To wynik niedbalstwa - nie ma wątpliwości prof. Wojciech Dębek, kierownik kliniki chirurgii dziecięcej w UDSK. Bo choć oczywiście zdarzają się poparzenia otwartym ogniem, elektrycznością, chemikaliami, to 98 proc. wszystkich poparzeń w Polsce to oparzenia gorącymi płynami.
- Od kilku lat o takich przypadkach zawsze powiadamiamy policję - mówi prof. Dębek. Bo - według niego - fakt, że dziecko zostało poparzone oznacza, że nie ma w domu dostatecznej opieki. - Wyobraźmy sobie, co by było, gdyby dziecko zostało oparzone w żłobku czy w przedszkolu! A w domu? Nic się nie stało! - denerwuje się profesor. Bo do jego kliniki trafiają nawet noworodki. - Trudno uwierzyć, że taki maluch sam ściągnął na siebie kubek z gorącą kawą - wzrusza ramionami. I apeluje do rodziców: - Nie łamcie podstawowych zasad opieki nad dzieckiem! Bo te wszystkie przypadki świadczą o głupocie i braku wyobraźni opiekunów.
Profesor podkreśla, że bólu towarzyszącego oparzeniu nie da się porównać z żadnym innym. Dziecko cierpi tygodniami, miesiącami, a w najcięższych przypadkach latami. - Poparzenie to nie tylko choroba skóry, ale całego organizmu: dziecko dostaje gorączki, biegunki, czasem nawet sepsy. Czasem niezbędny jest przeszczep skóry, czasem blizny zostają na całe życie.
Pamiętajmy też, że w przypadku, gdy dojdzie do oparzenia, nie leczmy dziecka domowymi osobami. Koniecznie od razu przetransportujmy je do szpitala: tu dostanie leki przeciwbólowe, kroplówki, antybiotyki i inną niezbędną pomoc.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?