MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Urzędnikiem w Unii być

Aneta Boruch
Unijne przepisy regulują wiele sfer życia. Nie omijają też kwestii etycznego postępowania eurourzędników. W sekretariacie generalnym Komisji Europejskiej zajmuje się tym Polak Hubert Szlaszewski.
Unijne przepisy regulują wiele sfer życia. Nie omijają też kwestii etycznego postępowania eurourzędników. W sekretariacie generalnym Komisji Europejskiej zajmuje się tym Polak Hubert Szlaszewski. Fot. Aneta Boruch
Limuzyny wożą ich na każde zawołanie, w gabinetach są łóżka, a za to wszystko euro sypią się do kieszeni. Europoseł nie ma powodów do narzekań.

Gdy tylko zaczynałem pracę w Komisji Europejskiej i pierwszy raz mnie tu prowadzili, to po jednej stronie korytarza widziałem biura, a po drugiej takie wąskie drzwi - wspomina Hubert Szlaszewski z Sekretariatu Generalnego Komisji Europejskiej. - Bardzo się bałem, by nie wsadzili mnie w te wąskie drzwi. Na szczęście potem okazało się, że są to... szafy.

Miasto w mieście

Bo połapać się w korytarzach unijnych urzędów, przynajmniej na początku, nie jest tak łatwo.

- Trzeba po prostu swoje wychodzić i poznać tę plątaninę korytarzy - przyznaje europoseł Bogusław Sonik. - Dopiero po półtora roku zorientowałem się, że jest jeden jedyny bar, dostępny tylko dla posłów, za zamkniętymi drzwiami.

Bogusław Sonik już trzy lata biega po korytarzach Parlamentu Europejskiego i przyznaje, że wciąż jeszcze oswaja różne zakamarki. Bo budynki parlamentu w Brukseli rzeczywiście robią wrażenie. Mnóstwo szkła i aluminium. Kilkanaście pięter. A w środku wszystko, co jest do życia potrzebne: bary, restauracje, poczta, klub fitness.

- Cały gmach jest pomyślany tak, że właściwie można spędzać w nim, nie wychodząc, całe dnie - mówi Bogusław Sonik. - Bo w każdym gabinecie europarlamentarzysty jest łóżko do spania, a obok wyłącznie dla niego łazienka.

Najważniejsze w całym kompleksie jest trzecie piętro. To rodzaj agory, gdzie krzyżują się wszystkie drogi, bo w tym miejscu zbiegają się wszystkie budynki.

- Tu odbywają się wystawy, spotkania, tu są bary, w których się umawia i rozmawia - opowiadają polscy europarlamentarzyści.

Przez żołądek...

Miejsc, gdzie można zjeść, w gmaszysku nie brakuje, ale Polacy są pod tym względem wybredni.

- Jedzenie jest tanie, ale nie najsmaczniejsze - narzeka poseł Czesław Siekierski.

Polakom nie podoba się też, że w barach jest...mało przytulnie. Dlatego europoseł Sonik mile się rozczarował, gdy mniej więcej po pół roku pracy przy jednym z bocznych wejść odkrył bar prowadzony przez starego Greka, gdzie znalazł zupełnie inną atmosferę.

- Ten stary Grek uczył się naszych imion, witał nas codziennie przy drzwiach - wspomina Sonik. - A obok było takie miejsce do czytania, gdzie każdy może przynieść książkę, zostawić ją po przeczytaniu i wziąć inną.

Jadać europosłowie lubią zwłaszcza na ostatnim piętrze, gdzie jest świetny bar obiadowy, z ogromną przeszkloną szybą, za którą roztacza się piękny widok na całą Brukselę.

Co jakiś czas mają okazję spróbować kuchni innych krajów, bo utarł się zwyczaj, że co jakiś czas kolejny kraj członkowski obejmuje patronat w jednym z barów czy restauracji znajdujących się w parlamencie. Wtedy serwowane są potrawy narodowe.

- Kiedyś w Strasburgu zdarzył się bigos, ale szczerze mówiąc, w niczym nie przypominał bigosu, poza tym, że był opatrzony biało-czerwoną flagą - śmieje się Bogusław Sonik.

Wojna o pralnię i palarnię

Europarlamentarzyści toczą walki nie tylko na sali obrad, ale czasem także w sprawie... swoich nałogów. Jak wiadomo, Unia bardzo ostro walczy z paleniem tytoniu. Wydawałoby się, że w związku z tym parlament teoretycznie powinien dawać przykład.

- Co jakiś czas przeciwnicy palenia walczą o całkowity zakaz. Wtedy dochodzi do konfrontacji ze zwolennikami palenia, którzy twierdzą, że wolności nie można ograniczać. W pewnym momencie skończyło się na tym, że palarnię zamknięto - opowiada Sonik. - Ale widzę, że znów działa od jakiegoś pół roku. To taka zamknięta klatka, jak się tam wejdzie, to nie trzeba nawet palić, wystarczy pooddychać.

Kolejna batalia rozegrała się w... pralni.

- Prowadził ją młody człowiek, który głównie obrażał wszystkich przychodzących, był opryskliwy i nieprzyjemny - relacjonuje Sonik. - A ja kiedyś zgubiłem kwitek na sześć koszul, które oddałem. Przez dwa miesiące nie chciał mi ich wydać. Postanowił mnie w ten sposób ukarać.

Sonik się zawziął i w końcu doprowadził do tego, że niesympatyczny pracownik pralni musiał odejść. Drugie zwycięstwo: w pralni wprowadzony został system podwójnej ewidencji - oprócz kwitków wszystko wprowadzane jest do komputera. Teraz można już spokojnie gubić kwitki. Koszule odnajdują się w komputerze.

A petycje też nie zawsze dotyczą problemów ludzkości. Europarlamentarzyści doszli do wniosku, że w budynku brakuje sklepu. Dlatego wystosowali petycję, która doprowadziła do tego, że w podziemiach ruszył spożywczy.

Tylko dla posłów

Na brak przywilejów europosłowie nie narzekają. Przede wszystkim - limuzyny.

- Jesteśmy trochę rozpieszczani, bo wszędzie wożą nas piękne, ogromne, czarne limuzyny, ale tylko do pracy i z pracy - zaznacza Czesław Siekierski.

W codziennej ciężkiej pracy posłów wyręczają asystenci - młodzi, wykształceni, świetnie przygotowani ludzie. Ale w unijnej hierarchii stoją niezbyt wysoko. Są miejsca, do których może wejść tylko poseł. Jego asystent - już nie. Są nawet oznaczone specjalnym napisem "Tylko dla posłów".

- To nie tyle przywilej, ile bardzo dokładne pilnowanie tego, jakie kto miejsce może zajmować w hierarchii. Podobno Churchill powiedział kiedyś, że asystent to ktoś, kogo powinno się widzieć, ale nie słyszeć - mówi Jan Olbrycht. - Często korzystam z pomocy moich asystentek, ale jednak limuzyną nie mogą się wozić. To znak przekraczania pewnej bariery .

Puchnące portfele

Portfele parlamentarzystów już teraz do cienkich nie należą, a niedługo będą jeszcze grubsze.

Teraz pensje polskich europosłów płaci im Warszawa. Wynoszą tyle, ile zarobki krajowego posła, czyli około 8-9 tysięcy złotych. To o wiele mniej niż dostaje Francuz czy Włoch. Zarobki polskiego europarlamentarzysty wynoszą teraz około 2 tysięcy euro. A zarobki Węgrów sięgają ponad 4 tysiące euro, Francuzi zarabiają ponad 5, Niemcy ponad 6, a Włosi 12 tysięcy miesięcznie. Mniej od Polaków zarabiają Estończycy, Litwini i Łotysze.

Ale od czego są dodatkowe bonusy i głowa na karku? Europoseł ma dodatkowo około 260 euro dziennie diety.

- Z tego da się zaoszczędzić, bo mieszkając w hotelu, można płacić te 260, ale można też mieszkać za 80 euro - wylicza Czesław Siekierski. - Zwracają nam koszty za taksówki, koszty podróży samolotem. Często lecimy klasą ekonomiczną zamiast biznes, i już jest taniej.

Ale od przyszłego roku bycie europarlamentarzystą zrobi się jeszcze bardziej opłacalne, zwłaszcza dla Polaków. Pensje wszystkim posłom będzie wypłacał parlament europejski. Ma to być 7-8 tysięcy euro miesięcznie.

Skandale zakazane

Unijne przepisy regulują wiele sfer życia. Nie omijają też kwestii etycznego postępowania eurourzędników. W sekretariacie generalnym Komisji Europejskiej zajmuje się tym Polak Hubert Szlaszewski. Podlega mu m.in. komórka tropiąca nadużycia urzędników unijnych i krajów członkowskich. Jeżeli jakiś urzędnik zachowuje się niegodnie, wyciągane są wobec niego konsekwencje.

Jest nawet specjalnie opracowany kodeks etyczny, obowiązujący komisarzy. Co w nim zapisano? Np. to, że urzędnik nie może mieć małej firmy na boku. Małżonkowie urzędników też nie mogą prowadzić działalności gospodarczej bez zgody komisji. Najlepiej nie przyjmować żadnych prezentów, ale jeśli już, to jest na nie limit wartości - nic powyżej 50 euro. Oczywiście wszystko za zgodą komisji. Bez niej nie można przyjąć żadnych wyróżnień ani odznaczeń. Nie można krytykować swojej pracy. No i w ogóle urzędnik musi zachowywać się godnie. Jeśli wypije i wsiądzie do samochodu czy wywoła burdę, kara go nie minie.

- W kodeksie zapisane są po prostu takie zdroworozsądkowe rzeczy, ale bywa, że ludzie czasem o tym zapominają. Najczęstszy problem, z jakim mamy do czynienia: zapominają spytać o to, co robią małżonkowie - opowiada Szlaszewski. - Dość często też w przypadku przetargów musimy przypominać, że konflikt interesów zaczyna się bardzo wcześnie. Lepiej dmuchać na zimne i np. nie zasiadać w komisji przetargowej.

Żeby nie było wstydu

Dlatego komisarze wolą spytać, zanim coś zrobią, niż potem wpaść w kłopoty. Najczęściej pytają, czy mogą przyjąć pieniądze z jakiejś nagrody lub członkostwo w jakiejś organizacji albo czy po zakończeniu pracy komisarza mogą przyjąć jakieś stanowisko. Dość często upewniają się też, czy mogą napisać wstęp do książki.

- Komisarz może napisać taki wstęp, ale trzeba sprawdzić, czy książka ta nie będzie skandalem i czy nie przyniesie wstydu - mówi Hubert Szlaszewski. - Jeden z komisarzy pytał, czy dostanie za to prawa autorskie? Dostał odpowiedź, że w takim przypadku powinny być przekazane na cele charytatywne.

Oczywiście nie wszyscy są święci, więc od czasu do czasu zdarzają się jednak afery z eurourzędnikami w roli głównej. Jakie zdarzyły się do tej pory? Szlaszewski jest bardzo dyskretny. - To jest całkowicie tajne przez poufne, więc nie bardzo mogę o tym mówić. Ale są osoby podejrzane o wzięcie łapówki, przekazanie informacji, których nie powinny ujawniać. Ale przy kilku tysiącach urzędników w komisji jest stosunkowo niewiele takich przypadków.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny