Powieść o studentce, która z Hektarów zaczyna w Częstochowie polonistykę, zamieniona w film o wojnie? Ano, zdaje się, że pokolenie młodych pisarzy, czuje się w obowiązku pamiętać o hitlerowskich mordach, o traumach trawiących jak rak Polaków przez długie dziesiątki lat. Oczywiście Grzegorzewska opisuje i losy ubogiej Wiolety w hotelu robotniczym i pełen seksualnej ekscytacji romans z żonatym etnografem, ale dla mnie najważniejszą częścią „Stancji” jest „masz na imię Anula”.
Przenikanie tajemnicy oblatek, stopniowe odkrywanie obłędu siostry przełożonej, to znakomity pomysł dramaturgiczny. Bo po cóż komu łacina, gramatyka opisowa i inne polonistyczne wiedzę tajemne, jeśli będzie wzrastał bez pamięci. A Wioletta Grzegorzewska pamięć historyczną do swoich „Stancji” wplotła z prawdziwym mistrzostwem. Jest tu i groza komór gazowych, i niesprawiedliwy – zdaniem ofiar - los oprawców, z którymi historia obeszła się łaskawie. Same sformułowania mówiące o wypieraniu wojennych wspomnień, więcej mówią o dzisiejszych strachach, niż kpiny z pracy we franczyzowej restauracji z Donaldem w szyldzie.
Wioletta Grzegorzewska nie stroni od perełek poezji w swoich tekstach. Podrzuca je znienacka, by zakończyć jakiś rozdział zostawiając czytelnika w zachwycie. Na przykład, kiedy zasypiając studentka patrząc w okno dachowe widzi, jak „mróz dzierga wzory połyskującym szydełkiem”. Albo gdy podczas spotkania kochanków „zachodzące słońce zahacza o nasze tęczówki, powoli przerzuca się na okna oficyny”.
„Stancje” nie są li tylko opowieścią o wejściu w świat miasta dziewczyny z prowincji, to tylko forma. Bo treścią jest potrzeba pamięci, poznania historii i dopiero wtedy, odnalezienia swojego miejsca na ziemi.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?