Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ulica 27 Lipca 12. Trasa Generalska pochłonęła 78-letni dom Godlewskich

Alicja Zielińska
Maria i Józef Karczewscy z córkami: Walentyną Piecielską i Eugenią Klepacką w 1980 r.
Maria i Józef Karczewscy z córkami: Walentyną Piecielską i Eugenią Klepacką w 1980 r.
Mój dom rodzinny stał przy ulicy 27 Lipca 12. W marcu został zburzony pod budowaną tam Trasę Generalską. Przetrwał 78 lat. Mieszkało w nim pięć pokoleń rodziny Godlewskich - mówi Walentyna Piecielska.

- Dziwne było uczucie, patrzeć, jak taki dom znika w parę chwil - opowiada pani Walentyna. - Przyjechał dźwig i zaczął burzyć, najpierw zerwał dach, potem posypały się cegły w ścianach. Serce mi się ścisnęło z żalu na ten widok. Pomyślałam, że na pewno duch ojca stoi nad domem i się przygląda. Tata zawsze dbał o ten dom, był dla niego najważniejszy. Kiedy drugi raz pojechałam, to już tylko piach i puste miejsce zostało.

Cóż zrobić, czas idzie dalej, w tym miejscu będzie duża, szeroka ulica, wiadukt. Ale w mojej pamięci na zawsze pozostanie to miejsce jako nasz dom rodzinny. I jako ulica Zielona, bo taką miała ona nazwę, była to bowiem Szosa do Zielonej.

Dopiero po wojnie nazwano ją 27 Lipca, od daty wyzwolenia Białegostoku.

Kwaterowali u nas Niemcy i Sowieci

Posiadłość na Wygodzie należała do mojej mamy, tata się wżenił. Dziadek Godlewski miał troje dzieci. Syn podczas wojny w 1920 roku poszedł do wojska i już nie wrócił. Rodziców zawiadomiono, że został uznany za zaginionego na froncie. Miał zaledwie 24 lata. Starsza córka z mężem wyjechała za granicę, a młodsza - moja mama wyszła za mąż za Józefa Karczewskiego.

Tata w 1933 roku, obok drewnianego domu dziadków postawił duży dom z cegły. W czasie II wojny światowej wysiedlono nas stamtąd i kwaterowali w nim na przemian Sowieci i Niemcy. Na podwórzu stała ogromna kuchnia polowa.

Pamiętam, jak żołnierze niemieccy przyjeżdżali na Dworzec Fabryczny na Wygodzie, żeby się umyć. Przychodzili do nas, stały ławki naprędce zrobione, siadali, dostawali zupę, odpoczęli trochę i na front szli. Biedne chłopaki. Płakali, nie chcieli. Żony pozostawiali, dzieci, pokazywali zdjęcia.

Byli okrutni Niemcy, gestapowcy, ale byli i zwykli żołnierze, których los rzucił w odmęty okrutnej wojny, bez ich woli zupełnie. Niektórzy życie sobie odbierali, strzelali w głowę, bo nie chcieli przyjąć rozkazu. Obok naszego domu, przez pola znajdował się cmentarz niemiecki. Widziałam te pogrzeby, straszne to były czasy.

Wygoda jak wieś

Mieszkaliśmy w siedmioro, rodzice, babcia i nas czworo dzieci. Chociaż skromnie się żyło i w trudnych warunkach, zwłaszcza podczas wojny, to wspominam swoją młodość jako wesołą i szczęśliwą.

Wygoda do torów kolejowych uchodziła za wieś. Dużo się tu działo, odbywały się huczne wesela, urodziny, imieniny i inne wesołe uroczystości. Uczestniczyli w nich wszyscy, bo ludzie się nawzajem zapraszali, gościli. Nasz dom był zawsze otwarty, przychodziło dużo młodzieży, rodzice nie mieli nic przeciwko. Graliśmy w karty, potańcówki przy patefonie urządzaliśmy, bale sylwestrowe. Ileż to pięknych wspomnień!

W mojej pamięci z młodości pozostały dwa mostki na Wygodzie. Jeden na początku ulicy Zielonej, a drugi na końcu przy lesie, nazywany przez wszystkich skalnym. Jeden był blisko naszego domu rodzinnego. Często tam się chowaliśmy przed deszczem podczas zabaw, bo żadna rzeczka tam nie płynęła. Drugi mostek zwany ostatnim stanowił naszą ostoję. Po obu stronach mostka rosło zboże. Woda w rzeczce płynęła przezroczysta, trawa i krzewy zielone, spokój i cisza, można się było bawić i siedzieć tam od rana do wieczora. I faktycznie spędzaliśmy tam mnóstwo czasu.

Piechotą do Sielachowskich

A jak przychodziły upalne dni, to zbieraliśmy się w grupy i szliśmy na plażę - do Sielachowskich, Jurowiec, Wasilkowa. Oczywiście piechotą, autobusy przecież nie jeździły. Do Sielachowskich z siedem kilometrów, do Wasilkowa pięć, ale co tam dla nas, młodych znaczyło. Ulicą Andersa, Szosą Północno-Obwodową - ruch nieduży, bezpiecznie się szło. A po powrocie jeszcze do Zwierzyńca się umawialiśmy na przechadzki, bo młodzież z miasta tam na spacery się zwykle zbierała. Nogi nie bolały i chęci były, co to znaczy młodość. A jesienią na grzyby chodziliśmy na Jaroszówkę. Nie było tam wtedy jeszcze żadnych domów, tylko las duży.

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny