Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Walentynki. Zwariować z miłości

Andrzej Lechowski dyrektor Muzeum Podlaskiego w Białymstoku
Oddająca się opiece św. Walentego para. Około 1930 roku
Oddająca się opiece św. Walentego para. Około 1930 roku
Nikt nie kwestionował umiejętności Markusa Abramskiego - dentysty, ale prawdziwą, choć wątpliwą sławę, przyniosły mu jego miłosne wyczyny. Miał bowiem doktor silną inklinację do płci pięknej, i to podczas leczenia zębów.

Nie można znaleźć lepszego niż św. Walenty patrona dla tych, którzy z miłości zwariują. Bo też do tego żyjącego w III wieku kapłana przez całe stulecia zanoszono prośby o wstawiennictwo w chorobach nerwowych. Amerykanie i Anglicy, być może dostrzegając pewne podobieństwo w stanie zakochania i poplątania rozumu, oddali Walentemu pod opiekę zakochanych. I tak już zostało. Dziś w walentynki wydaje się, że cały świat zwariował, ale oby tylko na tym jego wariactwo polegało. Byłoby cudownie. Dołączając więc do walentynkowej mody daję felieton miłosny. No może taki w z lekka skrzywionym zwierciadle, czyli z przestrogą - wariujcie z umiarem.

Niech tą przestrogą będzie przygoda, która spotkała doktora Markusa Abramskiego. Miał on gabinet dentystyczny przy Mikołajewskiej w domu Barenbauma, czyli w dzisiejszej Astorii. Cieszył się doktor zasłużoną sławą z racji dentystycznej praktyki prowadzonej w samym Nowym Jorku. Gdy w 1913 roku powrócił do Białegostoku, to ogłaszał, że "usuwa zęby bez bólu" oraz, że "wstawia szczęki łukowe, które nie robią wrażenia sztucznych, gdyż są bez podniebienia". Nikt nie kwestionował umiejętności Abramskiego - dentysty, ale prawdziwą, choć wątpliwą, sławę przyniosły mu jego miłosne wyczyny. Miał bowiem doktor silną inklinację do płci pięknej. Jeszcze przed I wojną światową wywołał skandal zniewalając własną służącą, o czym na nieszczęście dla dentysty, dowiedzieli się postronni, a wkrótce i całe miasto. Po jego powrocie z Ameryki po Białymstoku zaczęły krążyć pikantne historie o metodach leczenia, które Abramski stosował w swoim gabinecie. Ustosunkowanemu doktorowi udawało się tuszować te sprawy, aż wreszcie miarka się przebrała.

W połowie 1922 roku do gabinetu przy Sienkiewicza 2 zawitała żona jednego z prominentnych białostockich urzędników. Musiała wpaść Abramskiemu w oko. Bez cienia instynktu samozachowawczego, wierząc w swój uwodzicielski czar, zamiast zająć się uzębieniem przybyłej, zainteresował się całkiem innymi szczegółami jej anatomii. Dama widząc zagrożenie swej czci, zaczęła się bronić co tylko podochociło Abramskiego. Na szczęście udało się jej wyrwać i uciec z gabinetu. Sprawa trafiła do prokuratora. Ze względu na reputację kobiety szczegóły skandalu zostały utajnione. Abramski za próbę gwałtu ukarany został zamknięciem gabinetu. Ale już kilka miesięcy później podjął próbę jego otwarcia. Uważano, że "wątpliwą jest jednak rzeczą, aby starania te odniosły skutek". Mylono się. Doktor Abramski już w 1924 roku ponownie przyjmował przy Sienkiewicza 2. Czy zaprzestał swych niecnych praktyk, czy może stosował je bardziej dyskretnie? Tego nie wiemy. Faktem jest, że już nigdy nie dał prokuratorowi powodu do zajęcia się swoim wybujałym temperamentem.
Skoro o medyczno-miłosnych perypetiach mowa, to warto przytoczyć historię, która wydarzyła się w lecie 1938 roku. Przy ulicy Warszawskiej, pewna panna - Janina B. żyła, jak to się dzisiaj określa, w związku partnerskim z niejakim Władysławem M. Ich miłość kwitła przez 7 lat, aż pewnego dnia Władysław oświadczył, że zakochał się szaleńczo w Jadwidze P. z Dojlid i następne, nie mniej szczęśliwe lata chce spędzić właśnie z nią. Porzucona Janina nie ustępowała. Zaprosiła Władysława do siebie w celu odbycia zasadniczej rozmowy. W jej trakcie spytała wiarołomnego kochanka "jak zamierza rozwiązać ich dotychczasowy stosunek". Władysław okazał się nieczułym bydlakiem i bez wahania odpalił "ty będziesz kochanką, a tamta żoną, a zresztą możesz wziąć sznurek i powiesić się".

No i przeliczył się. Nie docenił bowiem desperacji Janiny, która nie spodziewając się po swym amancie niczego dobrego, przygotowała wcześniej buteleczkę kwasu solnego. Słysząc bezduszną odpowiedź bez zastanowienia chlusnęła kwasem w stronę Władysława "powodując oparzenie twarzy i oczu".
Sprawa oczywiście trafiła wkrótce do sądu. Jakież było zaskoczenie sędziów i zebranej publiczności, gdy w trakcie rozprawy Władysław wycofał oskarżenie. Oświadczył, że pogodził się już z Janiną. O kochankę Jadwigę sąd taktownie nie dopytywał. Ale jeszcze większe zdumienie sądu wywołało oświadczenie Władysława, który stwierdził, że jest wdzięczny Janinie za oblanie go kwasem. Po czym wyznał, że od kilku lat cierpiał na jaglicę. Gdy feralnego dnia został słusznie potraktowany żrącą polewką przez Janinę to "dzięki kwasowi solnemu ustąpiła z powiek jaglica i obecnie ma zdrowe oczy". Czy przejrzał na nie i dokonał ostatecznego wyboru partnerki? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że wysoki sąd pozostając pod wrażeniem tej historii i niejako wpisując się w walentynkowy nastrój potraktował Janinę dobrodusznie, skazując ją na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata.

Ale to były tylko historyjki ku przestrodze. Walentynki w muzeum będą pogodne, miłe i oczywiście z odrobiną historii. O tym można się przekonać już dziś - 14 lutego o godzinie 17. w Muzeum Historycznym na otwarciu wystawy "Miłość niejedno ma imię". Zapraszam.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny