Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szesnastoosobowa rodzina nie ma lekkiego życia

Janka Werpachowska
To tylko część licznej rodziny Stachurskich. Od lewej: Ewa z dwutygodniowym Krystianem, Kamila z Kubą, Magdą i Danielem, Zofia Stachurska i Anna z trzytygodniową Andżeliką.
To tylko część licznej rodziny Stachurskich. Od lewej: Ewa z dwutygodniowym Krystianem, Kamila z Kubą, Magdą i Danielem, Zofia Stachurska i Anna z trzytygodniową Andżeliką. Anatol Chomicz
W trzypokojowym mieszkaniu w centrum Białegostoku żyje szesnastoosobowa rodzina: Zofia, jej sześcioro dorosłych dzieci i siedmioro wnucząt.

Niestety, nie wychowałam dobrze swoich dzieci - mówi przez łzy Zofia Stachurska. - Są takie niezaradne życiowo. A chciałabym dla nich jak najlepiej.

Według pani Zofii jest oczywiste, że cała szóstka jej dzieci, razem ze swoimi partnerami i licznym przychówkiem mieszka pod jej dachem. I nie wyobraża sobie, że mogłoby być inaczej.

Pokoik za szafą

W centrum Białegostoku stoi murowany budynek z mieszkaniami, którymi administruje Zarząd Mienia Komunalnego. Wkrótce ma być rozebrany.

- Termin jego wykwaterowania powinien nastąpić w możliwie krótkim czasie, gdyż budynek jest w bardzo złym stanie technicznym - mówi Andrzej Ostrowski, dyrektor ZMK.

Cały parter, czyli 69 mkw., zajmuje rodzina Stachurskich. Jest ich wszystkich szesnaścioro. Byłoby siedemnaścioro, ale Zofii Stachurskiej udało się pozbyć z mieszkania męża-alkoholika.

- Teraz jesteśmy w separacji, a niedługo wystąpię o rozwód - zapewnia matka rodu. - Nie dało się z nim żyć pod jednym dachem. Awanturował się, policja przyjeżdżała. Teraz jest spokój.

Największy pokój poprzedzielany jest szafami i regałami. Te prowizoryczne przepierzenia mają stworzyć iluzję prywatności. Tutaj mieszka Zofia Stachurska i jej córki: Kamila z trójką dzieci i dwudziestosześcioletnie bliźniaczki, upośledzone umysłowo.

- Ciągle na nich krzyczę, często się kłócimy. Nie jestem dobrą mamą i babcią - przyznaje Zofia Stachurska. - Bardzo choruję, czeka mnie wkrótce poważna operacja onkologiczna. A tutaj nie mam ani chwili spokoju, ciszy.

Dzieci Kamili: czteroletni Daniel, dwuletnia Magda i półroczny Kuba. Ten najmłodszy najwyżej hałasuje, ale przynajmniej nie plącze się pod nogami, bo jeszcze większość dnia spędza w łóżeczku. Ale dwójka starszych to żywe sreberka, ciekawe świata gaduły, zadające sto pytań na minutę. Normalne, zdrowe dzieciaki. Ale w takich warunkach, jak w mieszkaniu na Stołecznej, tylko męczą i irytują.
Wrócili do mamy

Anna jest mężatką. Trzy tygodnie temu urodziła Andżelikę. Zajmuje z mężem i dzieckiem jeden z pokoi. Nieco miejsca udało się w nim wygospodarować dla młodszej siostry Emilki i dwójki jej dzieci.

- Nie planowaliśmy z mężem tego dziecka - przyznaje Anna. - Dwa lata temu urodziłam bliźniaki, które zmarły w ciągu kilkunastu godzin. To była straszna trauma. Bałam się kolejnej ciąży. Ale jak już się zdarzyła, to się ucieszyłam.

Mąż Anny pracuje na budowie.

- Nie zarabia tyle, żebyśmy mogli sobie pozwolić na wynajęcie mieszkania - mówi Anna. - Pewnie, że wolelibyśmy mieszkać oddzielnie, na swoim.

Emilka, która z dwójką malutkich dzieci mieszka teraz razem z nimi, niedawno musiała opuścić dom, który zajmowała pod nieobecność kuzynki. Kiedy ciotka wróciła z zagranicy, kazała się wyprowadzić młodej parze z dziećmi. Konkubent Emilii wrócił do swoich rodziców, a ona na Stołeczną.

- Miałam ich tu nie wpuścić? - wtrąca się do rozmowy Zofia Stachurska. - Przecież to moja córka. Przynajmniej tyle jej się ode mnie należy. Wróciła pod swój dach.

Emilia nie pracuje. Ma dwadzieścia lat, tuż po gimnazjum urodziła pierwsze dziecko. Nie zdążyła skończyć żadnej szkoły, nie ma zawodu. Zajmuje się dziećmi.

Chociaż trudno w to uwierzyć, ale tu na Stołecznej są podobno lepsze warunki, niż w rodzinnym domu męża Anny.

- U teściów jest straszna ciasnota - mówi Anna. - A poza tym to jest bardzo daleko, w Sejnach. I tam na pewno ani mąż, ani ja nie znaleźlibyśmy żadnej pracy.

Kiedyś Anna pracowała. Była sprzątaczką w szkole. Na zastępstwie i nie na etat, tylko na umowę zlecenie. Dlatego nie ma urlopu macierzyńskiego.

Jedyny syn Zofii zajmuje malutki pokoik. Mieszka w nim ze swoją partnerką Ewą i dwutygodniowym synkiem Krystianem. Ewa jest zadowolona, bo tu, na Stołecznej, jest naprawdę dużo miejsca. Jej rodzina, podobno też liczna, gnieździ się w jednym pokoju.

Świat im się wali

Niedawno Stachurscy dowiedzieli się, że z domu przy Stołecznej trzeba się wyprowadzić, bo budynek przeznaczony jest do rozbiórki. Lokale, proponowane im przez Zarząd Mienia Komunalnego, o podobnym metrażu - czyli blisko 70 metrów kwadratowych - nie przypadły im do gustu.
Jedna z córek Zofii Stachurskiej skwitowała te propozycje krótko:

- Przecież nas będzie coraz więcej. Dzieci będą się rodzić.

Na razie siedzą wszyscy w swoich trzech pokojach. Sąsiedzi już się wyprowadzili, im pasowały mieszkania proponowane przez ZMK.

Kamila, Anna, Emilia, Ewa nie wyobrażają sobie, że mogłyby pójść do pracy. Muszą opiekować się dziećmi. Nie mają z kim ich zostawić. Siostry bliźniaczki, chociaż dorosłe, nie wzbudzają ich zaufania. Nie powierzyłyby im opieki nad dziećmi.

- Bo z nimi to jest tak, że raz jest dobrze, a za chwilę wpadają w złość, robią się agresywne - przyznaje Zofia Stachurska.

A Kamila dodaje:

- One nawet na zegarku się nie znają, a co dopiero oczekiwać, że nakarmią dzieci.

Pomagać trzeba każdemu

Rodzina Stachurskich żyje z zasiłków z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. Poważną pozycją w ich budżecie są też kolejne becikowe.

- Oczywiście, że realizujemy programy, których celem jest aktywizacja zawodowa takich ludzi - przyznaje Zdzisława Sawicka, dyrektorka białostockiego MOPR-u. - Ale oni muszą chcieć w nich uczestniczyć. Do niczego nie możemy ich zmusić. Pomoc im się po prostu należy, nie ma więc mowy o motywowaniu poprzez odmowę świadczeń.

Ojciec Edward Konkol ze Stowarzyszenia Droga ma prostą zasadę: pomagać trzeba każdemu. Pytanie - jak.

- Są ludzie o poranionych duszach, pełni lęku przed życiem, niezdolni do stawienia czoła rzeczywistości. Jakie mamy prawo, aby ich oceniać? Ich trzeba obudzić, uświadomić im, że mogą w życiu robić coś więcej, niż tylko czekać na czyjeś wsparcie. W Naszym Domu pomagamy dzieciom, ale w sposób szczególny, poprzez oddziaływanie na ich rodziców. Grupy wsparcia, terapeutyczne, samopomocowe, opieka psychologa, zatrudnianie matek w Naszym Domu - na przykład w kuchni, a dzieci są w tym czasie tuż obok, z opiekunami - to wszystko po jakimś czasie daje wspaniałe owoce. Około 70-80 procent ludzi objętych tym programem wychodzi na prostą. Ale dopóki rodzina nie stanie na nogi, trzeba pomagać.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny