by powołać biegłego.

- Utopiłem sto tysięcy w tę działkę, jestem bezrobotny - przypomina suwalczanin. - Nie mam już ani grosza, by dołożyć do tego procesu.

Sąd Okręgowy w Suwałkach sprawę postrzega inaczej. Uważa, że skoro rolnikowi "towarzyszył zamiar zakupu gruntów za 750 tysięcy", to pieniądze na koszty sądowe mieć powinien.

"Sytuacja nie upoważnia do przyjęcia, że nie jest w stanie uiścić kwoty bez uszczerbku dla siebie (...) Poza tym, powinien poczynić oszczędności we własnych wydatkach..." - czytamy w uzasadnieniu odmownej decyzji.

Zainteresowany zaskarżył ją do Sądu Apelacyjnego w Białymstoku. Termin posiedzenia nie został jeszcze wyznaczony.

Rolnik czuje się oszukany, więc złożył zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa do suwalskiej policji. Ta przesłała dokument do Warszawy, tam, gdzie działa spółka.

Winnych nie ma

Prosiliśmy właściciela działki, by odniósł się do zastrzeżeń rolnika. Pracownica spółki poinformowała nas, że rozmowa telefoniczna nie jest możliwa. Zadeklarowała jednak, że prezes odpowie na pytanie przesłane drogą elektroniczną. Nie uczynił tego. Z korespondencji przekazanej do sądu wynika, że nie ma sobie nic do zarzucenia. Twierdzi, że nie składał kupującemu żadnych deklaracji dotyczących klasy ziemi. A w takiej sytuacji nie może ponosić odpowiedzialności za to, że doszło do zerwania umowy. Zresztą, działka została już sprzedana innemu kontrahentowi.

Grzegorczyk mówi, że chciałby odzyskać pieniądze i dalej szukać ziemi. - Nigdy już nie będę kupował kota w worku - zapewnia.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny