Wśród śmiałków była moja mama Olimpia, z domu Kaufman. Miała wówczas dwadzieścia lat - opowiada Antoni Czesław Steckiewicz, pokazując fotografię sprzed blisko 90 lat, gdy nazajutrz rano sanitariuszki udzielały pomocy żołnierzom.
A oto jak wyglądała ta akcja. W końcu lipca pamiętnego 1920 r. dzielnicę Bojary obiegła wiadomość - na stacji kolejowej Poleska (obecnie Dworzec Fabryczny) stoi skład kilkunastu wagonów z jeńcami. To żołnierze polscy, którzy w wyniku odwrotu wojsk Piłsudskiego ze wschodnich terenów Rzeczypospolitej dostali się do niewoli oddziałów sowieckich, prących na zachód. Wielu z nich było rannych. Wszyscy osłabieni i wycieńczeni z głodu.
Ruszyli z pomocą
Mieszkańcy dzielnicy postanowili przyjść im z pomocą. Samorzutnie zorganizowała się grupa około dwudziestu mężczyzn i kobiet. Akcję jednak należało przeprowadzić bardzo precyzyjnie i ostrożnie, bojcy bolszewiccy bowiem nie dopuszczali jakiejkolwiek interwencji i silnie strzegli wagonów. Sprawa była pilna - lada dzień transport mógł ruszyć na wschód, ale i bardzo ryzykowna - w mieście działała bolszewicka administracja z agenturą donosicielską. W Pałacu Branickich rządził tzw. Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski, z Feliksem Dzierżyńskim na czele.
Śmiałkowie z Bojar ustalili więc, że nocą zakradną się jak najbliżej wagonów, żeby dotrzeć do rannych, by ich w pierwszej kolejności opatrzeć, a może i uwolnić.
Przykucnięci w kompletnej ciszy przedzierali się przez tory i pod wagonami innych składów. Wreszcie dotarli do wagonów z jeńcami i nawiązali z nimi kontakt.
Wszystko przebiegało sprawnie, zgodnie z planem, wyłamali kilka desek i wyciągnęli około dwudziestu żołnierzy. Pozostała teraz najtrudniejsza część operacji. Droga powrotu była też niezwykle ciężka. Niektórzy jeńcy sami się czołgali po torach, ale niektórych trzeba było ciągnąć, a nawet nieść, bo sami nie byli w stanie się poruszać. Byli w opłakanym stanie, w łachmanach, bo Rosjanie zabrali im mundury, boso. Kilku miało otwarte rany. Ale cała akcja zakończyła się szczęśliwie.
Ukrywali w swoich domach
- Wszystkich uratowano. Sanitariuszki opatrzyły im rany. Następnie uwolnionych po kilku umieszczono u rodzin przy ul. Skorupskiej, Piasta, Wiktorii i Koszykowej - mówi Antoni Steckiewicz. - Ukrywali się na strychach, piwnicach i w drwalkach.
Na posesji mojego dziadka Roberta Kaufmana z ulicy Wiktorii 10 przebywało trzech żołnierzy. Po wyzwoleniu Białegostoku, w wyniku ofensywy znad Wisły, rannych żołnierzy umieszczono w szpitalu. Pozostali wrócili do swoich oddziałów. Przysłali potem listy z podziękowaniem i wyrazami wdzięczności za troskę okazaną im przez mieszkańców Bojar - dodaje pan Antoni.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?