Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ulica Jurowiecka: Jagiellonia, dworzec PKS i bazar

Adam Dobroński [email protected]
Ulica Jurowiecka w latach 50. ubiegłego wieku
Ulica Jurowiecka w latach 50. ubiegłego wieku
Młodszym kojarzy się z Jagiellonią. Starszym z dworcem PKS, wielu białostoczanom z bazarem. A przed wojną ulica Jurowiecka uchodziła za jedną z poczetniejszych w mieście, jak ją po swojsku określano.

Jerzy Kloza po powrocie z wojska nie zastał większości swych pamiątek z dzieciństwa. Zaginęły zdjęcia. To dziś reprodukowane pochodzi ze zbiorów Marka Jankowskiego, jest dopiero z początku lat pięćdziesiątych. Zrobione z wiaduktu budzi smutek, bo tak okrutnie wojna obeszła się z ulicą Jurowiecką. Czy ktoś z Państwa ma przedwojenne fotki w swych albumach? Proszę o kontakt, tel: 601 352 414.

Jerzy Kloza zapamiętał Jurowiecką z młodych lat, bo się wychowywał w domku u babci, Marii Roszkowskiej (Ławrynowicz). No to zapraszam na przechadzkę i wspomnienia. Idąc od Sienkiewicza prawą stroną Jurowieckiej mijało się zrazu głównie murowane domy. Pierwszy z nich stoi do dziś, a przed wojną była w nim piekarnia, więc miły zapach pobudzał apetyt.

Kolejna kamienica stała w miejscu, gdzie urządzono w latach PRL dworzec z "ogórkami", czyli autobusami marki Jelcz. Skręcający w Fabryczną mieli po swej lewej stronie przybytek wiary mojżeszowej (tu baza PKS). Dalej stały i stoją trzy kamienice (przebudowane), piekła bułki chleba (regionalizm!) kolejna piekarnia (już za ulicą Ciepłą), przy niej widać było dom fabrykanta, a w głębi magazyn z belami surowca do wyrobu płótna. I wreszcie coś, co cieszyło najbardziej dzieci - kwasiarnia Ołdakowskiego z ogromną stajnią i szopą w podwórzu, która służyła do przechowywania lodu przekładanego trocinami, a wożonego ze stawów dojlidzkich.

Zatrzymajmy się tu dla odpoczynku. W kwasiarni produkowano oranżadę. Jerzy Kloza zachodził tam często. Widok był przedni, plątanina rurek, maszyny napełniały butelki z gustownymi porcelanowymi korkami, które się otwierało z fantazją szybkim ruchem kciuka. A wtedy pokazywały się bulbonki i pachniało wedle wyboru: cytryną, pomarańczą, wiśnią, ale nie egzotyką.

Mały Jurek po znajomości dostawał do smakowania syrop. Ołdakowscy szanowali klientów, jak latem słonko przygrzało zaprzęgano konia do wozu, wkładano skrzynki z oranżadą i wio na plażę w Jurowcach. Produkowano ten napój czarowny i przy ulicy Wołodyjowskiego (teren szpitalny), z myślą również o miłośnikach spacerów w Zwierzyńcu oraz kibicach sportowych. Jak grosiaków nie starczało na luksus oranżadowy, to można było wejść do sklepu na szklaneczkę sodówki, też ewentualnie z sokiem, chłodzonej, bo wielkie mosiężne syfony okładano lodem.

W niedzielę po mszy zdarzała się dzieciakom z Jurowieckiej cudowna, rodzinna wizyta w buznej (najbliższa przy ul. Sienkiewicza), z szansą na biały słodki napój i olśniewającej dobroci chałwę. Panowie w wieku dojrzałym zaglądali częściej i samotnie do niewielkiej piwiarni (przez otwarte okna radosne zaśpiewy rozchodziły się po okolicy), niekiedy i do sklepu z wódeczności koło tunelu kolejowego (wiaduktu). Natomiast kwas chlebowy robiło się w domu susząc chlebuś w duchówce (na rumiano), dodając rodzynki. Pycha!

Po zaspokojeniu pragnienia wróćmy na szlak spacerowy. Za Ołdakowskimi stał długi drewniany dom, gdzie mieszkali Żydzi. Za nimi żyła sobie pani Szostawicka (lub Szestawicka), starsza, szczupła pani chodząca zawsze ubrana na czarno (w żałobie?). Jeszcze kilkanaście kroków i widać było dom babci naszego przewodnika. Obok mieli posesję Łupińscy, on był oficerem, z uśmiechem reagował, jak salutowałem mu do gołej głowy mały Jerzy. Bliżej zaś torów znajdowała się fabryczka, gdzie podczas okupacji niemieckiej wytwarzano perfumy. Wcześniej w jej pobliżu Sowieci urządzili skład nart, które dorastający Jerzy przymierzał po ucieczce czerwonoarmistów w końcu czerwca 1941 roku.
Pozostała do obejrzenia druga strona ulicy Jurowieckiej. Zapraszam więc za tydzień na ciąg dalszy spaceru z Jerzym Klozą. Nim się jednak dziś pożegnamy, jeszcze kilka opinii zanotowanych w trakcie naszej rozmowy. Na Jurowieckiej jeden drugiego (regionalizm!) znał na wylot. Nie było widać zawiści, ani wielkich waśni. Także między chrześcijanami i Żydami, przy czym ci drudzy nie przypominali biedoty z Chanajek. Też mieli swe radości i smutki, częstowali macą i koszerną kiełbasą o smaku lekko cytrynowym. A jedni i drudzy gustowali w obarzankach oraz bułeczkach. Nie ma dziś takiej mąki, takiej wody, a może i takich piekarzy. Nie udaje się wznowić produkcji buzy, a po białostockie bajgle najlepiej polecić do Nowego Jorku. Smakowałem niedawno, dobre naśladownictwo!

Współpraca Marek Jankowski

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny