Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Świńska grypa: To media stworzyły wirusa?

Tadeusz Jacewicz
W porównaniu ze żniwem standardowej influenzy, która towarzyszy nam od wieków (400-500 tysięcy zgonów rocznie), tych kilkudziesięciu nieboszczyków nie powinno budzić grozy. A budzi.
W porównaniu ze żniwem standardowej influenzy, która towarzyszy nam od wieków (400-500 tysięcy zgonów rocznie), tych kilkudziesięciu nieboszczyków nie powinno budzić grozy. A budzi. Fot. Internet
Grypa nam nie dokuczyła, konsumpcja karkówki i golonek nie spadła, medialna zadyma ucichła. Wielu się niepokoiło, nieliczni wyśmiewali sprawę, której nie było. Wnioski trzeba jednak wyciągnąć. Bo jeśli stanie się coś naprawdę groźnego, wówczas może być bardzo nieprzyjemnie.

Kiedy już opadną emocje i ciężko będzie znaleźć nową ofiarę tej dziwnej grypy, dobrze byłoby zrobić drobiazgowe badania. Nie medyczne czy epidemiologiczne, lecz psychologiczne. Naprawdę warto się zastanowić, jakim cudem taki bzdet, jak drobna mutacja znanego wirusa, mógł sparaliżować świat.Ciężko przeżywamy atak grypy.

Nazwałbym ją jednak nie świńską czy północnoamerykańską, tylko medialną. Umówmy się więc od razu. Jakaś tam odmiana grypy jest, ktoś choruje, ktoś nawet umiera - samo życie. W porównaniu ze żniwem standardowej influenzy, która towarzyszy nam od wieków (400-500 tysięcy zgonów rocznie), tych kilkudziesięciu nieboszczyków nie powinno budzić grozy. A budzi. Teraz sprawa przycichła, ale przez miesiąc ludzie, bombardowani horrorem z ekranów, radioodbiorników i gazet, żyli w paraliżującym strachu. Każde kichnięcie wydawało się równie groźne, jak seria z kałasznikowa.

Siedzieć w domu czy wychodzić, nosić maskę, jakie pigułki połykać? Zamówienie schabowego w knajpie wydawało się czynem heroicznym, bo poczciwym świnkom przypisano zabójcze zdolności.

To jest współczesna wersja słynnej audycji Orsona Wellesa. W roku 1938 Welles przeprowadził fikcyjną transmisję radiową z rzekomego najazdu Marsjan na Nowy Jork. Wybuchła straszliwa panika. Władze miasta, stanu i sam zainteresowany zaprzeczali, wyjaśniali i przepraszali, ale minęło sporo czasu, zanim emocje opadły i ludzie się uspokoili. Teraz poziom odporności na medialne rewelacje znacznie się podniósł, lecz mechanizmy pozostały.

Najlepiej sprzedaje się strach. Media, przy wszystkich szlachetnych intencjach, jakie głoszą, są biznesem. Muszą zarabiać, a więc sprzedawać. Horror sprzedaje się świetnie. Kółko zamknięte.

Nie winię mediów za sztuczne stworzenie wirusa A/H1N1 i późniejsze odcinanie kuponów z paniki, jaka powstała. Wirusa rzeczywiście zidentyfikowano, pewien problem, czy raczej problemik, powstał. To, co się działo później, nazwałbym "media and political fiction".

Media trąbiły, politycy reagowali, bo sensem bycia dzisiejszego polityka jest istnienie w telewizji i prasie. Dziennikarze relacjonowali, co robią politycy, ci czuli się dowartościowani i starali się jeszcze bardziej, a redaktorzy oczywiście to dostrzegali. W fizyce perpetuum mobile jest wykluczone, w życiu publicznym rozkwita.

Nikogo nie oskarżam o złą wolę, ale braku rozsądku i odpowiedzialności ukryć nie można. Zabrakło głosów ludzi, którzy chłodno zanalizowaliby liczby i fakty, wyciągając rzetelne wnioski wyśmiewające panikarzy. W Polsce obserwowaliśmy rosnącą rozpacz polityków i urzędników, że na świecie się coś dzieje, a u nas nie. Kiedy odkryto wirusa u jednej pani, na konferencji prasowej w tej sprawie obiektywy kamer z trudem obejmowały tłumek oficjeli, komunikujących tę wstrząsającą nowinę.

Pani minister zdrowia zapewniła po raz setny, że jesteśmy silni, zwarci, gotowi i nie oddamy grypie guzika od piżamy. Rozczulający był przedstawiciel Biura Bezpieczeństwa Narodowego, który w żołnierskich słowach potwierdził gotowość. Inny, chyba wiceminister, odpędzany od mikrofonu, w końcu się doń dorwał i też powiedział, że wszystko w porządku. W szpitalu w Mielcu miła pani trochę kichała, trochę kaszlała i chyba mocno się dziwiła.A samolot z Ameryki, którym przybyła, latał w najlepsze, mimo że trzeba go było uziemić, zdezynfekować i okadzić.

Tak to więc dramat mieszał się z farsą, z dominacją chyba tej ostatniej. Dziennikarze jednej z gazet postanowili sprawdzić, jak działają urzędy i procedury, które według ministerialnych zapowiedzi były w stanie najwyższej gotowości. Zaczęli dzwonić i rozmawiać. Kilkanaście kontaktów, rozbrajająco szczere odpowiedzi urzędników, którzy niczego nie wiedzieli i niespecjalnie byli tym przejęci. Ten tekst (Magazyn "Dziennik", 2-3 maja) powinien być podstawowym dokumentem najbliższych obrad Rady Ministrów.

Choć w operetkowym tonie, jest przejmującym opisem bezradności struktur naszego państwa i ludzi w nich działających. Gdyby ktoś rządzenie chciał potraktować poważnie, szybko powinien zrobić mapę drogową remontu urzędów i reedukacji urzędników.

Najbardziej przygnębiająca jest dla mnie gotowość akceptacji absurdu przez ludzi skądinąd inteligentnych. Polacy, prywatnie bardzo sprawni i zorganizowani, przyjmują każdą bzdurę. Pod warunkiem że dotyczy państwa.

Grypa nam nie dokuczyła, konsumpcja karkówki i golonek nie spadła, medialna zadyma ucichła. Wielu się niepokoiło, nieliczni wyśmiewali sprawę, której nie było. Wnioski trzeba jednak wyciągnąć. Bo jeśli stanie się coś naprawdę groźnego, wówczas może być bardzo nieprzyjemnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na poranny.pl Kurier Poranny